Fruwając pod koszem. Pocztówka z Nowego Jorku

Dzień dobry, dobry wieczór, witamy Państwa z Madison Square Garden, najwspanialszej hali na świecie. Jesteśmy tu dziś świadkami narodzin czegoś wielkiego, narodzin drużyny, która stanie się legendą. A zresztą, jakżeby mogło być inaczej, przecież ten zespół prowadzi legendarny trener Larry Brown, a zbudował go od podstaw, z niczego, można by rzec na zgliszczach wielki Isiah Thomas. Proszę Państwa, oto wasi New York Knicks

Oto nasi rozgrywający. Wielki duchem choć wzrostem mały Stephon Marbury, bohater ze slumsów Coney Island, Isiah Thomas dał za niego pół Manhattanu, ale warto było, przecież - jak sam mówi - jest najlepszym rozgrywającym w NBA, wprawdzie trener Larry Brown chce go przestawić na strzelca, ale to dzięki wszechstronności Stephona jakież ona tworzy możliwości taktyczne.

Drugi rozgrywający, Jamal Crawford, jak to się mówi, "praca w trakcie", nie czuje jeszcze gry, nie umie bronić, piłkę wciąż gubi, ale cóż za potencjał, skoczny jak Michael Jordan, szybki jak struś pędziwiatr, wszystko przed nim. I Nate Robinson, debiutant, iskiereczka, żywe srebro, 175 cm ledwie, nigdy dotąd nie rozgrywał, ale nauczy się przecież, bo jeśli nie tu, to gdzie?

Tak, proszę Państwa, z rozgrywających możemy być dumni. Co prawda trener Larry Brown mówi, że każdy z nich powinien grać "dwójkę", no właśnie, dzięki temu mamy aż trzech świetnych strzelców, wiele drużyn w NBA nie ma żadnego, a my aż trzech. I jeszcze Quentin Richardson, wprawdzie bolą go plecy, ale to nic, poboli, poboli i przestanie, a teraz popatrzmy, jak on rzuca. Ach te trójki, no, na razie skuteczność 23 proc., no, nie najlepsza, ale przecież to się zmieni, to tylko kwestia czasu.

Teraz niski skrzydłowy. Hm, no wprawdzie nie mamy w składzie niskich skrzydłowych, ale od czegóż kreatywność? Dość niski jest wspomniany Quentin Richardson, w skrócie Q-Rich, a przecież skróty to się nadaje tylko prawdziwym gwiazdom, jak np. MJ albo LBJ (i chodzi nam o LeBrona oczywiście, a nie Lyndona Bainesa Johnsona, eks-prezydenta). A na ławie mamy dwóch słabych skrzydłowych, ale słabych tylko z nazwy - Trevor Ariza, zapamiętajcie Państwo to nazwisko, to diament wykopany z drugiej rundy draftu, oraz nasz nowy nabytek Matt Barnes, który kiedyś zaliczył 21 bloków w jednym meczu; co z tego, że było to w szkole średniej i w meczu z drużyną Pigmejów.

Silny skrzydłowy. Proszę Państwa: Kuuuuurt Thomas! Od ośmiu lat w Nowym Jorku, to jest prawdziwy lider, twardziel, specjalista od brudnej roboty... ach, tak, istotnie, przeoczyliśmy, Kurt Thomas został sprzedany, podobnie jak Tim Thomas; cóż, jeden Thomas wystarczy w Nowym Jorku, zwłaszcza że to Isiah Thomas, menedżer, wizjoner, architekt tego niebywałego zespołu, Jerry West mógłby mu buty czyścić. Ale zbaczamy z tematu, a więc silny skrzydłowy Malik Rose, przyjaciel Tima Duncana, a kto z kim przestaje, takim się staje; warto było kupić Rose'a, on zarabia 6 mln dol. rocznie, naprawdę niewiele, średnia na mecz dwa zdobyte punkty, ale przecież nie punkty są najważniejsze. Zresztą od punktów jest Mo Taylor, silny skrzydłowy, on rzuca i w ogóle nie zbiera, niecałe cztery zbiórki na mecz. Muggsy Bogues miewał więcej, proszę sobie wyobrazić, cóż to za wyzwanie dla trenerów rywali. Od zbiórek mamy Antonio Davisa. Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj.

