Patrik Mraz z Piasta Gliwice: Podawałem piłki w meczu z Barceloną [OBSZERNY WYWIAD]

- Wiadomo, że zeszły sezon był wspaniały i pozostanie mi w pamięci na zawsze, ale uważam, że mogliśmy zrobić jeszcze lepszy wynik. Mogliśmy tę ligę nawet wygrać, pokazywaliśmy fajną piłkę. W niektórych częściach sezonu byliśmy od Legii lepsi. Oczywiście, cieszę się, ale i jednocześnie żałuję, bo naprawdę mogliśmy osiągnąć więcej niż wicemistrzostwo - mówi słowacki piłkarz Patrik Mraz.

W zeszłym sezonie stał się jedną z rewelacji ekstraklasy. Niezwykle ofensywnie zorientowany obrońca szalał na lewej stronie. Zaliczył trzy gole i aż dwanaście asyst - najwięcej w ekstraklasie w sezonie 2015/16. Teraz też jest mocnym punktem Piasta. We wszystkich dotychczasowych meczach tego sezonu grał od pierwszej do ostatniej minuty (wyjątkiem jest lipcowe spotkanie z Koroną Kielce kiedy zszedł kwadrans przed końcem.

Paweł Czado: Pańska lewa noga jest jedną z moich najbardziej ulubionych w polskiej ekstraklasie. Co pan robił żeby taką mieć?

Patrik Mraz, piłkarz Piasta Gliwice: U mnie lewa noga [piłkarz delikatnie się po niej poklepuje, przyp.red.] zawsze była dominująca, podczas kopania piłki zawsze dla mnie ważniejsza. Od małego grałem tylko lewą, a prawa była dużo słabsza. Już od początku w moim pierwszym klubie, Matadorze Puchov zagrywałem wszystkie stałe fragmenty lewą nogą.

Dużo trzeba trenować żeby posyłać takie centry? A może pan już nie musi ich ćwiczyć?

- Nie, na pewno nie jest tak, że nie muszę (uśmiech). Czasami zostaję po zajęciach i trenuję. A na przykład rano dziś [rozmawialiśmy w czwartek, przyp.red.] już na końcu treningu robiliśmy wrzutki. Trzeba to cały czas ćwiczyć, bo noga może być odpowiednio "ustawiona", ale jeśli nie będzie się trenować to potem to już nie będzie to. Nie warto zaniedbać.

Ta lewa noga z piłkarską smykałką to u pana dziedziczne?

- Niekoniecznie. Mój dziadek i mój tata wprawdzie też grali w piłkę, ale nic nie wiem o tym żeby byli lewonożni. Dziadek Anton Mraz nie grał na jakimś wysokim poziomie, a tata Stanislav Mraz doszedł do poziomu II-ligi w Puchovie i był... prawym obrońcą.

Ojciec miał wpływ na pańską karierę? Recenzował Pana? Ojcowie będący piłkarzami bardzo interesują się potem karierami synów piłkarzy.

- Tata kiedy zakończył karierę został trenerem młodzieży. I tak się złożyło, że w Puchovie trenował... mnie. Było to ostatni rok przed seniorami, kiedy miałem 17 lat. Muszę powiedzieć, że to nie było dla mnie łatwe. Nieraz było mi przykro, zawsze jak chciał kogoś skrytykować albo zmiażdzyć to przede wszystkim wybierał mnie. Wtedy odbierałem to źle. Dlaczego zawsze tylko ja obrywałem? Ale potem do mnie doszło, że tata chce dla mnie jak najlepiej, że chce wyeliminować błędy jakie popełniam. Do dziś ciągle trenuje chłopców.

W Matadorze?

- Teraz to już nie jest Matador tylko FK Puchov. Matador - firmę zajmującą się produkcją opon przejął konkurent z branży Continental, który już nie chciał się angażować w futbol. Klub popadł w kłopoty, zmienił nazwę na Futbalovy klub Puchov [w 2007 roku, przyp.red.].

Puchov w 2003 roku zagrał w europejskich pucharach z Barceloną. Pamięta pan może tamten epizod?

