Czy Lance Armstrong zostanie w górach sam?

Jeśli kolarze Discovery Channel odkryją, że Alpy są zbyt strome, ich osamotniony lider Lance Armstrong może być bezradny. Chyba że jest większy, niż się wszystkim wydaje.

Szef grupy Belg Johann Bruyneel powiedział, że po sobotnim etapie w Wogezach kolarze spotkali się po kolacji i dochodzili, jak to się stało, że zostawili Armstronga samego sobie w górach. Teoretycznie Armstrong ma pięciu znakomitych górali w składzie (Azavedo, Beltrand, Rubiera, Savoldelli, Hincapie), dwóch następnych (Noval, Popowicz) co najmniej nieźle powinno sobie poradzić w górach, zwłaszcza tak niewysokich. I wszyscy oni patrzyli bezradnie, jak Armstrong odjeżdża z najgroźniejszymi rywalami - Janem Ullrichem, Aleksandrem Winokurowem, Andreasem Kloedenem i całym tabunem świetnych Włochów na karku w góry o wysokości zaledwie 1139 metrów.

- Kryzys minął - zapewniał po wieczornej rozmowie Bruyneel. Czy na pewno?

- Są słabsi, to widać. Pracowali mocno w pierwszej części etapu i potem zostali zaskoczeni. To dowód, że można ich pokonać - mówi Dariusz Baranowski, jeden z najlepszych polskich kolarzy.

- Uważam, że Lance nie jest niepokonany. Dziś przez mgnienie oka widzieliśmy to, co może się stać za dzień lub dwa - stwierdził w sobotę Winokurow, który na podium Tour de France stał w 2003 r.

Już takie odważne myślenie przeciwników jest groźne dla Amerykanina, sześciokrotnego zwycięzcy Touru, bo motywacja, wiara w swoje siły jest kluczowa w psychice krańcowego wysiłku. Winokurow, Ullrich, który w poniedziałek dostał od lekarza w Grenoble zgodę na dalszą jazdę po niedzielnym upadku na trasie 9. etapu, Kloeden trzymają sztamę mocniejszą niż w innych zespołach - przecież w 2000 r. na zimno rozdali między sobą medale igrzysk w Sydney. Tworzą mocną, można powiedzieć pancerną pięść, która może rozbić nawet Armstronga.

Ostrożniejszy od Kazacha jest szef grupy CSC, zwycięzca Tour de France w 1996 r. Duńczyk Bjarne Riis. CSC ma czterech kolarzy w najlepszej dziesiątce przed wjazdem w Alpy - liderem grupy jest rewelacyjny w górach Włoch Ivan Basso, ale Carlos Sastre czy Jens Voigt, który w niedzielę odebrał żółtą koszulkę Armstrongowi, też będą groźni.

- Będziemy wszystko wiedzieć w Courchevel - powiedział na łamach "Le Figaro" Riis. - Myślę, że w tych nie najwyższych górach Armstrong mógł poczuć się osamotniony przez kolegów, ale gdy przyjdą prawdziwe wyzwania, tylko kilku kolarzy jest w stanie utrzymać za nim koło i każdy z nich będzie musiał liczyć tylko na siebie.

Trzy najbliższe dni w Alpach zadecydują, kto wygra w wyścigu.

Na początek - już we wtorek - jest etap do Courchevel, stolicy Trzech Dolin. Na metę wjeżdża się na prawie 2000 metrów. Dwukrotnie kończył się tu etap TdF i dwa razy wygrywali naprawdę dobrzy górale - w 1997 r. Richard Virenque, obecny komentator francuskiej telewizji, i nieżyjący już Marco Pantani w 2000 r. Do Courchevel jechał również Dariusz Baranowski. - Tu już zaatakują prawdziwi górale, jak Ivan Basso lub Roberto Herras. Po ich atakach będzie wiadomo ostatecznie, w jakiej formie jest Marsjanin Armstrong i Ullrich - powiedział "Gazecie" Baranowski.

Ale najtrudniejszy będzie następny dzień, z górą Gallibier (2650), najwyższą w wyścigu. Wcześniej jest szczyt Madeleine, gdzie przed kilkoma laty Baranowski stracił szansę na miejsce w pierwszej dziesiątce wyścigu. - Kolejne dni będą eliminowały kolarzy z czołówki. Na pewno ten, który straci czas, już lidera nie doścignie - uważa Baranowski.

- Eee, Tour zaczyna się w Alpach, ale kończy w Pirenejach. I tam się ostatecznie decyduje - mówi Ivan Basso z CSC.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.