Detroit Pistons w finale NBA

Obrońcy tytułu Detroit Pistons zagrają o mistrzostwo z San Antonio Spurs. W siódmym meczu rywalizacji z Miami Heat wszystko rozstrzygało się w samej końcówce.

To była jedna z ciekawszych rywalizacji w ostatnich latach. Z jednej strony idealna gra zespołowa Pistons, w której każdy z zawodników pierwszej piątki może stać się w meczu liderem drużyny, ale nie ma żadnej wielkiej gwiazdy. Z drugiej: dwaj świetni liderzy - rzucający Dwyane Wade i środkowy Shaquille O'Neal - oraz grupa pomagierów albo dość przeciętnych koszykarsko, albo mających najlepsze lata za sobą.

Wygrała zespołowość - ale gdyby nie kontuzje w zespole Miami, mogło być różnie. W siódmym meczu rozgrywanym na Florydzie (choć w hali w Auburn Hills niedaleko Detroit też kilka tysięcy kibiców zgromadziło się na trybunach, żeby przeżywać mecz na telebimach) walka trwała do ostatnich sekund. W czwartej kwarcie Heat prowadzili sześcioma punktami i wydawało się, że mający spore kłopoty z trafianiem do kosza zespół Pistons będzie musiał uznać się za pokonanego. Jednak - jak w finale przed rokiem przeciwko Los Angeles Lakers - z zimną krwią w najważniejszych akcjach trójki i wolne trafiał Chauncey Billups, ruchliwością imponował Tayshaun Prince, obroną Ben Wallace, szybkością Richard Hamilton, a sprytem Rasheed Wallace, który na dodatek tym razem był - jak nie on - bardzo spokojny w końcówce.

Tymczasem z drugiej strony boiska zespół z Miami podejmował złe decyzje. Wade, który w meczu szóstym nie zagrał z powodu kontuzji żeber, nie trafiał i grał na siłę. Nie mógł być sobą, walcząc z bólem. O'Neal, który wcześniej był trudny do zatrzymania, stracił siły, bo też nie doszedł do pełni formy po kontuzji uda, która gnębiła go we wcześniejszej fazie play-off. A inni - tak jak przez cały sezon - pozostali w tle.

Pistons są więc w finale po raz drugi w dwuletniej karierze w tym klubie trenera Larry'ego Browna. Wspaniały szkoleniowiec mógł w poniedziałek zakończyć karierę: cierpi z powodu kłopotów z biodrem, czeka go kolejna operacja i - jak mówi - jeśli ból nie ustąpi, zrezygnuje ze stanowiska. Mówi się, że może zostać prezesem Cleveland Cavaliers. - Moja przygoda z Pistons udaje się lepiej, niż marzyłem w najdzikszych snach... Koniec kariery? Nie myślę o tym. Teraz myślę o naszej szansie finałowej, bo to się nie zdarza na co dzień - mówi Brown, który po ponad 30 latach pracy trenerskiej doszedł do swojego pierwszego finału dopiero w 2000 roku (z Philadelphia 76ers).

W Miami byli niepocieszeni, ale wiedzieli, dlaczego przegrali. - Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Próbował grać i wygrać. O wszystkim w końcu decydowało wykonanie akcji w końcówce. Nam się to nie udało - podsumował Wade, który mimo porażki i tak może być zadowolony z przebiegu kariery. 23-letni zawodnik w dwóch pierwszych sezonach w NBA najpierw doszedł z Miami Heat do półfinału Wschodu (w składzie główne role odgrywali wtedy też Lamar Odom i Brian Grant, którzy po przejściu do Lakers pogrążyli się w szarzyźnie), a tym razem był o dwie minuty od finału. Wielka przyszłość przed nim.

Pierwszy mecz finału w czwartek w San Antonio. Kolejne pojedynki będą rozgrywane w niedziele, wtorki i czwartki.

MIAMI HEAT - DETROIT PISTONS 82:88, stan rywalizacji 3:4, Pistons awansowali do finału. Najwięcej punktów: O'Neal 27, Wade 20, Haslem 13 - Hamilton 22, R. Wallace 20 (2), Billups 18 (2).

Kto zdobędzie mistrzostwo NBA?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.