Michał Koj wyszedł do szpitala, ale trenować na razie nie może

- Chciałbym podziękować wszystkim za wsparcie, za odwiedziny, setki wiadomości i telefony z życzeniami zdrowia. Dzięki temu łatwiej było przez to przejść - mówi Michał Koj, który opuścił w czwartek szpital po urazie głowy.

Zawodnik Ruchu Chorzów doznał urazu w połowie września podczas meczu w drużyną z Niecieczy. W piątek po prawie trzech tygodniach przerwy znowu pojawił się w klubie.

- Z dnia na dzień czuję się coraz lepiej. Mam nadzieję, że teraz wszystko pójdzie już w dobrym kierunku. Na razie przez najbliższy tydzień mam zalecony odpoczynek. Później udam się na kolejną wizytę kontrolną i wtedy ustalimy co dalej. Za wcześnie, by podawać jakieś terminy mojego powrotu na boisko. Po raz pierwszy w swoim życiu mam do czynienia z taką kontuzją. Gdyby to był uraz kolana, to mógłbym powiedzieć, że do treningów wrócę za dwa tygodnie czy za miesiąc, ale z głową nie ma żartów, trzeba być dwukrotnie ostrożniejszym - podkreśla Koj, który pamięta moment z meczu przeciwko Termalice, który przyniósł tak fatalny efekt. - Urazu doznałem w starciu z Wojciechem Kędziorą w końcówce spotkania. Przy dużym zamieszaniu oberwałem łokciem w skroń - mówi.

Przebywający w szpitalu obrońca otrzymał solidne wsparcie, zarówno od trenerów, kolegów z drużyny, jak i kibiców niebieskich. - Przez cały czas czułem wsparcie ze strony drużyny, a koszulki, w których zawodnicy wyszli w Gdańsku na rozgrzewkę [z napisem "Trzymaj się Koju" - przyp.red.] dodały mi sporo otuchy. Bardzo dziękuję wszystkim za wsparcie, za odwiedziny, setki wiadomości i telefony z życzeniami zdrowia! Dzięki temu łatwiej było przez to przejść - kończy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.