Fruwając pod koszem: Rewolucja z miłości do gry

Kiedy w zeszłym roku Phoenix Suns wygrywali mecz za meczem, wszyscy myśleli, że to krótkotrwała i niegroźna aberracja. Co roku przecież niczym królik z kapelusza wyskakuje jakaś drużyna niespodzianka - wygrywa mecz za meczem, dowozi dobry bilans do końca sezonu, ale w play-offach szybko dowiaduje się, gdzie jej właściwe miejsce.

Może i zabrzmi to śmiesznie, ale prawdziwy rewolucjonista zawsze kieruje się wielkim uczuciem miłości - Che Guevara.

My też nie wróżyliśmy Suns sukcesu. "Gdy przyjdą play-offy, gra stanie się ostra, bardziej siłowa, a co za tym idzie - wolniejsza. Play-offy to czas drużyn grających koszykówkę uporządkowaną i skoncentrowaną na obronie - takich jak San Antonio Spurs czy Detroit Pistons" - pisaliśmy półtora roku temu. I rzeczywiście - w finale Konferencji Zachodniej Spurs zdemolowali Suns, a w wielkim finale pokonali Detroit 4-3.

W tym sezonie wszystko miało wrócić do normy, zwłaszcza że pierwsza piątka Suns kompletnie się rozsypała. Operacja wyeliminowała z gry na cały rok młodą gwiazdę Amare Stoudemire'a, a władze klubu postanowiły trochę zacisnąć pasa. Nie przedłużono umowy z młodym Joe Johnsonem, który trafił do Atlanty, do Knicks sprzedano rzucającego obrońcę Quentina Richardsona. Krytycy drwili, że teraz zobaczymy, ile naprawdę wart jest zeszłoroczny MVP ligi, rozgrywający Steve Nash.

I zobaczyliśmy. Nash udowodnił, że to ci, którzy przyrównują go do Johna Stocktona, mają rację. Johnson i Richardson bez podań Nasha utracili przynajmniej połowę swojej wartości. W Phoenix rozbłysły nowe gwiazdy - Boris Diaw (który wcześniej nie był w stanie wywalczyć miejsca w składzie najgorszej drużyny w lidze Atlanta Hawks) i Raja Bell. A niechciany w Chicago Tim Thomas u boku Nasha przerodził się w superstrzelca.

W Suns nikt nie wierzył przed sezonem, nikt w nich nie wierzył przed play-offami i nadal nikt w nich nie wierzy. Z Lakers odpadliby, gdyby nie celna trójka, którą Tim Thomas doprowadził do dogrywki w meczu nr 6. W rywalizacji z Clippers uratowała ich trójka Raja Bella, który doprowadził do drugiej dogrywki w meczu nr 5. Pierwszy wyjazdowy mecz z Mavs wygrali dzięki stalowym nerwom Borisa Diawa...

Ta seria daje do myślenia. Puryści NBA, którzy uważają, że "atakiem wygrywa się mecze, ale to obroną zdobywa się tytuły" już nie są tacy pewni swego. Oni typowali powtórkę zeszłorocznych finałów - tymczasem Spurs już są na wakacjach, a Pistons męczą się straszliwie od początku play-offów i z Miami przegrywają 1-2.

W trzech ostatnich finałach NBA tylko dwukrotnie którejkolwiek drużynie udało się przekroczyć 100 punktów. Normą były wyniki typu 84-69 czy 77-76. Teraz będzie inaczej, przecież Suns byli w sezonie zasadniczym najskuteczniejszą drużyną w NBA, Heat byli w tej klasyfikacji na miejscu szóstym, a Mavs - na dziewiątym. Zwariowana ekipa z Phoenix stała się prekursorem nowego trendu w NBA - szybsze tempo, bardziej dynamiczne akcje, większa nieprzewidywalność, więcej punktów.

Jeszcze śmielej Suns rozprawiają się z inną świętą teorią NBA - tą mianowicie, że do sukcesu niezbędny jest dominujący olbrzym (Jabbar, Olajuwon, O'Neal, Duncan). Suns grają bez centra, ba - nawet bez klasycznego silnego skrzydłowego. Na środku gra Boris Diaw (2,03 wzrostu), Shawn Marion ma 2,01. Ale to też efekt zmian w przepisach - przy obronie strefowej centrom gra się trudniej, a męczony w nieskończoność grą typu inside-outside (do środka i na zewnątrz) nie gwarantuje sukcesu; surowsze przepisy dotyczące obrony (np. zakaz handcheckingu, czyli dotykania rękami rywala) premiują szybkość i zwinność.

