Bartłomiej Konieczny: Pomyliłem się co do Podbeskidzia [OBSZERNY WYWIAD]

Bartłomiej Konieczny, obrońca który zakończył już piłkarską karierę, nie będzie jednak pracował w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Dlaczego?

- Byliśmy z prezesem Mikołajką dogadani, ale nagle okazało się, że mój plan się nie przyjął. Bardzo dziwna sytuacja, bo zimą był OK, a teraz już nie jest - mówi.

Paweł Przybyła: Co się stało, że człowiek tyle lat związany z klubem nagle z niego wylatuje?

Bartłomiej Konieczny: - Wylatuje? Chyba nie. Kontrakt mi się skończył i nie mam nowego, cała filozofia. Prawda jest taka, że w marcu rozmawiałem z prezesem o siatce scoutingowej, którą miałem tworzyć. Zostałem przedstawiony trenerowi Robertowi Podolińskiemu jako osoba za to odpowiedzialna. Z racji tego, że miałem jeszcze kontrakt z Podbeskidziem [Konieczny nie grał przez ostatni rok kontraktu z powodu kontuzji pleców - przyp.red.], zgodziłem się pomagać jako scout. Jak widać te trzy miesiące tak zmieniły sytuację, że w TSP ostatecznie nie będę robił nic.

Jak wygląda życie po Podbeskidziu?

- Od trzech miesięcy prowadzę szkółkę piłkarską, która zrzesza w swoich strukturach ponad stu chłopaków. Snuję plany dotyczącę jej rozwoju i mam nadzieję, że wszystko potoczy się jak należy. Chciałbym żeby chłopcy wychodzący z mojej szkółki bez problemów trafiali do klubów, które sobie wymarzą. To mój cel i wspaniała praca; całe życie pracowałem grając w piłkę i teraz nie wyobrażam sobie życia bez niej.

Miał Pan sporo czasu, żeby podsumować swoją karierę w Bielsku-Białej. Jaki bilans?

- Oprócz czasu kiedy z grania w piłkę wyeliminowała mnie kontuzja było wspaniale! Mój pierwszy sezon [2008/09 - przyp.red.] to walka o awans i tamten pamiętny remis ze Zniczem Pruszków, który grając na czas chciał nam chyba oddać za to, że rok wcześniej to my nie pozwoliliśmy im awansować do ekstraklasy [gdyby Podbeskidzie wygrało tamto spotkanie, awansowałoby - przyp. red]. W drugim sezonie walczyliśmy już o utrzymanie i gdyby nie pamiętna wygrana w Świnoujściu 3:0, mogłoby być różnie. W kolejnym sezonie, 2010/2011, udało nam się wywalczyć awans a do tego graliśmy w półfinale Pucharu Polski z Lechem Poznań - moim zdaniem tylko głupie, indywidualne błędy zadecydowały o tym, że wtedy odpadliśmy, ale to może dobrze. Gdybyśmy zagrali w finale, byłoby większe prawdopodobieństwo, że odbije nam woda sodowa. Wtedy mógłby być problem z awansem do ekstraklasy, a tak na, koniec sezonu mogliśmy się z niego cieszyć.

Przychodząc do Podbeskidzia założyłem sobie, że rozegram sto meczów w ekstraklasie i to się udało. Niestety, mój organizm też sobie chyba tylko tyle spotkań zaplanował, bo jak setka pojawiła się już na moim koncie, odmówił posłuszeństwa (śmiech). Kiedy grałem, drużyna nie spadała, kiedy wyeliminowała mnie kontuzja, nie udało im się utrzymać. Na swoim koncie nie mam więc spadku z Podbeskidziem, ale żałuję, bo nie mogłem pomóc drużynie w ostatnim sezonie.

[ogółem łącznie z występami we wcześniejszych klubach Bartłomiej Konieczny rozegrał ekstraklasie 110 meczów, przyp.red.]. Zawsze mówiłem o Podbeskidziu wspaniałe rzeczy, ale teraz obraz się trochę zmienił. Bez sensu jednak płakać nad rozlanym mlekiem.

Ciężko było się pogodzić z tym, że z grania w piłkę wyeliminowała Pana mało piłkarska kontuzja? To przecież nie choćby więzadła, tylko plecy.

