Rafał Stec: Dlaczego Polacy wielkimi bramkarzami są?

Byli operatorzy filmowi, hydraulicy, złodzieje samochodowi i piloci precyzyjni - teraz do elity dołączyli bramkarze. Dziedzin, w których Polacy nie mają konkurencji, przybywa.

W Hollywood założyliśmy - jak mawiają w stolicy kina - "mafię", Francuzom przepychamy najbardziej zapchane rury, Niemcom najskuteczniej kradniemy mercedesy, a ostatni wyrób made in Poland podbija rynek brytyjski. Jeśli przyjąć punkt widzenia Wyspiarzy (czyli punkt widzenia pępka świata), to naszych golkiperów musielibyśmy uznać wręcz za najlepszych na planecie, bo trafili już do większości najsłynniejszych tam klubów. Dudek trwa w Liverpoolu, Kuszczaka właśnie pozyskał Manchester United, Szczęsny junior dojrzewa wśród młodzieży Arsenalu, która zazwyczaj dorośleje błyskawicznie, a Boruc tak sprawnie strzeże bramki Celticu Glasgow, że kibice wybaczają mu najbardziej śmiałe kontrowersyjne i prowokacyjne wypowiedzi. Słowem, nasi ludzie zakładają koszulki mistrza Szkocji i trzech najlepszych - poza Chelsea - klubów angielskich!

I nawet jeśli pamiętać o niepewnej przyszłości 33-letniego Dudka, prawdopodobnym sezonie na ławce rezerwowych 24-letniego Kuszczaka i wreszcie pracy, jaka czeka 16-letniego Szczęsnego, to bramkarski urodzaj obejmujący kilka pokoleń pozostaje fenomenem. Wicemistrzostwo Rosji ze Spartakiem Moskwa zdobył przecież 29-letni Kowalewski, a w boju o Ligę Mistrzów znakomitą formą znów błysnął 21-letni Fabiański. Fenomen to paradoksalny i wprawiający w osłupienie, bo nie trzeba maniackiego wpatrywania się w boiska, by wiedzieć, że nasza piłka jest w stanie śmierci klinicznej. Niby oznaki życia zdradza, ale wątłe i nakazujące wypatrywać raczej pogorszenia niż zmartwychwstania. Czy zjawisko tak nielogiczne da się w ogóle wytłumaczyć? Jak trup lokalnej myśli szkoleniowej zdołał Kuszczaków i Fabiańskich spłodzić? Jak genetycznie skażeni, i to skażeni w stopniu beznadziejnym, mogli począć osobników podbijających świat?

Najprościej byłoby rzec, że bramkarz to do pewnego stopnia sport indywidualny, osobna dyscyplina wewnątrz piłki nożnej. Jeśli gracz z pola jest taktycznie zacofany - co sugerują fachowcy z zagranicy - już jako nastolatek, jeśli złe nawyki wpaja mu się, zanim wyruszy w obcy świat, to stojąc między słupkami, można niektórych rzeczy uniknąć. Jeśli juniorów nie uczy się pojedynków jeden na jeden, jeśli zarzyna się w nich spontaniczność i indywidualność, to stojąc między słupkami, dryblować nie musisz, a własnymi ścieżkami chodzić musisz, bo taki już twój bramkarski los. Jeśli grając w polu, zależysz od wielu ludzi, a każdy kolejny trener - przecież niepohamowane zwiedzanie klubów zaczyna się u nas już za młodu - przekonuje cię do własnych oryginalnych koncepcji, to stojąc między słupkami, pozostajesz ciut odporniejszy na eksperymenty.

