Małysz: To moja wielka porażka

Jeśli nie odzyskam motywacji, pewnie skończę karierę. Skoki muszą mi sprawiać radość, a teraz czuję żal i rozgoryczenie - mówi Adam Małysz

Stał z polskimi dziennikarzami prawie 20 minut. Niby próbował się uśmiechać, zażartować, ale tak naprawdę szkliły mu się oczy. Szczególnie gdy na podium wbiegał uradowany Thomas Morgenstern i zagrali austriacki hymn. Na wyśniony złoty medal Małysz nie miał w sobotę szans.

Robert Błoński, Jakub Ciastoń: Bardzo jest Pan rozczarowany?

- Po przyjeździe na skocznie dobrze się czułem i myślałem, że będę dobrze skakał. Ale nie stać mnie było na takie skoki, jak Morgensterna albo Koflera. To są ich igrzyska.

Czy już po pierwszej serii Pan wiedział, że medalu nie będzie?

- Liczyłem na brąz. Do pierwszych dwóch zawodników miałem za dużą stratę. Szanse były, więc skakałem na całego.

Ale lądował Pan kilkanaście metrów bliżej niż zwycięzcy.

- Wszyscy mówili mi, że forma wraca. I uwierzyłem. Tym bardziej że nieźle skoczyłem na średniej skoczni, do medalu zabrakło półtora metra. Jednak na dużej skoczni czegoś zabrakło.

Heinz Kuttin widział Pana w roli faworyta do medalu.

- Na dużej skoczni na pewno nie jestem słabszy niż na normalnej. Ale skoro formy nie było, to i skakać nie było jak. Nie było czegoś takiego, że stawałem na rozbiegu i wiedziałem, że skoczę daleko. Po Koflerze, Bystoelu, Morgensternie było to widać. Była w nich moc. A ja cały czas nad czymś pracowałem. Coś poprawiałem. Kto tak robi, wie, że formy nie ma.

Co dalej?

- Potrzebuję kogoś albo czegoś, co mnie zmotywuje. Musiałoby przyjść coś takiego, że jak zacznę trenować wiosną, skoki od razu będą dobre.

Heinz Kuttin odchodzi. Pod jego opieką w ubiegłorocznych MŚ nie obronił Pan dwóch tytułów z Predazzo i zajął 6. i 11. miejsce. Na igrzyskach też porażka. Coś więc było nie tak.

- Szczerze wam powiem, że najgorsze dla mnie było to, że jestem sam. Cztery lata skakałem bardzo dobrze. Po czymś takim zawsze przychodzi kryzys. Gdybym mógł odpocząć, byłoby mi łatwiej. Chłopaki mogliby zdjąć ze mnie obciążenie, presję kibiców i mediów. Ale cały czas ja ciągnę to wszystko. Koledzy skaczą coraz lepiej, szczególnie Kamil Stoch. Ale ja wciąż jestem przed nimi. I może to ich przyćmiewa? Mógłbym dalej być tym liderem, ale czekam na większe wsparcie.

Co Panu da tę motywację?

- Nie wiem. Otylia Jędrzejczyk, po zdobyciu złotych medali olimpijskich i MŚ, powiedziała, że nie ma już motywacji. Ja ją miałem, przed igrzyskami miałem. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Walczyłem do samego końca, by w Pragelato wypaść jak najlepiej. Ale nie byłem w formie i jestem rozczarowany.

Co to znaczy "muszę mieć motywację"?

- Wyobraźcie sobie, że dostajecie zlecenie, by napisać artykuł na temat, o którym nie macie kompletnie pojęcia. Jeśli przyjdzie motywacja, natchnienie, to napiszecie - z byle czego... Ja też muszę mieć wewnętrzną chęć skakania. Razem z tymi, z którymi będę współpracował. Chęci może i bym znalazł, ale jeśli miałbym skakać źle albo zajmować miejsce 20. czy 30., to... to nie jest motywacja. Zawodnikowi na moim poziomie nie przystoi takie skakanie.

Był Pan dobrze przygotowany do igrzysk? Czy ludzie wokół Pana też zrobili wszystko?

