Mecz o mundial Jerzego Dudka?

We wtorek Liverpool - Arsenal. Jeśli polski bramkarz wypadnie słabo lub tylko przyzwoicie, w weekend wróci na ławkę rezerwowych. Jeśli zostanie bohaterem wieczoru, być może już w sobotę zagra w następnym szlagierze - z Manchesterem United. Transmisja w Canal+ Sport o 20.55

Arsenal to wymarzony rywal dla bramkarza, który potrzebuje sytuacji ekstremalnej, fenomenalnego występu, by ocalić stracony - wydawało się - sezon. Londyńczycy często stawiają na totalną ofensywę, dysponują jednym z najlepszym napastników świata Thierrym Henrym, a Liverpoolowi zawsze strzelają co najmniej jednego gola. Ostatnio nie udało im się w grudniu 2000 r. Dudek w ośmiu meczach przeciw "Kanonierom" puścił 16 goli.

Żaden z nich nie był jednak aż tak ważny. Trener reprezentacji Polski Paweł Janas ogłosił, że piłkarzy siedzących na ławce rezerwowych nie zabierze na mistrzostwa świata. Tymczasem po pamiętnym finale Ligi Mistrzów w Stambule Dudek stracił miejsce w bramce Liverpoolu, by wrócić do niej dopiero po ośmiu miesiącach, po czerwonej kartce José Reiny. Zagrał z Charlton (średnio) oraz Wigan Athletic (nieźle). Po dzisiejszym meczu skończy się dyskwalifikacja Reiny, a hiszpański trener Rafael Benitez od początku sezonu stawia na rodaka. W dodatku Liverpool czeka niesamowity tydzień - w weekend zagrają w półfinale Pucharu Anglii z Manchesterem Utd, w następną środę - w 1/8 finału Ligi Mistrzów z Benficą Lizbona.

Dlatego właśnie decyzja szkoleniowca co do obsady bramki nie jest oczywista - wystawianie w arcyważnych meczach golkipera wybitego z rytmu to pewne ryzyko, nawet jeśli Reina uchodzi za objawienie sezonu. Benitez mówi zresztą, że planuje coraz intensywniejszą rotację w składzie, bo Liverpool, który jako pierwszy w historii zwycięzca Champions League musiał bić się o nią od najwcześniejszej fazy eliminacji, rozgrywa morderczy sezon. Do dziś rozegrał już 43 spotkania, a np. para środkowych obrońców Sami Hyypia - Jamie Carragher z braku klasowych zmienników nie ma chwili wytchnienia. Bramkarzom fizyczne wyczerpanie grozi oczywiście w nieco mniejszym stopniu, ale rzecz także w zmęczeniu mentalnym, czyli konieczności gry o najwyższą stawkę co trzy dni.

Ani Liverpool, ani Arsenal nie mogą na razie dzielić meczów na ważne i mniej ważne, bo tracą ostatnio mnóstwo punktów, a miejsce poza czwórką w Premier League (co daje grę w LM) byłoby finansową i sportową katastrofą. Goście tymczasem przylgnęli do piątej pozycji, popadając w coraz głębszy kryzys kadrowy. Kontuzje leczą niemal wszyscy kluczowi obrońcy, na czele z Ashleyem Cole'em oraz Solem Campbellem, kiedyś liderem defensywy i mocnym punktem kadry, a dziś ofiarą chronicznej depresji, który kosztowała już Arsenal kilka straconych bramek i punktów. Dwa tygodnie temu pomógł wygrać derby Londynu piłkarzom West Ham, w przerwie poprosił o zmianę, po czym pojechał do domu. Co było potem, nie wiadomo, bo potężny stoper nie pojawił się na treningu, wyłączył komórkę i zniknął. Prasa rzuca różne sugestie - że wciąż przeżywa śmierć ojca w 2003 r., że wykańczają go kolejne urazy, a także wybryki brata (wylądował w więzieniu za pobicie kolegi, który twierdził, że piłkarz jest gejem), że wreszcie Campbell jest człowiekiem o wyjątkowo delikatnej konstrukcji psychicznej.

Wczoraj trener Arsene Wenger, który wystawia samą młodzież, odetchnął z ulgą, bo okazało się, że José Antonio Reyes, brutalnie zaatakowany w meczu z Boltonem przez Abdoulaye Fayea, nie złamał - jak podejrzewano - nogi, lecz tylko nabawił się bolesnych siniaków. Dziś nie zagra, ale wróci na ćwierćfinał Ligi Mistrzów z Realem Madryt. I to o tych rozgrywkach francuski szkoleniowiec myśli jak o potencjalnym wybawieniu, bo w Anglii do lidera (Chelsea) traci 25, a wicelidera (Manchester) - 13 pkt. Wenger stwierdził nawet, że to najgorszy sezon podczas jego dziesięciu lat w klubie z Highbury. Dziś szansą dla jego niedoświadczonych obrońców jest koszmarna nieskuteczność napastników Liverpoolu. W 2006 r. nie strzelili jeszcze gola.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.