Takie fenomeny - zaskakujące sukcesy, światowe kariery wybitnych osobowości, które nie wynikają z wspaniałych tradycji ani wyrafinowanych systemów szkolenia - to przecież nasza specjalność. Robert Korzeniowski maszerował jak złoto, choć chód nie zawładnął narodową wyobraźnią, i jeśli musimy jak najszybciej dostać się z punktu A do punktu B, to wciąż raczej biegniemy, niż wywijamy biodrami, by nie odrywać od ziemi jednocześnie obu stóp. Adam Małysz potrafi na nartach fruwać, choć jego rodacy na nich co najwyżej podskakują, w roli wiecznych "młodych zdolnych" świetnie czując się nawet po trzydziestce. A jego następca Robert Kubica to już osobliwość ekstremalna, bo okolicznymi najbardziej dziurawymi drogami we wszechświecie na tor Formuły 1 by nie dojechał, więc na wszelki wypadek emigrował do Włoch jeszcze jako 14-latek.

Bramkarz to zatem w futbolu całkiem odrębna historia (dla radykałów nie jest wręcz piłkarzem), wymaga niezależności i zdolności sprostania sytuacjom "sam przeciw wszystkim", a najskromniejsza grupka świetnych fachowców - jak Andrzej Dawidziuk i Krzysztof Dowhań - może czynić cuda. Obaj wymienieni też nie umieją wytłumaczyć, dlaczego z Szamotuł i Legii co rusz wychodzą klasowi golkiperzy, ale to akurat pozostaje bez znaczenia, bo opowiadających ładnie, a trenujących brzydko mamy cały tłum. Oni nie ględzą, sprawili natomiast, że polski bramkarz zyskał w Europie markę więcej niż niezłą, w przeciwieństwie do graczy z pola, którzy na rynku uchodzą za towar wybrakowany, piłkarzopodobny, przeznaczony w najlepszym razie do ugniatania ławki rezerwowych. A coraz częściej - nigdzie niechciany. Tymczasem Dudek, Boruc, Kuszczak, a teraz Szczęsny wyjeżdżali szybko (odpowiednio: 23, 24 lata, 17, 16 lat) i musieli - lub muszą - szybko przywyknąć do profesjonalizmu umieszczonego piętro wyżej niż nasz, arcymocnej konkurencji, ogromnej presji spoczywającej na ludziach, których suto się opłaca.

Kuszczak nie jest oczywiście skazany w Manchesterze na fantastyczną karierę, zresztą panicznie boję się przewidywania przyszłości rodaków w Anglii, bo swego czasu entuzjazm wywołał we mnie transfer Rasiaka do Tottenhamu i wkrótce moją skrzynkę pocztową zapchały e-maile z rozsądnymi radami, bym wziął głęboki oddech i ochłonął. Tym razem zwierzę się więc z obaw, które sprowadzają się do jednego nazwiska: Alex Ferguson. Ten wspaniały trener przez wiele sezonów bezskutecznie szukał następcy Petera Schmeichela, czyli bramkarskiej legendy Manchesteru, lecz po drobnych nawet wpadkach kandydatów do tej roli wściekał się, zsyłał ich do rezerwy albo wypędzał z klubu. Lista jego ofiar jest długa, rozpoczynając się od Taibiego, a kończąc na Carrollu i Howardzie.

Ferguson świetnie wie, że wystawanie między słupkami to zadanie psychicznie wyczerpujące, że gracz na żadnej innej pozycji nie musi żyć ze świadomością, iż jego błędy są ostateczne i nienaprawialne. Z jakichś przyczyn szkocki szkoleniowiec nie ma jednak cierpliwości do bramkarzy, nie wspiera ich w trudnych chwilach, podejmując decyzje bezkompromisowe, pochopne i w afekcie. A Kuszczak - kiedy dostanie szansę - nie będzie miał już okazji wpadać w trans i bronić kanonady rywali, jak to się działo w słabiutkim West Bromwich. Jeśli Manchester coś ostatnio poprawił, to grę defensywną - w jego bramce człowiek się nudzi, lecz musi zachować maksymalną koncentrację w tym jednym ułamku sekundy, który czasem przesądza o wyniku.

Na szczęście nasi fachowcy za granicą nie z takich opresji wychodzą. W końcu przeciw hydraulikom wystąpiła cała Francja.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.