- Gdybym nie miał diagnozy od lekarza, że jeżeli będę dalej grał, to może się stać coś naprawdę złego co dotknie nie tylko mnie, ale i moją rodzinę, to bym grał nadal. Tu nie chodzi o kolano czy achillesa, przy których można przeżyć ból, a w razie czego po prostu przestanie się grać w piłkę. Moja dalsza kariera wiązała się z ryzykiem, że wyląduje na wózku! A na takie rzeczy się nie piszę. Gdyby chodziło tylko o ból, wiele by się dla mnie nie zmieniło, bo większą część kariery coś mnie bolało: doszedłem już nawet do takiego momentu, że jak rano wstałem i nic mi nie dolegało, zastanawiałem się czy jeszcze żyję albo czy już umieram (śmiech).

Czego w piłce nie udało się Panu osiągnąć?

- Każdy piłkarz zakłada sobie, że będzie grał w największych klubach i patrząc na to z perspektywy uważam, że każdy ma na to szanse. Wystarczy mieć chęć i charakter, oraz upór w tym co się robi. Najlepszym tego przykładem jest Kamil Glik, którego kiedyś "znawcy piłki" nie widzieli nawet w ekstraklasie, a teraz jest jednym z najlepszych obrońców świata. Życie pokazuje, że wystarczy mieć trochę szczęścia i wolę walki, żeby osiągać wielkie rzeczy. Mnie się wydaje, że jak na moje możliwości, zbilansowanie pecha i szczęścia, które mnie spotykały, mogę być bardzo zadowolony z tego co osiągnąłem. Dzięki mojej karierze piłkarskiej na treningi do mnie chce przychodzić tylu chłopaków, ilu przychodzi. Ale życie nauczyło mnie pokory i mam nadzieję, że będzie mi to ciągle pomagało tak, jak w trakcie sportowej kariery.

Momentem który utkwił w głowie na zawsze jest ten, w którym piłka wpada do bramki w meczu z Górnikiem Łęczna? [w sezonie 2014/2015 gol Koniecznego w meczu z Łęczną dał Podbeskidziu utrzymanie - przyp. red].

- To na pewno było piękne. Ostatnia minuta meczu i to uczucie, że dało się tylu ludziom ulgę, że w sekundzie zeszło powietrze z całego stadionu... Wiedziałem, że to ostatnie sekundy, a tu wpada bramka i na mecz do Kielc jedziemy już z spokojnymi głowami. Nie zapomnę tego nigdy, także dzięki temu, że mam ten mecz nagrany i w każdej chwili mogę go zobaczyć (uśmiech).

W głowie utkwiła mi też pamiętna bramka z GKS-em Katowice, kiedy podszedłem do piłki ustawionej bardzo daleko od bramki i ta wpadła do bramki. To była czwarta minuta, pamiętam jak dziś - Maciek Rogalski podszedł do mnie i mówi: "nie gadaj, że będziesz to strzelał". Ja się zdecydowałem i nie żałuję [piłka po strzale Koniecznego, w meczu I ligi z GKS-em Katowice, po niespotykanej paraboli lotu wpadła w okienko bramki gospodarzy - przyp. red]. Jacek Gorczyca [ówczesny bramkarz GKS-u - przyp. red] mówił mi potem, że nie chciał nawet muru do tej piłki ustawiać, a tu spotkał go taki psikus (śmiech). Miałem kilka ważnych momentów dla klubu, ale jak widać w Podbeskidziu czy na Powązkach, za zasługi można leżeć na cmentarzu.

Co się stało, że tak nagle Podbeskidzie zaczęło się pozbywać zasłużonych piłkarzy mogących się przydać w innej roli? Richard Zajac też został ostatnio odsunięty od pierwszej drużyny.

- Ktoś ma inny plan, w którym nas nie ma. Oby ten plan się sprawdził i Podbeskidzie miało z tego korzyść... Cóż dla mnie to przykre, ja każdemu kto mnie pytał, mówiłem, że warto się związać z Podbeskidziem, Podkreślałem, że to specyficzny klub, tworzony przez fajnych ludzi gdzie można zbudować rodzinną atmosferę. Pomyliłem się. Nie rozumiem jednego: po co były zimą rozmowy o mojej nowej roli w klubie? Specjalnie odbywałem kursy na scouta, starałem się być w tym jak najlepszy. Bez sensu było to mydlenie oczu. Lubię konkrety. Wystaczyło żeby powiedzieli: jesteś nam potrzebny, albo nie. Jeżeli wszystko jest jasno postawione, to człowiek może się przygotować na pewne rzeczy. Zaplanowałem już sobie jak będzie wyglądać moja nowa praca, poukładałem to z rodziną, a tutaj takie nieporozumienia. Już wcześniej zacząłem odczuwać, że ktoś ma inny plan na scouting i mnie w nim nie ma, głupi nie jestem, ale jednak szkoda że nikt nie załatwił tego po dżentelmeńsku.

