Dziesięć lat po Bosmanie, czyli kiedy piłkarz jest wolny

Bayern Monachium odnawia kontrakty niechętnie, Udinese szantażuje piłkarzy, by podpisywali je, kiedy klub tego zażąda, Arsenal być może straci największą gwiazdę niemal za darmo - przepisy wciąż ewoluują, a końca wojny o władzę nie widać.

Po 1995 roku futbol miał już nigdy nie być taki sam. Decyzja Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości kończyła z niewolnictwem piłkarzy - odtąd klub nie mógł żądać od innego klubu pieniędzy za gracza. Przepaść między bogatymi a biednymi pogłębiła się, bo ci ostatni oddają wychowywane latami gwiazdy bez nadziei na żadną rekompensatę.

Właściciel Udinese Gianpaolo Pozzo nigdy się z tym nie pogodził. Jego żelazna zasada brzmi: "kto nie podpisze, nie gra". Vincenzo Iaquinta, największa gwiazda klubu, nie chciał w wrześniu przedłużyć kontraktu, który - uwaga! - wygasał dopiero w połowie 2007 roku. Nie chciał, więc wylądował na trybunach. Trener Serse Cosmi dostał wyraźne polecenie, by nie sadzać go nawet na ławce rezerwowych.

Dyrektor generalny klubu Pietro Leonardo wyjaśniał: "Iaquinta to nasz jedyny piłkarz, który nie rozumie projektu Udinese. Wszyscy inni zademonstrowali głęboką wierność barwom, podpisując nowe umowy. Wszyscy bez wyjątku".

Leonardo mówił prawdę, bo renegocjowano nawet kontrakty wygasające w 2008 roku, np. Davida Di Michele (związał się z klubem do 2009), Morgana de Sanctisa i Giampiero Pinziego (2010). Przypadek Iaquinty wywołał we Włoszech burzę, a kontrowersyjnemu właścicielowi zarzucano, że niszczy uczciwą rywalizację, bo przeciw jednym rywalom najlepszego piłkarza wystawia, a przeciw innym - nie. Wreszcie po porażce z Juventusem 26-letni napastnik złamał się i podpisał kontrakt do - ma się rozumieć - 2010 roku. Zresztą hojny Pozzo podniósł mu gażę z 0,5 mln do 1,25 mln euro rocznie.

Iaquinta wytrzymał ledwie kilkanaście dni, bo nie był pierwszy. Brazylijczyk Alberto, dziś w Sienie, z tych samych powodów nie grał trzy miesiące w 2003 roku, po czym przedłużył umowę o cztery lata. Niedługo potem pięć meczów na trybunach spędził David Pizarro, by w końcu złożyć podpis i przystać na zarobki o połowę mniejsze, niż żądał. Tego lata Inter zapłacił za niego 15 mln euro. Marek Jankulowski, dziś w Milanie, z drużyny nie wyleciał, bo gdy usłyszał taką pogróżkę, zgodził się na wszystko, czego żądali działacze.

Pozzo tłumaczy, że nie chce oddać za bezcen piłkarzy, którzy się w jego klubie rozwinęli, i marzy o zbudowaniu silnej europejskiej drużyny. Jego plan działa - Udinese zadebiutowało właśnie w Lidze Mistrzów. Piłkarze boją się ryzykować, bo czas marnowany na trybunach może zrujnować ich formę. I co na to piewcy prawa Bosmana? Naprawdę koniec z niewolnictwem?

Przepisy się zmieniają, ale zasady wciąż wyznaczają kluby. Całkowitym przeciwieństwem Udinese jest monachijski Bayern, który nie nalega. Przez całą jesień na pozycję lidera w Bundeslidze pracowało dziesięciu graczy, których kontrakty wygasają w czerwcu przyszłego roku. Kapitan Oliver Kahn, największy gwiazdor Michael Ballack, utalentowany peruwiański napastnik Roque Santa Cruz, reprezentant Brazylii Ze Roberto, Irańczyk Ali Karimi, podstawowi boczni obrońcy Bixente Lizarazu i Willy Sagnol to tylko najważniejsi wśród tych, których przyszłość była niepewna.

Jedni już nowe umowy podpisali - jak Kahn - inni nie, a Bawarczycy zupełnie nie przejmują się, że np. niedawno musieli oddać Juventusowi przeżywającego najlepszy okres w karierze stopera Roberta Kovaca. Być może niebawem znów słono zapłacą za swoją politykę, bo prawdopodobnie stracą Ballacka. Karl-Heinz Rummenigge upiera się jednak, że obrali właściwą drogę. - W latach 70. klub pozbył się najlepszego gracza, bo uznał, że nie stać go, aby płacić mu tyle, ile oferuje konkurencja. Ten człowiek nazywał się Franz Beckenbauer i wyjechał do Cosmosu Nowy York. I wiecie co? Następnego dnia Bayern wciąż istniał - mówi prezes klubu.

Przykłady tak skrajne pokazują, że prawo Bosmana prawem Bosmana, ale strategia działaczy wciąż odgrywa rolę wiodącą, a na pewno ważniejszą niż przepisy. Te zresztą wciąż zmieniają się na korzyść graczy. Trzy lata po podpisaniu kontraktu przez piłkarza poniżej 28. roku życia mija tzw. okres chroniony, więc może odejść, kiedy chce, o ile jego nowy pracodawca zapłaci kwotę wyznaczoną przez FIFA (dla starszych okres wynosi dwa lata). A będzie to kwota niższa niż rozsądna, bo obliczona na podstawie tego, ile gracz zarobiłby do końca aktualnej umowy, gdyby barw nie zmieniał. Konkrety? Za Thierry'ego Henry'ego, wycenianego na dziesiątki milionów euro, latem 2006 roku wystarczy wyłożyć około 8,5 mln. Jeśli Arsenal nie dogada się ze swoją największą gwiazdą wcześniej, może stać się pierwszą ofiarą nowych reguł. Barcelona niecierpliwie czeka, a Ronaldinho wciąż namawia Francuza, by razem stworzyli najwspanialszy zespół w historii. A właściciel Udinese niech obmyśla nową strategię, bo wymuszone kontrakty tylko teoretycznie wygasają w 2010 roku. Tak naprawdę kończą się w roku 2007 lub 2008...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.