Rutkowski, Wujec: Waleczne serca

Rutkowski, Wujec: Waleczne serca

Allen Iverson - kontuzja kości lędźwiowej, stłuczona miednica, obite uda, zwichnięty łokieć. Aaron McKie - pęknięta prawa kostka, zwichnięte ramię. George Lynch - złamana lewa kość śródstopia (już się prawie zrosła, więc zagrał w meczu nr 4). Tyrone Hill - zawroty głowy, bezsenność, a w dodatku ciężka choroba ojca. Dikembe Mutombo - pęknięty mały palec lewej ręki. Tyle jeśli chodzi o pierwszą piątkę. Wśród rezerwowych wcale nie jest lepiej. Eric Snow - prawa kostka pęknięta w dwóch miejscach z odpryskami. Matt Geiger - naciągnięty prawy mięsień czwórgłowy.

Porozbijana, połamana i obolała drużyna Philadelphii 76ers nie miała prawa nawiązać walki z Los Angeles Lakers. Naprzeciwko filadelfijskiej kliniki ortopedycznej (Iverson, Snow, McKie i Lynch ryzykują zdrowiem, wybiegając na parkiet) stanął czołg bezlitośnie rozjeżdżający kolejnych rywali z wreszcie zgodnie współpracującymi dwoma najlepszymi koszykarzami w lidze, Shaqiem i Kobe'em. Każdy z dotychczasowych rywali Sixers (Portland, Sacramento i San Antonio), którzy nie byli w stanie wygrać z Los Angeles choćby jednego meczu, był przez ekspertów uważany za drużynę lepszą od Philadelphii.

A jednak oglądając tegoroczne finały, możemy tylko ze zdumieniem przecierać oczy. I mocno trzymamy kciuki za Philadelphię. Sixers grają wbrew wszelkiej logice - w każdym z pierwszych trzech spotkań napędzili Lakersom więcej strachu, niż Blazers, Kings i Spurs w którymkolwiek meczu. Przy odrobinie szczęścia, gdyby w kluczowych momentach meczów nr 2 i 3 nie trafiali za trzy Derek Fisher i Robert Horry - Sixers mogli nawet prowadzić 3:0!

Skąd to się bierze? "Może nie jestem wielki, ale gram z sercem i myślę, że nikt w lidze nie ma większego serca ode mnie" - powiedział lider drużyny, wybrany na najbardziej wartościowego zawodnika ligi mały Allen Iverson, na dzień przed rozpoczęciem finałów. Rzeczywiście - z tego Iverson był zawsze znany: że wojownik, że nieustraszony, że zadziorny, że się nigdy nie podda, że serce do gry zawsze wygra u niego z rozumem.

To, co jest imponujące - to fakt, że Iversonowi i trenerowi Brownowi udało się zarazić taką czasem szaleńczą postawą resztę drużyny. W playoffach bohaterami stają się takie tuzy, jak Raja Bell, Kevin Ollie, Jumaine Jones, o których jeszcze niedawno nikt nie słyszał. Nawet Todd MacCulloch nic sobie nie robi z wielkiego Shaqa i nie boi się rzucać. Nieważne, jaki jest wynik meczu, nieważne, ile zostało do końca, Sixers każdą akcję grają z takim poświęceniem i determinacją, jakby miała ona decydować o tytule mistrzowskim. A w dodatku grają na tyle nieprzewidywalnie, że sprawnie poukładana obrona Lakers momentami zupełnie się gubi. Zresztą podobnie jak wcześniejsi rywale Sixers - a przecież i z Toronto, i z Milwaukee, Philadelphia przy takiej pladze kontuzji też powinna była przegrać.

Jeśli uważnie ogląda się mecze tegorocznych finałów, to nie ma wątpliwości - Lakers są drużyną lepszą. A jednak wynik niemal wszystkich spotkań pozostawał niewiadomą aż do ostatniej minuty.

Kronika towarzyska - wokół finałów

Himalaista

Właściciel Sixers Pat Croce traktuje swoją rolę w organizacji podobnie do Marka Cubana z Dallas - przychodzi na wszystkie mecze, przyjaźni się z zawodnikami, angażuje się w rozwiązywanie sporów. W środę postanowił dodatkowo zmotywować swoją drużynę przed czwartym meczem finałowym. Osobiście wspiął się 120 metrów ponad ziemię na... wierzchołek mostu Walta Whitmana, żeby pomóc w zawieszaniu wielkiego transparentu o treści: "Go Sixers, Beat LA".

Przed playoffami Croce wspiął się na wysoką stację wodną i zawiesił tam transparent: "Wdrapałem się na stację wodną, żeby napompować całe miasto".

Oglądalność

Finały Lakers - Sixers to chyba idealna konfrontacją z punktu widzenia stacji telewizyjnych. Oglądalność jest najwyższa od trzech lat, czyli w czasach postjordanowskich. Pojedynki Kobe'a z Iversonem i Shaqa z Mutombo ogląda o 20 proc. więcej widzów niż ubiegłoroczny finał Lakers - Pacers i o 15 proc. więcej niż finał Spurs - Knicks sprzed dwóch lat. Bardzo dobry wynik, zwłaszcza że w sezonie zasadniczym oglądalność była najniższa od lat. Ale rankingi wciąż są o 15 proc. niższe niż podczas finałów Bulls - Jazz trzy lata temu.

Iverson Stopper

Tyronn Lue, który najpierw na treningach Lakers udawał Allena Iversona, a potem sam bardzo skutecznie przeciwko Iversonowi bronił, nie jest lubiany przez kibiców Philadelphii. Wkrótce po zameldowaniu się w hotelu dostał wiele obraźliwych telefonów typu: "Allen rzuci dzisiaj ci 50 punktów, przestań go wreszcie faulować, ty leszczu", i musiał zmienić nazwisko, pod którym jest zameldowany.

Niezłe numery

Allen Iverson jest na dobrej drodze do ustanowienia jakiegoś rekordu w tegorocznym finale. W pierwszych czterech meczach oddał 135 rzutów. Rekord w serii czteromeczowej należy do Hakeema Olajuwona (116 rzutów), a w pięciomeczowej - do Jerry'ego Westa (139). Na razie Iverson przebywa na parkiecie średnio 48,7 minut. Rekord należy do Billa Russella (48,6).

28 punktów, 20 zbiórek, 9 asyst i 8 bloków - gdyby nie problemy z faulami, być może Shaquille O'Neal zdobyłby w drugim meczu finałów quadraple-double.

Tako rzecze Shaq

O nauczce z finałów w 1995 r., w których brał udział jako zawodnik Orlando: "Żeby tyle nie imprezować".

O dojrzałości: "Teraz, kiedy jestem już weteranem, mam 29 lat, pewnych rzeczy już nie robię. Nie latam codziennie po klubach. Musiałem trochę przystopować".

O swoich umiejętnościach panowania nad piłką: "Przecież zrobiłem kilka kozłów pomiędzy nogami, w stylu Allena Iversona. Nie zauważyliście tego?".

O wygrywaniu: "Nieważne, czy wygrasz różnicą 20 punktów, czy jednym punktem. To tak samo, jak z Mercedesem. Nieważne czy ma alufelgi, czy nie - zawsze jest Mercedesem".

O sobie: "Lubicie moje cytaty, prawda? Niezły ze mnie cytatowiec".

Złota myśl

"Shaq i Kobe zazwyczaj zdobywają w sumie 70 punktów, czyli reszta musi zdobyć 30. To daje średnio trzy punkty na zawodnika" - Brian Shaw o tym, jak to jest grać w jednej drużynie z O'Nealem i Bryantem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.