- Doskonale! W tamtym meczu w Puchovie byłem chłopcem podającym piłki. Stałem za bramką. Wtedy moim marzeniem było dostać się do pierwszej drużyny. Przez kilka lat ta ekipa była naprawdę mocna. Nieźle spisywała się w pucharach. Wtedy z Barceloną u siebie zremisowała 1:1. Historyczny wynik! Szalał wtedy Ronaldinho, trenerem był Frank Rijkaard. Po meczu my, chłopcy do podawania piłek, czekaliśmy na nich pod szatnią i zrobiliśmy sobie zdjęcie ze wszystkimi gwiazdami.

Do teraz mam w domu te zdjęcia.

A parę lat później nie było już tam poważnej piłki. To smutna przygoda tego miasta [w 2006 roku spadła z ze słowackiej eklastraklasy i już nigdy tam nie wróciła, przyp.red.]...

Wielu piłkarzy grających w Puchowie zrobiło potem kariery na Śląsku. Obrońca Peter Hricko, był ulubionym za solidność przez bytomską publiczność piłkarzem Polonii, Jan Beliancin występujący m.in. w Ruchu Radzionków i GKS-ie Katowice dobrze strzelał z dystansu. Do dziś groźnym snajperem w Podbeskidziu jest Robert Demjan, który dla Bielska-Białej zdobył pierwszą bramkę w ekstraklasie. Znacie się?

- No pewnie, grałem z nim i wszystkimi. Z Robertem mam kontakt do dziś, mieszka niedaleko moich rodziców. Ja wśród seniorów grałem tylko rok. Puchov spadł, a ja przeszedłem do Artmedii. Oni znaleźli kluby w Polsce.

Jest pan wysoki [187 cm. przyp.red.], teoretycznie mógłby pan grać na stoperze. Były kiedyś takie przymiarki?

- Kiedy zaczynałem byłem napastnikiem i w miarę jak rosłem, cofano mnie na boisku. Potem byłem środkowym pomocnikiem. W Puchovie wyciągnął mnie i dał szansę Pavel Vrba [obecny selekcjoner reprezentacji Czech pracował tam w latach 2004-06, przyp.red.]. To on zrobił ze mnie lewego obrońcę. Bardzo mi pomógł. Byłem juniorem, mogłem ciągle grać z juniorami, a on mnie wyciągnął. Coś we mnie zauważył i dał mi szansę. Jestem mu za to wdzięczny. To jeden z najlepszych trenerów z jakim pracowałem. A teraz czeka mnie już tylko gra na bramce albo - jak pan powiedział - na stoperze (uśmiech).

Jest pan chyba najbardziej utytułowanym piłkarzem w Piaście. Mistrzostwo Słowacji raz z Artmedią, dwa razy z Żiliną, mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław... Który tytuł dał najwięcej satysfakcji?

- Tytuły z Żiliną. Nie chodzi tylko o sam tytuł, ale o fakt, że awansowaliśmy potem do Ligi Mistrzów. To było coś wspaniałego, nigdy tego nie zapomnę. Dla przykładu: Polska ma teraz zajebistych piłkarzy, wielkie budżety klubów, dobre drużyny i co? Legia dostała się tam po dwudziestu latach przerwy. Taki awans to nie jest nic łatwego i dla takiego małego państwa jak Słowacja to było wielkie wydarzenie. Żilinie, za to, że tam się dostała, należy się wielki szacunek.

No właśnie: jakie różnice dostrzega Pan między ligą polską i słowacką?

- Polska jest bardziej fizyczna, słowacka bardziej techniczna. Jednak to słowacki piłkarz przychodzi grać do Polski a nie odwrotnie. Nie dziwię się temu. Nikt się nie dziwi kiedy zobaczy te stadiony, te tłumy, które interesują się piłką. Jesteśmy niby obok, ale pod tym względem to inny świat. A jakość czysto piłkarska? Jest moim zdaniem podobna. W tym nie ma takiej różnicy.

Wicemistrzostwo Piasta w zeszłym sezonie to wielki sukces tego klubu ale czy można było osiągnąć jeszcze więcej i wyprzedzić Legię? Był pan bardziej usatysfakcjonowany czy bardziej rozczarowany?

