Rutkowski, Wujec: Strefa nudy

Komisarz ligi NBA David Stern wpadł na świetny pomysł. Ponieważ NBA jest w chwili obecnej bardzo nudna, w meczach pada mało punktów, a trybuny świecą pustkami, Stern postanowił upodobnić NBA do koszykówki europejskiej. Dlatego prawdopodobnie już w przyszłym roku, na parkietach Ameryki będzie dozwolona obrona strefowa.

Rutkowski, Wujec: Strefa nudy

Komisarz ligi NBA David Stern wpadł na świetny pomysł. Ponieważ NBA jest w chwili obecnej bardzo nudna, w meczach pada mało punktów, a trybuny świecą pustkami, Stern postanowił upodobnić NBA do koszykówki europejskiej. Dlatego prawdopodobnie już w przyszłym roku, na parkietach Ameryki będzie dozwolona obrona strefowa.

Podstawowy argument zwolenników strefy to chęć zlikwidowania ofensywnej strategii tzw. izolacji, gdzie naczelnym zadaniem czterech zawodników w ataku jest nieprzeszkadzanie piątemu - z reguły największemu gwiazdorowi. Ten, wykorzystując fakt, że obrońcy muszą kryć graczy oddalonych od akcji, ma ułatwione zadanie i może - mijając ostatniego obrońcę - skutecznie zakończyć akcję.

Z izolacją wiąże się wiele wspaniałych wspomnień i tradycji NBA. Ale ćwiczona nieustannie, dzień po dniu, na wszelkie sposoby, bywa nużąca. Strefa ma spowodować, że koszykówka amerykańska stanie się grą zespołową. Bo skoro zniknie zasada obrony "każdy swego", gwiazdorom będzie bardzo ciężko przedzierać się pod kosz. Żeby zdobywać punkty i wygrywać, drużyny będą musiały nauczyć się prowadzić piłkę po obwodzie jak po sznurku, a zawodnicy - przypomnieć sobie zapomnianą już nieco sztukę rzutów z półdystansu.

Będzie fantastycznie. Zamiast indywidualnych popisów Allena Iversona będziemy mogli podziwiać rzuty z wyskoku Tyrone'a Hilla i George'a Lyncha. Zamiast błyskotliwych wejść pod kosz Kobe Bryanta - piłkę będą cudnie rozgrywać Robert Horry z Rickiem Foksem. Mniej będzie atletycznych wsadów i podniebnych podań "alley-oop" - obrońcy będą mieli niemal nieograniczoną swobodę poruszania się i łatwiej im będzie takie akcje powstrzymać. A zamiast minięć w akcji "jeden na jeden" będziemy oglądali nieudane, zakończone odbiciem się od muru obrońców akcje "jeden na dwóch" albo "jeden na trzech".

Jak zwolennicy strefy odpierają te zarzuty? Otóż NBA nie stanie się wcale nudniejsza, bo przecież strefy trzeba się uczyć i doskonalić ją pod okiem trenera latami, a w sztywnym terminarzu NBA nie będzie na to czasu. A poza tym, podobnie jak w koszykówce uniwersyteckiej, pewnie nie wszystkie drużyny będą ją stosować. Poza tym obrona strefą spowoduje, że obrońcy będą grali dalej od kosza, a co za tym idzie - będą oddawać przeciwnikom więcej zbiórek w ataku. Wreszcie po trzecie - w strefie łatwiej znaleźć się na czystej pozycji, z której można oddać celny rzut.

Ale czy naprawdę tego właśnie chcemy? Czy naprawdę liga będzie ciekawsza w momencie, kiedy częściowo zaniknie granica pomiędzy prawdziwymi liderami drużyny a tzw. role players - boiskowymi rzemieślnikami? Czy to, że dotychczasowi spece od czarnej roboty będą częściej wykorzystywani w ataku i będą zdobywać więcej punktów, sprawi, że liga będzie widowiskowa?

Te argumenty przytacza wielu klasowych graczy i trenerów. Ale jakoś nie przejął się nimi komitet, który zarekomendował przyjęcie nowych zasad. Dlaczego? Ano tak się dziwnie składa, że członków owej speckomisji wskazał sam komisarz Stern. I w tej grupie nie znalazł się ani jeden "praktykujący" trener. Było zaś kilka legend na emeryturze (np. Jerry West i Dick Motta) oraz np. dwóch grających zawodników. I pewnie to znów czysty zbieg okoliczności, że byli to akurat centrzy - i akurat słynący z umiejętności obronnych Dikembe Mutombo i Theo Ratliff - a nie wielcy rozgrywający czy błyskotliwi łowcy punktów. Taki komitet, gdyby go o to poproszono, uchwaliłby nawet zakaz slam-dunków i dryblingu.

