TCS: Małysz na podium? Może w Nowy Rok

Nie mam formy. No, nie mam na to, by wygrywać. Ale staram się z całych sił. Robię wszystko, co każą trenerzy - kręcił głową Adam Małysz. 13. miejsce w Oberstdorfie odbiera mu szanse na wygranie nie tylko całego Turnieju Czterech Skoczni, ale nawet na podium. Wygrał Janne Ahonen.

W Niemczech ogólnonarodowy lament. Po tym, jak Sven Hannawald skończył karierę, a Martin Schmitt już tylko odcina kupony od dawnej świetności, spadła oglądalność skoków w telewizji RTL, która wykłada ogromne pieniądze na tę dyscyplinę. W 2002 roku TCS przyciągał przed telewizory ponad 13 mln widzów, rok temu - niewiele ponad 5,5. Do tego następców nie widać. Michael Uhrmann, Alexander Herr czy George Spaeth nie tylko umiejętnościami nie dorównują swoim wielkim kolegom, ale i popularnością. Na skoczniach próżno szukać odważnych deklaracji nastolatek i transparentów: "Michael, chcę mieć z tobą dziecko". W czasach Schmitta to była normalka.

W czwartek pierwszą serią organizatorzy strzelili sobie kolejnego samobója. Skoki były krótkie, zawody nudne, a emocje jak wtedy, gdy na trasie Warszawa - Katowice jeden tir wyprzedza drugiego. Wiatr wiał w plecy prawie wszystkim i prawie z równą mocą. Prawie, bo kilku szczęściarzy miało w powietrzu ciszę. - Patrz, ci, co w środę na treningu skakali tak sobie, dziś dominowali w pierwszej serii - zaczepił mnie słoweński dziennikarz, kiedyś sędzia skoków Otto Giacomelli. Jednym z tych, którzy w środę skakali tak sobie, był Janne Ahonen. Ale w konkursie już pierwszym skokiem znokautował rywali. Jako jedyny przekroczył 130 m. Jeszcze czterech zawodników poleciało dalej niż 125 m. Reszta lądowała w okolicach 120 m.

Dla przypomnienia - rekord obiektu Schattenberg wynosi 143,5 m. Ustanowił go dwa lata temu Sigurd Pettersen. Norweg zajął w piątek ostatnie miejsce (80,5 m). Tym, który go bezpośrednio wyprzedził, był Kamil Stoch. - Nieudany skok - powiedział najbardziej ponoć utalentowany polski skoczek po Małyszu. - Nie wiem czemu. Może się nie odbiłem, a może co innego? Nie wykorzystałem szansy.

W serii próbnej Robert Mateja skoczył jeszcze gorzej niż Pettersen (80 m). - Sam się przestraszyłem, dobrze, że żyję - mówił potem najstarszy z polskich skoczków. - Lewa narta poszła za wysoko, prawa w ogóle. Musiałem się ratować lądowaniem, bo inaczej bym leżał.

Małysz dostał w magazynie zapowiadającym 54. TCS przydomek żółw. Powód oczywisty - jest rekordzistą najmniejszych prędkości na progach skoczni w Garmisch-Partenkirchen (88,4 km/h), Innsbrucku (88,5 km/h) i Oberstdorfie (92,2 km/h). Kiedy ustanawiał te rekordy, nie przeszkadzało mu to w osiąganiu dobrych wyników - trzeci w Oberstdorfie, siódmy w Ga-Pa i drugi w Innsbrucku.

W piątek prędkościami nie różnił się tak od innych. Odległościami - oprócz wspomnianej fatalnej pierwszej serii - owszem. W drugiej organizatorzy poszli po rozum do głowy. Podwyższyli rozbieg i wreszcie były emocje. Oczywiście w walce o dalsze lokaty. Bo pierwsza była zarezerwowana dla Ahonena. Reszta lądowała w okolicach 130. m. Wreszcie na zeskoku widzieliśmy uśmiechniętych zawodników z pięściami uniesionymi w geście triumfu wysoko do góry.

Jednym z tych, który nie za bardzo się cieszył, był Małysz. Swój skok w pierwszej serii nazwał "przyzwoitym". Określenia na drugi, dłuższy o trzy metry, nie znalazł. Podpowiadamy: słaby. - Rozkręcam się powoli. Forma ma przyjść w odpowiednim momencie - mówił na pocieszenie nam i sobie Małysz. Ten odpowiedni moment to igrzyska olimpijskie w Turynie, które odbędą się za półtora miesiąca. Nie zostaje nam nic innego, jak czekać.

W niedzielę, w Nowy Rok, konkurs w Garmisch-Partenkirchen. To jedna z ostatnich skoczni, która w udokumentowany sposób pamięta sukcesy Adama. Polak jest jej rekordzistą (129,5 m). - Chcę być na podium, ale obiecać nie mogę - z uśmiechem zakończył wypowiedź w Oberstdorfie Małysz.

Małysz w Turnieju Czterech Skoczni...
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.