Może być tylko lepiej - rozmowa z prezesem Zeptera

W czwartek koszykarze Zeptera przegrali we Wrocławiu z Maccabi tel Awiw 62:85 i odpadli w pierwszej rundzie play off Suproligi. - W rywalizacji z Maccabi nie mieliśmy szans - mówi Grzegorz Schetyna, prezes rady nadzorczej Zeptera-Idea.

Może być tylko lepiej - rozmowa z prezesem Zeptera

W czwartek koszykarze Zeptera przegrali we Wrocławiu z Maccabi tel Awiw 62:85 i odpadli w pierwszej rundzie play off Suproligi. - W rywalizacji z Maccabi nie mieliśmy szans - mówi Grzegorz Schetyna, prezes rady nadzorczej Zeptera-Idea.

W czwartek koszykarze Zeptera przegrali we Wrocławiu z Maccabi Tel Awiw 62:85 i odpadli w pierwszej rundzie play off Suproligi. - W rywalizacji z Maccabi nie mieliśmy szans - mówi Grzegorz Schetyna, prezes rady nadzorczej Zeptera-Idea.

Andrzej Jaworski: Czy spodziewał się Pan, że Zepter-Idea zakończy rywalizację w play off na pierwszej rundzie?

Grzegorz Schetyna: To zależy kiedy. Przed sezonem marzyłem o tym, aby wejść do play off. W styczniu wierzyłem, że znajdziemy się w najlepszej ósemce. Po rundzie zasadniczej zdawałem jednak już sobie sprawę, że przejście Maccabi Tel Aviv graniczyć będzie z cudem.

Po ostatnim meczu Maciej Zieliński powiedział: "Zagraliśmy najlepiej, jak potrafiliśmy". Czy można to stwierdzenie odnieść do całego sezonu? Czy rzeczywiście zrobiliście wszystko, aby osiągnąć jak najlepszy wynik?

- Wydaje mi się, że bardzo dużo. Mógłbym powiedzieć, że wszystko, gdybyśmy wygrali w ostatniej kolejce z Maccabi Raanana. Wówczas nie trafilibyśmy w play off na Maccabi Tel Aviv, lecz na Efes Pilsen, i można było realnie myśleć o awansie do najlepszej ósemki.

Czyli wszystko rozbija się o ten jeden mecz?

- W koszykówce czasami jedna akcja decyduje o wyniku, a w tym wypadku jeden mecz miał wpływ na nasze miejsce. To było spotkanie kluczowe. Oczywiście każdy punkt dawał nam większe szanse w play off, ale nie chcę się rozwodzić o wcześniejszych porażkach. Jeżeli czegoś żal, to głównie tej jednej przegranej. Od tego meczu mogło zależeć bardzo wiele.

To jednak dość optymistyczne twierdzenie, bo przecież w rywalizacji z Efesem Pilsen Stambuł Zepter faworytem również by nie był. Turcy to także czołowy zespół europejski.

- Ale nie najlepszy, tak jak Maccabi. Mówię przede wszystkim o szansach, a tych w rywalizacji z Maccabi nie mieliśmy.

W sumie w Suprolidze, o wiele słabszej od Euroligi, Zepter zajął 15-16. miejsce. To dobra lokata czy zła?

- Nie zgadzam się, że Suproliga jest o wiele słabsza. Na pewno jest bardziej wyrównana. Nie ma w niej tak wielu dobrych drużyn jak w Eurolidze, ale nie ma też tak wielu słabych. To jest nasz pierwszy sezon, zbieraliśmy doświadczenia i te dobre, i te złe. Dlatego patrząc z tego punktu widzenia, uważam, że wykonaliśmy nasze zadanie w stu procentach. Teraz musimy wyciągnąć z tego wnioski na przyszły sezon.

Czy można powiedzieć, że ta drużyna zrobiła krok naprzód?

- Zdecydowanie tak, i to wielki. Udowodniliśmy, że możemy grać z najlepszymi w Europie. To już nie był ćwierćfinał Pucharu Saporty, lecz play off Suproligi. Nie można tego porównywać.

Czego zabrakło do osiągnięcia lepszego wyniku?

- Dominika Tomczyka, mobilizacji w najważniejszych momentach, a przede wszystkim dłuższej i mocniejszej ławki rezerwowych, złożonej z zawodników, którzy podjęliby wyzwanie w Europie. To jednak wszystko kwestia budżetu. Zabrakło nam wielu rzeczy, ale nie można powiedzieć, że czegoś nie dopełniliśmy. Zebraliśmy niezbędne doświadczenia, zaistnieliśmy w Europie. Jeżeli wyciągniemy sensowne wnioski, to może być tylko lepiej.

Ilu zawodników należy dokupić, aby podjąć walkę z najlepszymi w Europie?

- Dwóch-trzech zagranicznych i tyle samo Polaków. Nie zrobimy jednak tego bez zniesienia ograniczeń w zatrudnianiu obcokrajowców w polskiej lidze.

Ale ten przepis sprawi, że polskim zawodnikom trudniej będzie załapać się do składów.

- To ich problem. Jak będą dobrzy, to się przebiją. Cały problem polskich klubów polega na tym, że ich budżety rozsadzane są przez pensje polskich zawodników. Zarobki polskich koszykarzy są nieadekwatne do ich umiejętności w porównaniu z obcokrajowcami. Musimy chronić nie zarobki polskich koszykarzy, lecz budżety klubów. Jedynie pensje graczy zagranicznych są realne, bo jest wśród nich wybór. U polskich zawodników są zawyżone, bo nie ma z kogo wybierać.

To gdzie w takim razie Polacy będą się mogli ogrywać?

- Jeżeli nie mogą w Polsce, to niech próbują w Maccabi Tel Aviv czy Kijowie. Gdziekolwiek, przecież nikt im tego nie zabrania. Polscy gracze nie grają jednak za granicą, bo ich cena rynkowa jest przeszacowana. Dlatego nikt nie chce ich zatrudniać. Inaczej jest w piłce nożnej, gdzie przykładowo Kryszałowicz w Eintrachcie zarabia takie pieniądze, których nigdy by nie dostał w Polsce. A w koszykówce jest odwrotnie - Polacy za granicą nie zarabią tyle co w naszym kraju.

Co Wam dała gra w Suprolidze pod względem finansowym?

- Traktujemy to jako inwestycję. Poprzez nasze występy, realizację telewizyjną, dobrą halę mamy szansę uczestniczyć w większej części budżetu centralnego w przyszłym sezonie. W tym sezonie za prawa do transmisji telewizyjnych dostaliśmy 375 tys. dol.

Nie jest Pan zawiedziony frekwencją w Hali Ludowej podczas spotkań Suproligi? Zaledwie podczas kilku spotkań hala była wypełniona do ostatniego miejsca.

- Średnia w Suprolidze to 3100 widzów na meczu, u nas 4700. Uważam, że to wynik przyzwoity.

O ile powinien wzrosnąć budżet klubu w przyszłym sezonie, aby w połączonej Suprolidze i Eurolidze złożonej z 32 drużyn znaleźć się w czołowej 16?

- Powinien o 100 proc., wówczas dawałoby to nam jakieś gwarancje, mógłbym obiecywać. Sukcesem będzie jednak zwiększenie budżetu o 15-20 proc. Teraz był na poziomie 3,5 mln dol. Każdy procent więcej daje nam większe możliwości i szanse. Ale ważna będzie formuła open w polskiej lidze, tak abyśmy mogli takim samym składem grać w polskiej lidze i Europie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.