"Phoenix gra inaczej niż jakakolwiek drużyna w NBA. Próbujesz to wytłumaczyć, ale się nie da" - mówi Avery Johnson. Może i się nie da, ale z takiej zmiany my, koszykarscy niepuryści, którzy wolimy grę efektowną i efektywną od tylko efektywnej, bardzo się cieszymy.

Kronika towarzyska - wokół Finałów Konferencji

Skrzydłowy Phoenix Amare Stoudemire złożył do NBA podanie o zmianę numeru, z którym będzie grał w przyszłym sezonie. Zamiast z 32 będzie występował z 1. Pytany o przyczyny zmiany, odmówił komentarza. Twierdzi, że władze NBA zabroniły mu udzielać wywiadów w tej sprawie.

W serwisie bukmacherskim Intertops pojawiły się zakłady związane z Dirkiem Nowitzkim i Davidem Hasselhoffem. Za 1 dolara postawionego na to, że Hasselhoff pojawi się na meczu Mavericks ubrany w koszulkę Dirka, można było zarobić 5. A zakład, że Hasselhoff zaśpiewa na ślubie Dirka miał przebicie 67 do 1. Kiedy Hasselhoff rzeczywiście pojawił się na następnym meczu Mavs (tyle że nie w koszulce Dirka), Intertops uznał, że lepiej nie ryzykować i przestał przyjmować zakłady.

Podczas drugiego meczu w Detroit Shaq zderzył się z Antoinem Walkerem i padł na parkiet. "Ziemia zatrzęsła się z siłą 7,8 w skali Richtera" - powiedział Pat Riley.

Steve Nash od kilku lat zmaga się z chorobą kręgozmyku. Nie podejmujemy się wyjaśnić, na czym to polega, Steve w każdym razie uspokaja: "To jeszcze nie jest coś takiego, co spowodowałoby, że musiałbym przejść do planu B i amputować sobie nogę".

Tako rzecze Shaq

"To taki sposób, żeby mi powiedzieć, że nie da się mnie powstrzymać. Dzięki, doceniam to" - o Pistons, którzy w końcówce meczu nr 3 zaczęli stosować strategię Hack-a-Shaq. Udała się połowicznie. O'Neal spudłował dwa rzuty wolne, ale sam zebrał piłkę, znowu został sfaulowany i tym razem oba trafił.

Niezłe numery

17 - tyle punktów zdobyli Miami Heat w ciągu 97 sekund w końcówce drugiego meczu z Pistons - więcej niż w całej pierwszej kwarcie. Niestety, na odrabianie strat było już za późno. "Powinniśmy tak grać od początku drugiej połowy" - powiedział Pat Riley. Rzeczywiście - rzuciliby wtedy w drugiej połowie 252 punkty, co pewnie wystarczyłoby do zwycięstwa.

Ciekawostki

W drugim meczu Pistons - Heat rezerwowi Detroit rzucili tylko 3 punkty (wszystkie Antonio McDyess). Mimo to Pistons wygrali. W ciągu 35 lat zdarzyło się to w NBA jeszcze tylko dwukrotnie.

Steve Nash w meczach otwierających każdą z pierwszych trzech rund play-offs zawsze zaliczał przynajmniej 20 punktów i 10 asyst (20/10 z Lakers, 31/12 z Clippers i 27/16 z Mavericks). Jest pierwszym zawodnikiem, który dokonał czegoś takiego.

Pistons wygrali w play-offs sześciu ostatnich serii, w których na początku był remis 1-1.

Shaq nigdy nie przegrał w play-offs serii, w której wygrałby pierwszy mecz.

Detroit Pistons przegrali sześć z ostatnich siedmiu meczów nr 3 w play-offach. Jedyny wygrany mecz nr 3 miał miejsce w zeszłorocznych finałach ze Spurs - jedynej z tych siedmiu serii, którą ostatecznie przegrali. Ciekawe, prawda?

Złota myśl

"Oni wygrali mecz numer jeden. My wygraliśmy mecz numer dwa. Mniej więcej tyle się na razie wydarzyło" - błyskotliwa analiza trenera Mavericks Avery Johnsona.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.