San Antonio Spurs mistrzami NBA

W siódmym, decydującym meczu finału NBA San Antonio Spurs pokonali Detroit Pistons 81:74 i zostali mistrzami ligi po raz drugi w ostatnich trzech latach. MVP finału został wybrany Tim Duncan.

Ależ to był finał! Po dwóch meczach w San Antonio zdecydowanymi faworytemi byli Spurs, którzy wygrali dwa razy w bardzo przekonującym stylu. Zastanawiano się, czy Pistons będą potrafili się podnieść w meczach we własnej hali. A obrońcy tytułu nie tylko się podnieśli, ale dwukrotnie zgnębili Spurs wygrywając trzeci i czwarty mecz finału w sumie 48 punktami!

Przed piątym meczem to Spurs musieli martwić się o swoją psychikę i szukać sposobu na rozpędzonych rywali. Detroit wydawało się nieuchronnie zmierzać po drugi z rzędu tytuł. Tymczasem Spurs ustali, odrodzili się i dzięki fenomenalnej grze weterana Roberta Horry'ego zwyciężyli w ostatnich sekundach. Na szósty mecz do San Antonio jechali jako faworyci.

Ale wtedy Pistons udowodnili, że sa mistrzami wychodzenia z sytuacji beznadziejnych. Świetnie rozegrali końcówkę meczu nr 6 i po raz pierwszy od 11 lat o mistrzostwie NBA miał decydować mecz nr 7.

I znowu zmiana faworyta - tym razem większe szanse dawano Pistons. To, że mecz będzie stał pod znakiem obrony było pewne na 100 proc. Ale w decydującym spotkaniu twarda obrona przeplatała się z grą na wyniszczenie.

Pierwsza kwarta jeszcze nieco rozpoznawcza - świetną grą w ataku zaskoczył wśród gości Ben Wallace (ponownie uczesał włosy w warkoczyki, po przynoszącym szczęście afro nie było śladu). Zdobył sześć z pierwszych ośmiu punktów dla Pistons i w połowie kwarty było 12:6 dla Detroit. Jednak już czetry minuty później to Spurs wygrywali 16:12, kiedy za trzy trafił Horry. W hali CBS Center było głośno jak nigdy dotąd. Zmobilizowani kibice poszli w ślady fanatyków z Detroit i dopingowali nawet w czasie przerw.

Gospodarze nie popełnili błędu z meczu nr 6, kiedy w najważniejszych momentach ignorowali w ataku Tima Duncana. Tym razem byli pod tym względem konsekwentni aż do bólu. Akcje, w których piłka nie przechodziła przez ręce środkowego Spurs można było policzyć na palcach. Duncan rzucał często (w sumie próbował 27 razy), starał się też odgrywać piłki do partnerów (miał trzy asysty). Taktyka się sprawdzała, bo Duncan trafiał, albo prowokował faule rywali. Ale także dlatego, że w ataku bardzo dobrze uzupełniali go rezerwowi - Brent Barry i Horry zdobyli połowę z pierwszych 30 punktów Spurs. Dzięki temu fatalny występ rozgrywającego Tony'ego Parkera nie miał aż takich konsekwencji.

Do przerwy jednym punktem prowadzili Pistons - cały swój dorobek punktowy zgromadził w tym czasie Ben Wallace, który trafili w pierwszej połowie sześć z siedmiu rzutów. Potem nie był już taki aktywny.

Na początku trzeciej kwarty zaczęła się gra na wyniszczenie - trzeci faul złapał Chauncey Billups, po chwili czwarte przewinienie odgwizdano Rasheedowi Wallace'owi, w kolejnej akcji trzeci faul popełnił Ben. Trener Pistons Larry Brown zaczął żonglować składem i... w ciągu czterech minut gości wyszli na prowadzenie 48:39! Jednak tak szybko jak je zdobyli, tak szybko stracili, m.in. także dlatego że czwarty faul popełnił także skuteczny w ofensywie i solidny w obronie Antonio McDyess. Pod nieobecność wysokich zawodników Pistons do kosza trafiali Parker, Manu Ginobili i Duncan, który w końcówce tej części zdobył 10 punktów. Środkowy Spurs rzucał bez względu na to kto go pilnował - trafiał półhakiem, z półdystansu o tablicę i z wolnych. Siedziący na ławce Rasheed Wallace tylko nerwowo się przyglądał.

Ostatnią kwartę Duncan zaczął od wsadu i Spurs prowadzili 59:57. Potem świetną akcję indywidualną wsadem zakończył Ginobili. Chwilę później trzy punkty dorzucił Horry i było już 64:59 dla gospodarzy. Spurs złapali rytm, Pistons walili głową w mur, bo gospodarze nie dość, że trafiali, to jeszcze fenomenalnie bronili. Sześć minut przed końcem za trzy trafił Bruce Bowen i San Antonio wygrywało 67:61.

W zespole Pistons brakowało lidera. Rasheed punktował, ale po długim czasie na ławce grał mało agresywnie. Za rzadko indywidualnych akcji próbował Billups, świetnie kryty Hamilton każdy rzut oddawał pod presją. Niecałe trzy minuty przed końcem, po trójce Ginobilego (podawał Duncan) Spurs prowadzili 72:65. W kolejnej akcji faulowany Billups przestrzelił wolnego i Pistons zadrżeli w posadach - to był czwarty niecelny rzut wolny Billupsa w finałach, ale w jakim momencie!

Detroit jeszcze raz zerwali się do defensywy. Półtorej minuty przed końcem tak pokryli rywali, że ci dwa razy z rzędu nie potrafili wybić piłki z boku. Billups rzutem z półdystansu zmniejszył straty do 68:72. Chwilę później Duncan wykorzystał jeden rzut wolny. I wtedy doszło do kluczowej akcji - Bowen zablokował Billupsa przy rzucie za trzy punkty! Za chwilę, 38 sekund przed końcem Ginobili trafił dwa wolne. 75:68 dla Spurs. Jeszcze za trzy trafił Rasheed, jeszcze osobiste rzucali Horry, Ginobili i Hamilton, ale to nic nie zmieniło. San Antonio mistrzem NBA!

San Antonio Spurs - Detroit Pistons 81:74

Kwarty: 18:16, 20:23, 19:18, 24:17.

San Antonio: Duncan 25, Ginobili 23 (2), Parker 8 (1), Bowen 5 (1), Mohammed 0 oraz Horry 15 (2), Barry 5 (1), Brown 0.

Detroit: Hamilton 15, Billups 13, B. Wallace 12, R. Wallace 11 (1), Prince 9 (1) oraz McDyess 10, Hunter 4, Ham 0, Dupree 0, Campbell 0.

Gracze meczu

Tim Duncan i Manu Ginobili - trafiali najważniejsze wolne, mieli kluczowe zbiórki

Kto - Twoim zdaniem - powinien zostać MVP finałów?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.