To nie przypadek, że apogeum swojej popularności NBA zawdzięcza gwiazdom. Kibiców rozpalała rywalizacja pojedynczych zawodników - Larry Bird kontra Magic Johnson, Michael Jordan kontra Isiah Thomas czy Hakeem Olajuwon kontra Pat Ewing. Teraz dorastają nowe gwiazdy - Tim Duncan, Chris Webber, Kobe Bryant, Allen Iverson i wiele innych. Wprowadzenie przepisów o obronie strefowej sprawi, że nie będziemy mogli w pełni podziwiać ich talentów. Bo czy dzisiaj chcielibyśmy pamiętać Michaela Jordana tylko jako specjalistę od pięknych rzutów z wyskoku?

Kronika towarzyska

Pierwszy mecz w barwach Dallas Mavericks rozegrał przeciwko Atlancie Chińczyk Wang Zhi Zhi. Było wesoło. Najpierw nie mówiący po angielsku Wang zaczął się ochoczo przebierać, bo usłyszał jak trener mówi: "Łon - wchodzisz". Okazało się, ze Nelson mówił: "Dżułon - wchodzisz" - do Juwana Howarda. Kiedy Zhi Zhi wreszcie wszedł pod koniec pierwszej połowy, był tak bardzo przejęty, że nie zauważył podania od Michaela Finleya. Piłka odbiła się od Wanga i wypadła na aut. Na parkiecie pojawił się znowu pod koniec meczu. I stał się bohaterem publiczności, rzucając kosza, dającego Dallas 100 pkt., a kibicom w hali - kupony na darmową chalupę w restauracji Taco Bell. Wang otrzymał ksywkę "Chalupa Boy." Mecz oglądało w telewizji około 300 mln Chińczyków.

Wang przyjechał do Stanów w nie najlepszym momencie - akurat na lotnisku w Chinach przetrzymywano amerykański samolot pod zarzutem szpiegostwa. Właściciel Mavericks Mark Cuban postanowił wykazać się poczuciem humoru i oznajmił: "Jeśli nadal będą przetrzymywać naszych rodaków, to z każdym dniem będziemy wyrywać Wangowi jeden włos. Jeszcze nie wiem, co zrobimy, kiedy będzie już łysy...".

Tako rzecze Shaq

"Jeśli wygra - gratulacje. Ale wyobraźcie sobie, co by było, gdybym to ja oddawał 30 rzutów w meczu..." - o prawdopodobnym przyznaniu tytułu MVP (najbardziej wartościowego zawodnika) Allenowi Iversonowi. Zdaniem Shaqa tytuł MVP powinien zdobyć... oczywiście Shaq.

"Piłka musi trafiać do mnie. Żeby mnie właściwie wykorzystać, trzeba mi podawać. Kiedy nie dostaję podań - nie jestem tym samym zawodnikiem. A gdy koledzy mnie szukają na boisku, podają mi piłkę, to nawet osobiste trafiam. Ze mną jest jak z pieskiem - jak mi się daje ciasteczka, to wszystko zrobię - aport, siad, bierz go, waruj. Wszystko, co zechcecie" - taką tyradę ostrzegawczą wygłosił Shaq przed spodziewanym powrotem Kobe Bryanta po kontuzji

Bohater tygodnia

Skrzydłowy San Antonio Tim Duncan - w całej karierze trafiał osobiste ze skutecznością 71 proc., aż nagle w tym sezonie coś się zacięło i średnia spadła mu do 58 proc. Duncan ćwiczył, trenował, ale to nic nie pomagało. Ale od kiedy przed każdym rzutem zaczął wzruszać ramionami - nastąpił cud. Tim trafił 59 z kolejnych 67 rzutów wolnych (88 proc.). "To działa. Nie wiem dlaczego" - powiedział wzruszając ramionami Duncan.

Niezłe numery

Jerry Stackhouse z Detroit Pistons rzucił przeciwko Chicago Bulls 57 pkt. (rekord sezonu). Wszystko po tym, kiedy na początku meczu obrońca Bulls Ron Artest oznajmił mu: "Nie szanujemy twoich umiejętności, więc nie będziemy cię podwajać w obronie".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.