Działacze Turowa Zgorzelec biją rekordy PLK w liczbie zmian kadrowych. Z klubem pożegnało się już sześciu podstawowych graczy i trener. W drugiej rundzie ekstraklasy zgorzelecki zespół wystąpi w niemal zupełnie nowym składzie w porównaniu z tym, z którym startował na początku sezonu.
Z podstawowych koszykarzy z ubiegłego sezonu pozostali jedynie Wojciech Szawarski i Sebastian Machowski, z graczy, którzy dołączyli tuż przed sezonem, jeszcze Radosław Hyży i Andrzej Pluta, ale oni trafili do Zgorzelca niejako "na dokładkę" (nie byli planowani). Wrócił Yann Mollinari, zostali mniej ważni Adrian Czerwonka i Edward Żak. Reszta odeszła, w trakcie rozgrywek z drużyną pożegnało się już sześciu koszykarzy. Większość dlatego, że chcieli tego działacze. Najpierw pożegnano się z Janavorem Weatherspoonem, a potem hurtowo zwolniono Rafała Bigusa, Marisa Laksę i Michaela Ansleya, a wraz z nimi Zgorzelec opuścił także trener Mariusz Karol.
Jego następca Wojciech Kamiński miał tylko sprowadzić graczy na miejsce zwolnionych i w nieco zmodyfikowanym składzie walczyć o podium. Tymczasem ma dodatkowy problem, bo teraz zawodnicy odchodzą sami. Najpierw tuż przed świętami Bożego Narodzenia amerykański rozgrywający Daryl Greene poinformował działaczy, że nie zamierza wracać ze Stanów do Polski, a przed Nowym Rokiem Wiktor Grudziński - ku ogólnemu zaskoczeniu - poprosił o rozwiązanie kontraktu. Jego prośba została spełniona.
- Chciałem obu graczy mieć w zespole, ale oni zdecydowali inaczej. Decyzji Greene'a nie rozumiem, tym bardziej że wcześniej nie zgłaszał mi żadnych pretensji. Z kolei Grudziński sam mnie poinformował, że ma propozycję z innego klubu [Anwilu Włocławek - red.], i poprosił o rozwiązanie umowy. Zgodziłem się, bo nie chciałem blokować mu kariery - tłumaczy trener Turowa Wojciech Kamiński.
Szkoleniowiec zaprzecza, że między nim a zawodnikiem był konflikt i dlatego gracz musiał pożegnać się z zespołem. Grudziński grał dwa lata temu w Polonii Warszawa, gdy trenerem tego zespołu był Kamiński. Ich współpraca nie wyglądała wówczas najlepiej. - Nie ma żadnych nieporozumień między nami - zapewnia Kamiński. - Po prostu w Polonii Wiktor nie grał za wiele i pewnie obawiał się, że podobnie będzie w Zgorzelcu. Nie mogłem zagwarantować mu wielu minut gry, a sam nie chciał w dresie przyspawać się do ławki rezerwowych.
Po decyzji Grudzińskiego klub zdecydował się podpisać kontrakt z Hubertem Radke, który ponad miesiąc temu został zwolniony z Anwilu Włocławek. W ten sposób polscy środkowi zamienili się miejscami.
Z kolei po odejściu Greene'a działacze Turowa pozyskali Portorykańczyka Alvina Cruza (23 lata, 186 cm), który - jeśli wierzyć jego osiągnięciom statystycznym - jest bardziej graczem kreującym grę niż nastawionym na zdobywanie punktów. Podczas gry na Uniwersytecie Niagara i w lidze portorykańskiej notował sporo asyst i w zamierzeniu trenera zespołu ma być wartościowym zmiennikiem pierwszego rozgrywającego - Yanna Mollinariego. Cruz dołączy tym samym do innych nowych obcokrajowców - amerykańskich podkoszowych zawodników Kevina Pinkneya (zagrał już dwa mecze) i Ernesta Browna, który zadebiutuje w sobotę przeciwko AZS-owi Koszalin i ma czas do 15 stycznia, aby się wykazać. Jeśli się nie sprawdzi, to Turów znów będzie szukał nowego gracza. I karuzela transferowa trwać będzie nadal.
Tymczasem czasu na eksperymenty nie ma zbyt wiele. Koszykarze w polskiej lidze rozegrali już 13 spotkań, a Turów po pierwszej rundzie rozgrywek zajmuje zaledwie 9. miejsce i ma ujemny bilans (6 zwycięstw i 7 porażek). To wynik wręcz kompromitujący jak na zespół, który został zbudowany za ogromne pieniądze, z myślą o walce o medale.
- Sytuacja jest niełatwa. Zdaję sobie sprawę, że nie wystarczy ściągnąć kilku ludzi, a oni wyjdą na parkiet i załatwią sprawę. Potrzeba nam czasu na zgranie. Dobrze, że w drugiej rundzie mamy więcej meczów u siebie, co nam może ułatwić sprawę. Czas działa na naszą korzyść - kończy Wojciech Kamiński.