Podbeskidzie podało na oficjalnej stronie, że Bartłomiej Konieczny nie przyjął funkcji scouta.

- Nikt mi tego nie zaproponował! Marcowy plan był zupełnie inny, a tu nagle coś się zmienia i tyle. Żal mam o to, że nie grano ze mną w otwarte karty. Żeby być szczerym, to w czerwcu było jeszcze spotkanie z prezesem Tomaszem Mikołajką, który zakomunikował mi, że mój plan się nie przyjął. Do dziś się zastanawiam co to znaczy skoro prezes trzy miesiące wcześniej uznawał mój plan za dobry. Wszystko było umówione: funkcje działania, sposoby zarabiania działu scoutingowego. Wszystko pasowało a tu nagle nie pasuje. Najgorsze, że ze strony klubowej płyną nierzetelne informacje, bo powstarzam: ja takiej oferty nie dostałem. Nie tak powinno wyglądać moje pożegnanie z klubem, ktoś powinien zachować się jak mężczyzna i powiedzieć jak sprawa stoi, a nie bawić się w jakieś podchody.

Głupi kwas, bo z Richardem Zajacem jest podobna sytuacja. Wydaje się, że pozycja w klubie pewna, bramkarze byli w dobrej formie w ostatnim sezonie, a wiadomo: bez dobrego szkolenia, nie ma wyników. Nawet gdyby przyjechał tutaj Messi, ale nie był dobrze prowadzony, po miesiącu przykryje go przeciętny stoper. Wszystko grało, a tutaj nagle komuś coś nie spasowało i Richard, który trenował bramkarzy też jest już praktycznie poza klubem.

Jak przez tyle lat udawało się Panu odnaleźć w bielskim chaosie?

- Rzeczy w torbie, auto zatankowane, bo nie wiesz czy pojedziesz do Wapienicy, Czechowic czy Dankowic, telefon włączony i naładowany, bo jak w trakcie jazdy będzie zmiana miejsca treningu to musisz mieć możliwość się o niej dowiedzieć. Ale żyło się pełnią życia, było naprawdę fajnie. Najważniejsze były i są góry za oknem.

Czy transfery Podbeskidzia są przemyślane?

- Z tych ludzi, których ja rekomendowałem ostał się jeden nadający się do gry, bez sensu mówić o nazwiskach. Był jeszcze drugi zawodnik z ekstraklasy którego obserwowałem, bez znaczenia czy jest w klubie, czy nie, ale bardzo sceptycznie podchodziłem do jego transferu i raczej mówiłem, że się nie nadaje. Z moim zdaniem już wtedy jednak chyba nikt się nie liczył.

Jak ocenia Pan szanse swojej byłej drużyny w nadchodzącym sezonie, bardzo trudnej I ligi?

- Ze względu na osobiste cele, wolałbym się nie wypowiadać na temat Podbeskidzia. Trzymam kciuki, będę je cały czas trzymał, ale mam przyjaciół w tej drużynie i nie chce ich oceniać. Nie bywam na treningach, nie wiem w jakiej są formie, ale moim zdaniem nie poczyniliśmy transferów, które zapewniłyby nam jakość. Fajnie, że pojawił się Mariusz Magiera, którego charakter wpisuje się w filozofię drużyn, które osiągały sukcesy z Podbeskidziem.

Siedzi w Panu jeszcze pęd do dużej piłki?

- Znalazłem już swoje miejsce na ziemi, świetnie się czuję w Bielsku-Białej i życie na walizkach już mnie nie interesuje. Tutaj mam rodzinę i nie zamierzam się stąd wyprowadzać, a gdybym został trenerem, to musiałbym zacząć jeździć po kraju. Tego na razie nie potrzebuję. Zobaczymy jak potoczy się dalej moje życie... Może kiedyś się na to zdecyduję?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.