Jeszcze świeża krew, Channing Frye i David Lee, debiutanci; tu ciekawostka, Lee nazywa się tak samo jak reżyser Spike Lee, wielki kibic Nowego Jorku, cóż za zabawna koincydencja.

I center, bo koszykówka jest grą centrów przecież. Nie ma już Pata Ewinga, a szkoda, jakże byłby dumny, obserwując swych następców. Oto Eddy Curry wykradziony z Chicago, przecież Isiah Thomas był mistrzem kradzieży. Oby tylko zdrowie dopisywało, kardiolog z Minnesoty twierdzi, że gra w kosza może zagrażać życiu Eddy'ego, ale inni lekarze mówią, że Eddy jest zdrów jak ryba, tfu, chyba raczej wieloryb, bądźmy więc dobrej myśli. Zresztą w rezerwie jest Jerome James, to dopiero as, przez cztery lata w NBA niczym się nie wyróżniał poza tym, że przysypiał na treningach, ale w zeszłorocznych play-off pokazał w czterech meczach, na co go stać. I Isiah dostrzegł ten wielki talent ukryty w zwałach tłuszczu, i mamy go w Nowym Jorku na całe pięć lat, proszę Państwa. Stoi i sapie, dyszy i dmucha, żar z rozgrzanego mu brzucha bucha. Pierwsze pięć meczów - cztery punkty, dziesięć fauli.

116 milionów dolarów kosztuje ta drużyna. To, proszę Państwa, tyle co sześciu Shaqów albo siedmiu Kobe Bryantów. Cha, cha, co to za porównanie, jak by wyglądało sześciu Shaqów na parkiecie jednocześnie, przecież gra się tylko w pięciu.

A mówiąc poważnie, zwycięski skład to taki, w którym wszyscy się doskonale uzupełniają, dopasowani idealnie, jak trybiki w szwajcarskim zegarku. Teraz dotrzeć się muszą te trybiki i dlatego niech nie dziwi nikogo bilans Knicks - zero zwycięstw, pięć porażek, po raz pierwszy od 18 lat taki początek sezonu. "Wciąż sprawdzam, kto umie grać" - tłumaczy nam Larry Brown, dlaczego tak żongluje składem, a skoro tak mówi, to wie, co mówi. To wszystko element tego wielkiego planu, tej wizji, przecież - jak mawiają w Nowym Jorku - nie od razu Kraków zbudowano.

Kronika towarzyska

Świetnie spisał się człowiek z Sacramento odpowiedzialny za wizualną oprawę meczów Kings. Przed spotkaniem z Detroit, podczas przedstawiania graczy Pistons, puścił na ekranie wideo, na którym widać było Detroit w pełnej krasie, opustoszałe budynki, spalone samochody, brud i śmieci na zaniedbanych ulicach. Rozpętała się afera, właściciele Kings musieli się pokajać i pewnie zapłacą grzywnę. A mecz wygrali Pistons 102:88.

LeBron James jest największym koszykarzem NBA. Ma 33,5 metra wysokości i 64,5 metra szerokości. Przynajmniej na hipersupermega billboardzie, który fundnęła mu firma Nike w rodzimym Cleveland. Hasło reklamowe: "Wszyscy jesteśmy świadkami" (znaczy, wielkości Jamesa, chyba). Billboard stał się w Cleveland sensacją dnia, ale LeBrona nie poruszył: "A gdzie on jest? Muszę pojechać zobaczyć. Słyszałem, że jest dość duży".

Rywalizacja Shaq - Kobe trwa. W niedzielę żona Shaqa Shaunie wyznała dziennikarzom, że jest w ciąży. Dzień później do kontrataku przystąpił Rob Pelinka, agent Kobego. Oświadczył, że Kobe też będzie miał dziecko. Termin obu paniom wyznaczono na maj, podczas trwania play-off. Wyścig o to, która urodzi pierwsza, będzie z pewnością pasjonujący.

Złota myśl

"Może kupię sobie fabrykę czekolady" - Andriej Kirilenko (Utah) o tym, co zrobi z pieniędzmi z nowego kontraktu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.