Mecz nr 3: Spójnia Stargard - Prokom-Trefl Sopot 73:75

Mecz nr 3: Spójnia Stargard - Prokom-Trefl Sopot 73:75

Kwarty: 11:26, 15:17, 16:16, 31:16. Spójnia: Atkins 25 (1), Wiekiera 15 (3), Lynch 10, Grudziński 7 (1), Morkowski 3 (1) oraz Nizioł 7 (1), Djino 4, Staskunas 2, Nowak 0. Prokom: Milicić 21 (2), Ansley 17 (1), Bigus 12 Maskoliunas 8 (1), Vranković 8 (1) oraz Dylewicz 3 (1), Wilczek 2, Darnikowski 2, Blumczyński 0. Koszykarz meczu: Igor Milicić - wysokie prowadzenie Prokomu już w pierwszej kwarcie głównie dzięki jego mądrej grze, zdobył decydujące dwa ostatnie punkty. Stan rywalizacji 0:3, awans Prokomu do półfinału.

Zaledwie trzech spotkań potrzebowali gracze Prokomu Trefla Sopot, aby uporać się ze stargardzką Spójnią i awansować do półfinału. Mało kto w Stargardzie spodziewał się takiego przebiegu rywalizacji, a większość liczyła na pięciomeczowy maraton. Nic z tego. Prokom ma zdecydowanie silniejszy i bardziej wyrównany skład i po dwóch zwycięstwach u siebie, wygrał trzeci mecz w Stargardzie.

- To będzie decydujące spotkanie, jeśli wygramy, będzie konieczne piąte spotkanie by wyłonić półfinalistę - mówił przed meczem Ireneusz Purwiniecki, drugi trener Spójni.

I rzeczywiście mecz numer trzy był decydującym meczem, tyle tylko, że po jego zakończeniu to sopocianie cieszyli się jakby zdobyli mistrzostwo Polski, a Igor Milicić uciszał stargardzkich kibiców, a jednemu z nich przystawił rękę do głowy jakby chciał mu zmierzyć gorączkę. A w końcówce rzeczywiście było gorąco. Pierwsze trzy kwarty tego jednak nie zapowiadały.

Prokom rozpoczął mecz najlepiej jak mógł. W 4. minucie prowadził 13:0, a w 12. już 33:11. Gospodarze próbowali rzucać za dwa i za trzy, ale piłka odbijała się od obręczy i padała łupem wysokich graczy Prokomu. Kontrataki uruchamiał Milicić i przewaga gości rosła.

- Spodziewałem się zaciętego meczu od początku do końca, a tu zadziwiająco łatwo odskoczyliśmy na tak dużą przewagę - cieszył się Eugeniusz Kijewski, trener Prokomu. - Mogło to nas uśpić, ale cały czas ich mobilizowałem. Sport jest jednak nieprzewidywalny i to jest jego piękno.

- Straciliśmy orientację na boisku - przyznał Ryszard Szczechowiak, trener Spójni.

Do końca trzeciej kwarty Prokom utrzymywał kilkunastopunktowe prowadzenie i mało kto jeszcze przypuszczał, że będą emocje. Spójnia się jednak nie poddała. Jej finisz w czwartej kwarcie był pasjonujący. Ze stanu 42:59 po dwóch minutach było 51:59. Na rzut Michaela Ansleya odpowiadają: dwukrotnie Atkins i Nizioł i było 59:63. Po raz pierwszy w tym meczu remis był na minutę i 20. sekund przed końcem. Po trójce Wiekiery było 73:73. Sopocianie zachowali jednak zimną krew, a najwięcej jej miał Milicić, który w solowej akcji rzuca dwa punkty. Spójnia ma jeszcze dużo czasu, ale zawodników mogących rzucić z dystansu coraz mniej. Wcześniej za pięć przewinień opuścili boisko: Nizioł, Djino i Morkowski. Właśnie faulami i słabą skutecznością z osobistych stargardzianie niwelowali straty. - Musieliśmy tak grać, bo było to skuteczne - stwierdził Szczechowiak.

- Powiedziałem im od razu w szatni, że tak dużej przewagi nie mogą tak szybko tracić. Panowie nie sądźcie jednak zwycięzców, bo tego się nie robi - uważa Eugeniusz Kijewski.

Każdy w hali spodziewał się jednego. Decydującą akcję przeprowadzi Atkins. Jego rzut za trzy mija jednak cel. Riposta gości i faulowany w ataku Bigus staje przed szansą na zapewnienie zwycięstwa swojej drużynie. Było 10 sekund do końca, a Bigus dwa razy pudłuje. Atkins w ostatniej akcji meczu - również.

- Tak to jest, że jak zespół odrabia dużą stratę, to ostatnia piłka wypada z kosza - mówi rozgoryczony Szczechowiak. - Fantastyczna ostatnia kwarta, ale bez łutu szczęścia. Play off dla nas zakończony i moim zdaniem musimy się skoncentrować na przyszłym sezonie.

- Koncentracji wystarczyło nam na trzy kwarty, bo później Spójnia zbyt łatwo dochodziła do sytuacji rzutowych, a grała na znakomitym procencie - mówił Eugeniusz Kijewski. - Mamy 3:0 i tylko to się liczy, bo kto jutro będzie pamiętał o małych punktach.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.