Piłka nożna: Diego wrócił

Wszyscy wmawiali ci, że jesteś bogiem, a nikt nie powiedział, że przede wszystkim człowiekiem - zdaje się, że słowa Jorge Valdano skierowane do Diego Maradony wreszcie odniosły skutek.

Legendarny piłkarz przestał traktować swe ciało, jakby było nieśmiertelne. Rzucił narkotyki, przeszedł operację zmniejszenia żołądka i wrócił do życia. Miał swój program w telewizji, a trener Argentyny Jose Pekerman ogłosił, że pewnego dnia Diego musi zająć jego miejsce

Nauczyłeś nas żyć i kochać futbol

30 czerwca 1986 roku świat leżał u jego stóp. Mierzący 166 cm, ważący 67 kg "Pelusa" (Kudłacz) odbierał na Stadionie Azteków Puchar Świata, który bardziej niż kiedykolwiek w grach zespołowych był zasługą jednostki. Uwielbienie dla Diego Armando Maradony sięgnęło wtedy zenitu, ale w świadomości kibiców proces beatyfikacji Argentyńczyka zaczął się wcześniej. Ci, którzy powołali kościół Maradony i pisali mu: "Ty, który nauczyłeś nas żyć i kochać futbol " - w ogóle nie przyjęli do wiadomości, że upadek ze szczytu był czymś więcej niż spiskiem złego świata przeciw boskiemu Diego.

Przykuty do łóżka

Sam Maradona zachowywał się, jakby głęboko uwierzył w swoją nieśmiertelność. Narkotyki i niepohamowane obżarstwo doprowadziły go na granicę życia i śmierci. Zdjęcia Diego ważącego dwa razy więcej niż w czasach kariery piłkarza straszyły od czasu do czasu w światowej prasie. Kuracje odwykowe w Argentynie, Szwajcarii i na Kubie niewiele dawały, choć sam piłkarz kilka razy przysięgał na głowy córek, że to już ostatni raz sięgnął po narkotyki. Kiedy w kwietniu wylądował w klinice Del Parque w Buenos Aires, lekarze musieli przywiązać go do łóżka, by powstrzymać furię pacjenta przechodzącego kurację antynarkotykową. Diego zasłabł na stadionie La Bombonera i został podłączony do respiratora na oddziale intensywnej terapii. Miał wtedy głęboki kryzys psychiczny, po którym odmawiał picia i jedzenia. - Wszyscy wmawiali ci, że jesteś bogiem, a nikt nie powiedział, że przede wszystkim człowiekiem - słowa partnera z reprezentacji, mistrza świata z 1986 roku Jorge Valdano brzmiały jak fragment modlitwy.

Gdy wielu zrozpaczonych fanów szykowało się na najgorsze, coś zaczęło się zmieniać. Na stronie internetowej Planetamaradona można było śledzić szczegóły o tym, jak w furgonetce z ciemnymi szybami Diego opuścił klinikę i w tajemnicy odleciał na Kubę. Jeszcze raz.

Operacja Diego

Dla Kuby to była operacja wagi państwowej. Nad całością akcji "Maradona" czuwało ministerstwo spraw wewnętrznych. Przyjaciel Maradony Fidel Castro zlecił nad nim opiekę ministrowi zdrowia i członka biura politycznego partii oraz sekretarzowi rady państwa. Maradona mieszkał w zamkniętej dzielnicy niedaleko rezydencji Castro. Prasa, radio i telewizja miały zakaz publikowania choć słowa na temat stanu sławnego pacjenta. By kuracja się powiodła, Kuba oddała do dyspozycji Maradony wszystkie zaawansowane technologie medyczne i najlepszych speców. Troszczyli się o niego psychologowie, psychiatrzy i zwykli lekarze.

Udało się. Diego zaczął wracać do życia: odstawił narkotyki, przeszedł operację zmniejszenia żołądka i po diecie znów przypomina człowieka z dawnych lat. Kiedy wrócił do Argentyny, zaczął pracę przy swoim autorskim programie telewizyjnym "La noche del Diez" (noc dziesiątki). Tytuł odwoływał się do numeru na koszulce, z którym osiągał największe triumfy.

Głos ludu

Diego zawsze chciał odróżniać się od Pelego. Obaj wyszli ze slamsów, ale dla Brazylijczyka kariera piłkarska była drogą do dobrobytu. Urugwajski pisarz Eduardo Galeano napisał, że "Król futbolu" jest człowiekiem, który obdarzył świat wrażeniami artystycznymi na boisku i uznał, że to wystarczy. Na bliźnich nigdy nie wydał ponoć dolara. Maradona zawsze uważał się za głos ludu, i za rzecznika szczególnie tych wszystkich biedaków, których świat spycha na margines. W tej misji nie przeszkadzało mu dbanie o majątek, życie w przepychu i przepuszczanie pieniędzy w sposób świadczący o niezbyt wysublimowanych gustach. O jego związkach z neapolitańską mafią pisał w książce "Ręka Boga" dziennikarz Jimmy Burns.