- Chcieli zrobić wszystko, by było jak najlepiej, i szanuję to.

Jest Pan doświadczonym zawodnikiem, nie czuł Pan, że coś jest nie tak?

- Skacząc dobrze przez cztery lata, szedłem na zawody lub trening i wiedziałem, co będzie. Czułem, kiedy mam usiąść w domu i nic nie robić, a kiedy trenować i coś poprawiać. To było automatyczne. Każdy ma coś podobnego, gdy jest w formie.

Teraz już nie wiedziałem, co robić. Poczułem się bezradny. Ale zaufałem trenerom, bo wiedziałem, że są dobrzy. Wierzyłem im i w nich do końca. Byli ze mną, gdy mi nie szło. Gdy skoki były złe, nie zostawili mnie. Chcieli mi pomóc. Ale się nie udało.

Jakie to uczucie, gdy traci się złoty medal, kto inny stoi na podium?

- Przecież nikomu swoich medali nie oddałem. Mam je na zawsze. Zdobyłem je dla Polski i, jeśli motywacja wróci, będę walczył o następne. Za rok są mistrzostwa świata w Sapporo. To też jest jakieś wyzwanie. Chciałbym tam wystartować, jeśli przyjdzie ta motywacja.

Następcą Kuttina może być Horngacher.

- Nie znam go, nigdy z nim nie pracowałem. Koledzy są bardzo zadowoleni z jego treningów.

W poprzednich latach mówił Pan, że chce pracować z tym czy innym trenerem. Teraz się Pan nie wypowiada. Czy zostawia Pan wolną rękę prezesowi?

- Apoloniusz Tajner był dobrym trenerem. Dobrym prezesem jest od kilkunastu dni. Myślę, że zna się na tym, na czym powinien. We współpracy z dobrymi doradcami, dobrymi trenerami znajdzie jakieś rozwiązanie.

Czy ze względu na Pana klasę i osiągnięcia prezes powinien zapytać, co sądzi Pan o kandydacie na szkoleniowca kadry?

- Nie jestem sam w drużynie. Ale jakieś pytanie w końcu padnie. Bo zawsze tak było, że się mnie pytano.

Podobno atmosfera w drużynie nie jest taka, jak powinna. Czy odczuł Pan, że Łukasz Kruczek nie do końca wspiera Heinza Kuttina, bo jest kandydatem na jego miejsce?

- Nie słyszałem czegoś takiego. Ale jeśli coś takiego było, dobrze, że tego nie słyszałem. Z drugiej strony wy, dziennikarze, często nie potrafiliście zrozumieć Heinza. Wiem, bo w pierwszym roku współpracy i ja go nie zawsze rozumiałem. Jego słowa, tok myślenia, bywały bardzo trudne do zrozumienia. Od roku rozumieliśmy się bardzo dobrze. Ale nigdy nie słyszałem, że Łukasz ma zająć jego miejsce.

Co Pan czuje teraz, podczas dekoracji, hymnu austriackiego...

- Żal. Chciałem, żeby zagrali Mazurka Dąbrowskiego. Wiele razy go słyszałem. Stałem na podium i miałem łzy w oczach.

Usłyszy go Pan jeszcze na skoczni?

- Mam taką nadzieję.

Czy to Pana ostatnie igrzyska?

- Wiem, że chcecie usłyszeć "tak" albo "nie". Ale nie wiem. Do Vancouver jeszcze szmat czasu. Miałbym wtedy 32 lata, Jens Weissflog w tym wieku jeszcze wygrywał.

Będzie Pan jeszcze skakał w tym sezonie?

- Będę jeździł na wszystkie konkursy. Może tam forma wróci i odzyskam motywację?

Na podium olimpijskim jest dwóch młodych zawodników... Nie ma Pana, Ahonena, Widhoelzla. Tych starszych skoczków.

- Niewykluczone, że to koniec tej generacji. W ostatnich latach wprowadzono nowe przepisy. Jeden z trenerów powiedział, że skoczek rozwija się do 26. roku życia. Później trzeba wielkiego wysiłku, by szedł do przodu. Młodzi mają łatwiej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.