Rozmowa z by³ym trenerem Legii Markiem Jab³oñskim

Je¿eli 23-letni zawodnik ma w d ... swój klub, bo za rok podpisze kontrakt z innym zespo³em, to sytuacja jest nienormalna. A ten zawodnik za swoj± miernotê zarabia dzisiaj wiêcej w jeden dzieñ, ni¿ nauczyciel w miesi±c - mówi Marek Jab³oñski, który w poniedzia³ek zrezygnowa³ z prowadzenia Legii-Królewskie Warszawa

Rozmowa z byłym trenerem Legii Markiem Jabłońskim

Jeżeli 23-letni zawodnik ma w d ... swój klub, bo za rok podpisze kontrakt z innym zespołem, to sytuacja jest nienormalna. A ten zawodnik za swoją miernotę zarabia dzisiaj więcej w jeden dzień, niż nauczyciel w miesiąc - mówi Marek Jabłoński, który w poniedziałek zrezygnował z prowadzenia Legii-Królewskie Warszawa

Rafał Kazimierczak: Trenerzy zazwyczaj zostają wyrzuceni z pracy, ewentualnie "oddają się do dyspozycji prezesa". Dlaczego Pan sam złożył dymisję?

Marek Jabłoński: Moja dalsza praca z tym zespołem nie miała sensu. Doszło do sytuacji, których nie mogłem i nie chciałem dłużej tolerować. Wiedziałem, że od tych graczy nie jestem w stanie nic więcej wyegzekwować.

Miał Pan konflikt z zawodnikami?

- Bardzo długo im ufałem i wierzyłem. Ale co miałem zrobić, jeżeli docierało do mnie, że 23-letni zawodnik ma w d... ten klub, bo za rok podpisze kontrakt z jakimś innym zespołem. Pytam się zatem, ile jeszcze klubów oszuka w ten sposób. Jak długo można tolerować podobną postawę? Nie chodzi mi tylko o Legię, ale o powszechne zjawisko. A co by pan zrobił, gdyby był pan dyrektorem firmy i usłyszał od pracownika: "spierd ..."?

Pewnie bym go zwolnił.

- No właśnie. A ja podczas meczu usłyszałem to słowo od zawodnika Rybczyńskiego. Powiedział mi to koszykarz, który wcześniej w Pruszkowie funkcjonował jako jednostka statystyczna, a zaistniał dopiero w Legii.

Został odsunięty od jednego meczu, a potem wyciągnąłem do niego rękę. Uznałem sprawę za zamkniętą. Jako zawodnika traktowałem go normalnie, ale jako człowieka nie chcę go znać. Rybczyński jest wuefistą, jak ja. Obydwaj skończyliśmy warszawską AWF. Ta uczelnia ma niepisane prawo, że absolwenci trzymają się razem, wspierają. Nigdy nie sprzeniewierzyłem się tej solidarności, a on to zrobił. Czemu to służy?

Gracz Łopatka może mieć do mnie pretensje, że nie grał w pierwszej piątce. W Toruniu dostał szansę, bo nie było Drapera. Gdyby był poważnym graczem z ambicjami, to zacisnąłby zęby i próbował mi udowodnić, że nie miałem racji. I co? Jego rozgrzewka trwała siedem minut! A to, co pokazał w meczu, było kompromitacją.

Uważa Pan, że zawodnicy grali przeciwko Panu?

- Część z nich dała mi odczuć, że nie chce ze mną dłużej pracować. Myślałem, by zrezygnować, ale wciąż miałem nadzieję, że coś się zmieni. I z Unią Tarnów zagrali bardzo dobry mecz. Ale pojedynek z Polonią był fatalny, nie wykazywali żadnego zaangażowania. Potem walczyli jeszcze z AZS Lublin, bo osobiście poprosił ich o to prezes. Odszedłem. Dzisiaj wiem, że moja decyzja była słuszna. Temu zespołowi już nic z siebie bym nie dał. To była ostatnia szansa na uratowanie dla Legii ekstraklasy.

A co Pan sądzi o grze Amerykanów?

- Draper i Hester zawsze chcieli wygrywać. Oczywiście i oni mają słabości, ale przeważnie walczyli do upadłego. To samo dotyczy Martynasa Purlysa i Wojtka Królika. Tego samego Królika, któremu wiecznie wypomina się, że ma 40 lat. Wracając do Amerykanów, Draper był bardzo przydatnym środkowym, bo nie tylko zdobywał punkty, ale zawsze miał około 10 zbiórek. Zarzucano mi, że nie w pełni wykorzystuję możliwości Hestera. Tylko że w ubiegłym sezonie Hester miał w Ostrowie Sretenovicia. A w Legii inni zawodnicy patrzą na niego jak na tego, który odbiera im tytuły w gazetach. Mieli pretensje do niego, że często rzuca, a do mnie, że mu na to pozwalam.