Pele i Maradona zawsze byli w opozycji. Gdy pierwszy wspierał FIFA (Światowa Federacja Piłkarska), drugi mówił, że to mafia niszcząca futbol. Tym większe było zaskoczenie, bo w pierwszym programie "La noche del Diez" gościem Maradony był Pele. Obaj żonglowali piłką, a potem rozmawiali jak dobrzy kumple. Sielanka nie trwała długo. Gdy niedawno Pele stwierdził, że Argentyńczyk Carlos Tevez z Corinthians został uznany za najlepszego gracza ligi brazylijskiej tylko dlatego, że Robinho wyjechał do Realu Madryt, Maradona ogłosił z właściwą mu swadą, że Pele ma oznaki menstruacji.

Dlaczego Fidel?

Legendarny trener Argentyny, mistrza świata z 1978 r., Luis Cesar Menotti wspominał, że "głos ludu" bywał manipulowany. Już na początku kariery był zapraszany na przyjęcia do polityków lub innych wpływowych ludzi, ci kładli mu coś do głowy, by powtórzył to narodowi. Bo ludzie w Argentynie wierzyli mu bezgranicznie. "Pelusa" był przecież jednym z nich.

W programie "Noche del Diez" gościem był też rzecz jasna Fidel Castro. Opowiadał o Kubie, o tym dlaczego konieczna była tam rewolucja w 1959 roku i jakie korzyści przyniosła narodowi. Diego obiecał Castro, że na szczycie amerykańskim, na który Castro nie zaproszono, będzie bojkotował prezydenta USA George'a Busha. Bo przecież lud uważa, że to Stany Zjednoczone utrzymują Amerykę Łacińską w nędzy i zacofaniu. Z kolei każdy biedny mieszkaniec Ameryki podziwia Kubańczyków, którzy jako jedyni postawili się mocarzowi z USA. Dlatego Fidel zawsze był dla Maradony bohaterem, a kuracja na Kubie tylko tę fascynację pogłębiła.

Gościem był też bokser Mike Tyson. Obaj noszą z dumą tatuaże legendarnego rewolucjonisty Ernesto Che Guevary. Diego przyjaźni się też z tak kontrowersyjnym politykiem jak prezydent Wenezueli Hugo Chavez. "Miał wspaniałe nogi do kopania, ale ma za mały mózg do myślenia - skomentował polityczną działalność Maradony prezydent Meksyku Vicente Fox w wywiadzie dla CNN.

Kierunek reprezentacja

Bez względu na wszystko Argentyna jest zachwycona, że jej idol wraca do formy. Niedawno federacja zaproponowała Maradonie współpracę z Jose Pekermanem, trenerem reprezentacji, która będzie jednym z faworytów mundialu w Niemczech. Kibice byliby za, piłkarze także, bo od Riquelme i Ayali po Aimara dla nich wszystkich Diego jest niemal bogiem (dokładnie tak powiedział w kwietniu Aimar, gdy Diego był pacjentem w klinice Del Parque).

Maradona uznał jednak, że jeszcze za wcześnie. Nieśmiałe były głosy sceptyków, którzy zwracali uwagę, że boski Diego zupełnie zdominowałby drużynę narodową. Gdziekolwiek pojawi się Maradona, wywołuje gigantyczne zainteresowanie kibiców i dziennikarzy. Dlatego konferencje prasowe z Pekermanem i jego piłkarzami mogłyby się zmienić w solowe występy Maradony. Tak było w 1994 roku na mistrzostwach w USA, gdy Diego wrócił do reprezentacji. Po dwóch zwycięstwach został zdyskwalifikowany za doping. Na mecz w 1/8 finału z Rumunią przyjechał już tylko jako widz. Na stadionie Rose Bowl fani Argentyny byli w większości. W 88. min partnerzy Diego przegrywali 2:3. Tymczasem organizatorzy poprosili Maradonę, by z powodów bezpieczeństwa przed końcem gry opuścił stadion. Gdy Diego się podniósł, tłum fanów Argentyny odwrócił się od boiska i od zespołu walczącego o przetrwanie w turnieju, by pożegnać największego z największych. Argentyna odpadła z turnieju.

Do dziś Diego może powiedzieć Argentyńczykom niemal wszystko. Gdy niedawno przed meczem w eliminacjach MŚ z Brazylią stwierdził, że Argentyna powinna się wzorować na odwiecznym rywalu, wielu ludzi przyznało mu rację. Tak jak wtedy, gdy ogłosił, iż najlepszym dziś graczem świata jest Brazylijczyk Ronaldinho. Na dodatek powiedział to w przeddzień spotkania, które rodacy wygrali 3:1. Komu innemu Argentyna by tego nie wybaczyła. Ale Diego, głos ludu, rację ma zawsze.

PS. W czwartek Diego Maradona został zatrzymany przez brazylijską policję. Za późno przyjechał na lotnisko w Rio de Janeiro, skąd miał lecieć do Buenos Aires, a ponieważ samolot odleciał bez niego, zdenerwował się, wywołał kłótnię z pracownikami obsługi i nawymyślał policjantom. W Brazylii za obrażanie funkcjonariuszy publicznych grozi do dwóch lat więzienia. Maradonę zwolniono po kilku godzinach.

Copyright © Agora SA