- Nie mogę powiedzieć, że nie dało się jej wyprzedzić. Ciągle powtarzam, że zawsze da się zagrać lepszy mecz. Wiadomo, że tamten sezon był wspaniały i zostanie w pamięci na zawsze, ale uważam, że mogliśmy zrobić jeszcze więcej. Mogliśmy tę ligę wygrać, pokazywaliśmy fajną piłkę. W niektórych częściach sezonu byliśmy od Legii lepsi. Cieszę, się, ale i żałuję, bo mogliśmy osiągnąć więcej niż wicemistrzostwo.

Dobrze czuje się pan w Piaście?

- Powiem prawdę: czuję się tu jak w domu! Nie jestem w stanie powiedzieć nic złego na Gliwice, bo jest zajebiście! W zimie będę tu dopiero półtora roku, a jakbym był znacznie dłużej... Świetnie czuję się w szatni, świetnie czuję się też na mieście - zresztą mieszkam blisko stadionu. Atmosfera bardzo mi odpowiada. W Piaście jest dużo zagranicznych zawodników, ale nie ma żadnych podziałów. Nie ma czegoś takiego, że któremuś koledze powiem: "z tobą nie idę na obiad, bo mi nie pasujesz". Fajne chłopaki są w tej szatni.

A piłka dlatego jest taka ładna, że nawet kiedy coś się nie wyjdzie, za tydzień można to na boisku naprawić kolejnym dobrym występem. Podchodzę do tego tak, że kiedy zagram nieudany moim zdaniem mecz, to w tygodniu muszę więcej pracować, żeby w następnym było lepiej. Mecz, którego nie zapomnę to ten, który w barwach Śląska grałem na Wiśle Kraków. Mecz w ostatniej kolejce, który dawał nam mistrzostwo. Musieliśmy wygrać i wygraliśmy.

Ale ze Śląska odchodził pan w przykrych okolicznościach [z Patrykiem Mrazem rozwiązano tam kontrakt po tym jak trenował pod wpływem alkoholu. Jeden z kolegów z zespołu poinformował o tym sztab szkoleniowy, sprawa zrobiła się głośna, a niedługo później kontrakt lewego obrońcy z wrocławskim klubem został rozwiązany, przyp.red.]. Czuł pan potem żal, że tak to się skończyło?

- Nie byłem wtedy całkiem czysty, ale nie byłem także takim człowiekiem jakiego ze mnie potem zrobiono. Popełniłem błąd, jednak nie było aż tak źle jak się o tym mówiło. Przykra sprawa o której zdążyłem już zapomnieć. Popełniłem błąd, ale wyciągnąłem z niego wnioski. Dużo się wtedy nauczyłem.

Fakt, taka historia nigdy się panu więcej nie przydarzyła.

- Nie chciałem się wtedy chować. Chciałem pokazać, że warto mi dać szansę, że potrafię grać i że jeszcze w Polsce coś osiągnę.

Jak się Panu pracuje z Radoslavem Latalem?

- Dobrze. Treningi sa fajne, interesujące. Trener jest twardy i konkretny, ale nie jest tak, że ciągle jest napięta atmosfera i że się nie uśmiechniemy. Potrafi też rozluźnić atmosferę. Faktem jest, że dobry trener potrafi osiągnąć sukces, z tego się go rozlicza. Trener Latal ten sukces w zeszłym sezonie osiągnął, musi być więc dobry. Co będzie teraz? Zobaczymy.

Przed wami bardzo prestiżowy mecz z Ruchem Chorzów. Jedyne śląskie derby w ekstraklasie w tym sezonie. Kto ma większe szanse?

- Znam doskonale Ruch i jego piłkarzy, przecież nie gram w Polsce pierwszy rok (uśmiech). Na razie Ruch nie ma być może wielkiej formy i wyników w tym sezonie, ale my przecież też nie. Ale to są derby! To będzie specyficzny mecz. Dużo ludzi na trybunach, świetna atmosfera. Dobry moment żeby wreszcie się odbić, wygrać pierwszy mecz na własnym stadionie w tym sezonie. Zdobyć wreszcie trzy punkty w Gliwicach. Jesteśmy to winni naszym kibicom.

Copyright © Agora SA