Od kiedy zaczęła się psuć atmosfera?

- Od porażki w Stargardzie, gdzie przegraliśmy jednym punktem. Po tym meczu zawodnicy rozkleili się i zaczęli pracować na kontrakty na przyszły sezon, każdy dla siebie.

Dlaczego zawodnicy w ten sposób traktują swoją pracę?

- Dzisiaj doszło do tego, że młody, 22-23-letni gracz zarabia dziennie więcej, niż nauczyciel akademicki przez miesiąc. Mogę pana zapytać, ile pan otrzymał za wicemistrzostwo Polski w skoku wzwyż?

300 zł. Ale jeszcze ich nie dostałem, bo mój klub nie ma pieniędzy.

- Widzi pan, a niektórzy moi koszykarze dostają co miesiąc naprawdę grube pieniądze. I to dostają je niezależnie od tego, czy przykładają się do swego zajęcia, czy kompletnie je ignorują. Wymagałem od nich, by byli lojalni wobec klubu, bo to jest ich miejsce pracy. Wyznaję zasadę, że jeżeli nie podoba ci się praca, to ją zmień. Zawodnicy uważają jednak, że prezes musi im płacić, a im nie musi się chcieć grać. Od początku sezonu bardzo dużo czasu poświęciłem na rozmowy z nimi o etyce. Powtarzałem, że powinniśmy się szanować, że jeżeli ktoś nam płaci, to musimy odwdzięczać się chęciami i zaangażowaniem.

Popełnił Pan jakieś inne błędy?

- Popełniłem, jak każdy człowiek. Nie może być jednak tak, że po każdej porażce zawodnik mówi, że to wina trenera. Po przegranej z Polonią jeden z graczy powiedział, że trzeba ukarać zawodników i trenera. Za co trenera? Za to, że nie przewidział, któremu zawodnikowi będzie się chciało grać, a któremu nie?

Pana zawodnicy nie są chyba wyjątkami w PLK?

- Ma pan rację. Dlatego mam pretensje o to, że tak bardzo wywindowano pensje graczy. Dzisiaj 2-4 tys. dolarów dla wielu z nich to nie są pieniądze. Za takie sumy mogą nic nie robić, tylko po prostu być zawodnikami. Takie kwoty płaci się im za nieróbstwo i miernotę. I to jest uważane za normalne! Ci ludzie nie mają już szacunku dla pieniędzy, bo zbyt łatwo im przychodzą. Nie jestem przeciwny dużym pieniądzom w koszykówce. Ale jest warunek: niech zarabiają je prawdziwi gracze, a nie chłopcy przebrani w spodenki i koszulki.

W dzisiejszej koszykówce pieniądze odebrały ludziom pozytywne cechy. Sponsorzy płacą i wymagają. Trenerzy nie mają możliwości budowania zespołu, bo ciągle dochodzi do zmian w składach. Kiedyś koszykówka była grą akademicką. Po zakończeniu karier zawodnicy zostawali dyrektorami firm, prezydentami miast, ważnymi ludźmi. A teraz?

Ale w PLK, czyli lidze zawodowej, są także kluby, w których zawodnicy grają za darmo.

- I ta rozbieżność mnie drażni. W zachodnich ligach też są tylko po dwa, trzy bogate zespoły. Można to porównać z polskimi realiami. Ale ja nie rozumiem jednego. Mój zespół grał z biednym AZS Toruń. I ci amatorzy w pewnym momencie prowadzili z moimi "zawodowcami" 20 punktami, bo im się chciało grać, a moim nie. Czyli albo grali przeciwko mnie, albo kompletnie olewali swoją pracę.

Dlaczego w polskiej, nie najmocniejszej koszykówce, krążą tak duże pieniądze?

- Komuś musiało bardzo zależeć na tym, by tak było. I tyle na ten temat. Na szczęście powoli następuje opamiętanie, są sygnały, że sprawy finansowe zostaną unormowane.

Czy Legia zdoła utrzymać się w PLK?

- Po to zrezygnowałem. Trener Chabelski ma duże kwalifikacje i na pewno sobie poradzi. Niestety już na "dzień dobry" część tzw. działaczy zarządu zaczęła przeszkadzać mu w pracy. Prezes Włodzimierz Nowak, po powrocie z zagranicy, będzie miał sporo pracy, by to wszystko poukładać. Trenerowi Chabelskiemu z pewnością pomoże doświadczony Wojtek Królik. Mam nadzieję, że swoje dołożą także inni. Niech wreszcie przeczytają sobie, co to jest etyka zawodowa.

Wróci Pan kiedyś na trenerską ławkę?

- Na razie jestem rozgoryczony. Zaliczam się do romantyków tego sportu i nie mogę zgodzić się z wieloma rzeczami, które dzisiaj uznawane są za normę.

Copyright © Agora SA