O wszystkim i tak zdecyduje ostatni mecz z Hapoelem, ale od dzisiejszego pojedynku zależy, czy w Izraelu wrocławianom wystarczy minimalna wygrana (w przypadku pokonania Maroussi), czy będą musieli pokonać rywali różnicą aż 15 punktów (jak dziś przegrają).
- Nie traktujemy tego spotkania jako meczu ostatniej szansy. Mamy teraz ciężką serię i w lidze, i w pucharach, i dla nas każde spotkanie jest wyjątkowe. Nie jesteśmy aż tak silnym zespołem, aby wybierać sobie, w którym meczu możemy odpuścić, a na którym musimy się bardziej skoncentrować - ocenia trener Tomasz Jankowski.
Rywal jest jednak wyjątkowo silny i być może do Wrocławia w tym sezonie tak mocny zespół już nie przyjedzie (Prokom mamy za sobą). Maroussi Ateny nie jest może tak mocne kadrowo jak przed rokiem, gdy dwukrotnie wysoko ograło Śląsk w Pucharze ULEB i zdobyło wicemistrzostwo Grecji, ale to nadal zespół znacznie mocniejszy od wrocławian i jeden z faworytów rozgrywek. Na razie wygrał wszystkie mecze w FIBA Europe i zapewnił już sobie awans do drugiej fazy. W Grecji z pięciu spotkań przegrał zaledwie jedno. W ostatniej kolejce Maroussi pokonało na wyjeździe Panellinios Ateny 72:65, a gwiazdą wieczoru był Roderick Blackney. Amerykański rozgrywający zdobył 30 punktów i praktycznie sam przesądził o wyniku, co nie za dobrze wróży Śląskowi. Dotychczasowe występy wrocławian przeciwko nieźle grającym jeden na jednego rozgrywającym kończyły się wielkim zamieszaniem w defensywie.
- Taki występ Blackneya to nie jest jego jednorazowy wyskok, przecież w Pucharze ULEB był w ubiegłym sezonie w czołówce strzelców - przypomina Jankowski. - On potrafi i rzucić, minąć, rozegrać, podać. Ma spory repertuar zagrań, a do tego jest bardzo doświadczonym zawodnikiem. Jeżeli jednak za bardzo skoncentrujemy się na nim, to zaczną trafiać inni. Dlatego trzeba zagrać bardzo zespołowo w defensywie.
Tak naprawdę jednak największą gwiazdą greckiego zespołu jest trener Panagiotis Yiannakis, który we wrześniu zdobył z reprezentacją Grecji niespodziewanie mistrzostwo Europy. W większości spotkań Maroussi bazuje na zespołowej grze. W Pucharze FIBA najlepszą średnią (i to zaledwie 10,8 punktu na mecz) ma obrońca Aleksandros Kyritsis (syn byłego trenera Pruszkowa Michalisa Kyritsisa), a 10 punktów przekracza jeszcze Amerykanin Jared Homan. Co ciekawe, ten koszykarz był oferowany do Śląska tuż po tym, jak wrocławski zespół rozstał się z Ryanem Randle. Zainteresowania nie wzbudził (miał kosztować tyle co Randle w poprzednim sezonie) i wylądował w Grecji. W pierwszym meczu rzucił Śląskowi 15 punktów.
Wówczas jednak wrocławianie zagrali z zaledwie dwoma wysokimi Kevinem Fletcherem i Denisem Korszukiem, którzy już w pierwszej kwarcie mieli na koncie po trzy przewinienia. I gra wrocławian pod koszami szybko się skończyła. Teraz do pomocy będzie chociaż Srdjan Lalić.
- Jakoś dziwnie się składa, że w pucharowych meczach jedyni wysocy Denis i Kevin mają zawsze problemy z faulami, dlatego dodatkowy doświadczony zawodnik pod kosz bardzo się przyda - podkreśla Jankowski.
Najwyższy czas, aby wrocławianie wreszcie zagrali dobry mecz we własnej hali. Do tej pory efektownie wygrywali na wyjazdach (pewne zwycięstwa w Słupsku, Warszawie czy Groningen), ale we Wrocławiu albo przegrywali, albo wygrywali po co najwyżej przeciętnej grze. Czas to zmienić.
- Jakoś łatwiej się gra nam na wyjazdach, ale tego nigdy się nie da przewidzieć. Tak jak na niektórych treningach wszystko wychodzi bardzo dobrze, by na kolejnych było o wiele gorzej - mówi Jankowski. - Chcielibyśmy zagrać i efektownie i efektywnie, bo to należy się naszym kibicom. Liczy się jednak przede wszystkim efektywność, dlatego jeżeli zagramy słabo, ale wygramy, to będę zadowolony.