Finał NBA: Lakers znów wygrali w Filadelfii, prowadzą 3:1

Bez większych problemów koszykarze Los Angeles Lakers po raz trzeci z rzędu pokonali Philadelphia 76ers w finale NBA. Po środowym zwycięstwie 100:86 już w piątek mogą zostać mistrzami.

Finał NBA: Lakers znów wygrali w Filadelfii, prowadzą 3:1

Bez większych problemów koszykarze Los Angeles Lakers po raz trzeci z rzędu pokonali Philadelphia 76ers w finale NBA. Po środowym zwycięstwie 100:86 już w piątek mogą zostać mistrzami.

10 lat temu w finale NBA po raz pierwszy zagrali Chicago Bulls, prowadzeni przez mało doświadczonego trenera Phila Jacksona. Mimo że byli faworytami do mistrzostwa w rywalizacji z Los Angeles Lakers po dramatycznym meczu nr 1 we własnej hali przegrywali 0:1. Jednak później z meczu na mecz grali coraz lepiej i ostatecznie jako jedyna drużyna w historii wygrali trzy mecze wyjazdowe w finale (mecze 3-5), a w całej rywalizacji triumfowali 4:1.

W 2001 roku to Los Angeles Lakers są zespołem Phila Jacksona i są na najlepszej drodze do powtórzenia tamtego osiągnięcia. W środę wygrali po raz drugi z Philadelphia 76ers w ich hali First Union Center i są o jedną wygraną od powtórzenia zeszłorocznego sukcesu i wywalczenia mistrzostwa NBA. Jeszcze żaden zespół w historii nie wygrał w finale przegrywając 1:3. - Czy już jesteśmy mistrzami? O nie! Musimy być mocno skupieni na kolejnym meczu. W piątek spróbujemy zakończyć rywalizację. Nauczyliśmy się rok temu, że trzeba być skupionym i wykorzystywać każdą okazje - mówił tuż po środowym meczu Shaquille O'Neal, znów będący nie do zatrzymania dla graczy Sixers. Wspominał sytuację z ubiegłorocznego finału z Indiana Pacers, kiedy to Lakers prowadząc 3:1 zbyt rozluźnieni podeszli do gry i przegrali piąte spotkanie 30 punktami. Mistrzostwo zapewnili sobie wówczas dopiero po dramatycznym meczu nr 6.

Tegoroczny mecz nr 4 pokazał, że przeciwko dobrze zorganizowanej drużynie Lakers nie wystarcza dobra obrona i jedna supergwiazda. Allen Iverson przez trzy kwarty był znakomicie pilnowany przez graczy Lakers i zdołał trafić w tym czasie zaledwie 6 z 21 rzutów z gry (19 punktów). Z jego partnerów tylko Dikembe Mutombo stwarzał zagrożenie w ataku 76ers (19 punktów), ale on z kolei ani razu nie trafił do kosza w czwartej kwarcie. Ta była popisem Iversona (16 punktów). Sixers zdołali zmniejszyć straty do siedmiu punktów (77:70 dla Lakers dziewięć minut przed końcem), a pod koniec trzeciej części przegrywali już przecież 22 punktami.

Jednak wtedy, podobnie jak w drugiej kwarcie, do akcji przystąpili rezerwowi Lakers. Wykorzystując skupienie obrony wokół O'Neala (30 punktów w trzech pierwszych kwartach), mieli sporo czasu i miejsca na oddawanie rzutów. Dwie największe gwiazdy Lakers (także Kobe Bryant) nie zastanawiały się ani chwili, widząc kolegów na wolnych pozycjach. A ci trafiali niemal bezbłędnie. W drugiej kwarcie trafiali kolejno Robert Horry, Ron Harper i Tyronn Lue, a po tych akcjach przewaga Lakers wzrosła z 11 do 17 punktów. W czwartej części historia się powtórzyła - kiedy Sixers zmniejszyli straty do siedmiu punktów najpierw trafił O'Neal, a potem kolejno piłka wpadała do kosza po rzutach za trzy Briana Shawa, Lue i Horry'ego. Sześć minut przed końcem meczu było 88:71 dla Lakers i nadzieje na wygrana gospodarzy zmalały do zera.

Dzięki podaniom do dobrze ustawionych rezerwowych Shaq miał w całym meczu 5 asyst, a Bryantowi zabrakło jednej, żeby zaliczyć triple-double (19 punktów, 10 zbiórek, 9 asyst). A to wszystko przy słabym dniu Bryanta, który trafił 6 z 13 rzutów z gry i zaledwie 7 z 12 wolnych. Brakujące punkty dorzucił Kobemu Ron Harper, który w drugiej kwarcie uzyskał ich aż osiem.

Shaq był zupełnie nie do powstrzymania, gdy Sixers pozostawiali go sam na sam z Mutombo. - Od czasu jak skończyłem pięć lat, nikt mnie nie był w stanie zatrzymać - obwieścił po meczu O'Neal. - Co można zrobić, kiedy ktoś tak wielki stoi blisko kosza? - pytał retorycznie Iverson.

Filadelfijczykom w niczym nie pomógł nawet powrót do gry po kontuzji nogi najlepszego niskiego skrzydłowego zespołu George'a Lyncha. Był on w stanie zagrał tylko przez 10 minut i nie zdobył punktu. Znów nic do gry w ataku nie wnieśli Raja Bell i Jumaine Jones, bardzo niewiele Tyrone Hill, a wymęczony kontuzjami Aaron McKie nadal jest cieniem znakomitego obrońcy z poprzednich rund play off.

Piąty mecz finału odbędzie się w piątek (godz. 3.05 polskiego czasu w sobotę). Jeśli ma się powtórzyć w pełni scenariusz z finału 1991 roku, Lakers powinni wygrać i tym razem. Patrząc na zrezygnowanie na twarzach koszykarzy i kibiców 76ers pod koniec meczu numer 4, trudno przypuszczać, żeby mogło się stać inaczej.

Philadelphia 76ers 86

Los Angeles Lakers 100

Stan rywalizacji 1:3, piąty mecz w piątek w Filadelfii.

Kwarty : 14:22, 23:29, 22:26, 27:23.

Sixers: Iverson 35 (1), Mutombo 19, Hill 7, McKie 5, Jones 0 oraz Snow 11, Geiger 6, Buford 2, Bell 1, Lynch 0, Ollie 0, MacCulloch 0.

Lakers: O'Neal 34, Bryant 19, Fisher 10 (2), Fox 7 (1), Grant 2 oraz Horry 9 (3), Harper 8 (1), Lue 6 (2), Shaw 5 (1), Madsen 0.

Najwięcej zbiórek: Mutombo 9, Hill 7 - O'Neal 14, Bryant 10.

Najwięcej asyst : Iverson i Snow po 4 - Bryant 9, O'Neal 5.

Najwięcej przechwytów : Snow 3, Lynch i Bell po 2 - Fisher 3.

Najwięcej strat : Iverson 2 - Bryant 4, Fisher i O'Neal po 3.

Najwięcej bloków : Grant 2 - Mutombo 1.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.