- Tato, czy to wojna? - na oko 10-letni chłopiec w szaliku Lecha ciągnie dorosłego mężczyznę (także w szaliku) za rękaw. - Dlaczego? - pyta dorosły. - Bo tyle tu policji!
Nawet jeśli ten malec miałby kilka lat więcej, nie mógłby pamiętać takiej frekwencji na meczu w Poznaniu, jak w sobotni wieczór. Już od środy wiadomo było, że zjawi się na tym pojedynku ponad 25 tysięcy ludzi, a ostatnie takie wypadki na meczu ligowym w Polsce notowano w 1987 r. Nawet goście z Warszawy - i ci w szalikach, i ci w garniturach - którzy przyjechali do Poznania na ten szlagier, kręcili z niedowierzaniem głowami. To niebywałe, do czego doprowadził kult Lecha w Poznaniu i nadmuchiwanie medialne niebiesko-białego balona. Do fenomenu socjologicznego, który dziś stanowi dla Poznania jeden z największych powodów do dumy. Poznań to bowiem obecnie miasto, w którym przychodzi na mecze nie tylko najwięcej kibiców w kraju, ale przychodzi ich nieporównywalnie więcej niż gdzie indziej.
W sobotę pierwsi ludzie zaczęli zapełniać trybuny zaraz po godz. 15.30, a zatem najbardziej zagorzali kibice przesiedzieli na Bułgarskiej trzy godziny, zanim rozpoczął się mecz. Ci jednak byli pewni, że zdążą na czas i odnajdą swe miejsca. Już bowiem o godz. 17 na trybunach znajdowało się ponad 15 tys. widzów. Płoty oblepiły flagi z nazwami wielu kibicujących Lechowi miast - Gniezna, Gostynia, Piły, Murowanej Gośliny, Nowego Tomyśla, Szamotuł, Obornik, Trzcianki, Żnina, Ustronia Morskiego, a także Gdyni, Krakowa i innych. Pojawiła się także flaga kibiców z Warszawy, a dokładniej pracujących tam lub mieszkających już na stałe Wielkopolan. "Emigranci zawsze wierni Lechowi. Wiara w stolycy" - napisali oni na swej fladze.
O godz. 18 (pół godziny przed meczem) zajęte były już właściwie wszystkie miejsca siedzące i zaczynała się okupacja przejść między sektorami i szczytu korony.
Legia jak śledzie
Zapełnił się także sektor gości. Dobrze zorganizowana i zaopatrzona we flagi, transparenty i inne insygnia do kibicowania grupa fanów Legii liczyła z pewnością więcej niż 1100 osób, a przecież tyle biletów przekazano warszawiakom. Tymczasem legioniści wypełnili przeznaczony dla nich sektor tak szczelnie, że wyglądali jak śledzie w konserwie. Wielu z nich miało ograniczone pole ruchu, niektórzy zasiedli na dachach toalet, inni - po prostu na płocie. - Proszę kibiców Legii o to, aby zeszli na sam dół sektora, bo inaczej się nie zmieszczą - apelował spiker. Na dole jednak niewiele było widać. W sumie trybunę dla kibiców gości zajęło około półtora tysiąca ludzi.
Ilu było widzów?
Jeśli weźmie się pod uwagę wypełnione wszystkie miejsca siedzące, zapchany sektor gości i ludzi, którzy oblegli także schody i przejścia między sektorami, wydaje się, że liczba 26,5 tys. osób, jaką awizowano na to spotkanie, jest szacunkiem nader ostrożnym. Wygląda na to, że kibiców było więcej - 28 tys., a może nawet i 30 tys. Starsi fani Lecha wzdychali wzruszeni. To tak, jakby w latach 80., gdy na Bułgarskiej nie było jeszcze plastikowych krzesełek, pojawiło się na meczu grubo ponad 40 tys. kibiców, a to wcale tak często się nie zdarzało. - Pamiętam taki ścisk na Widzewie w 1983 r. i na Barcelonie, i na Pogoni - ćwiczyli pamięć kibice o co najmniej 20-letnim stażu na Bułgarskiej.
Lech to fenomen socjologiczny, ale póki co nie sportowy. Tym bardziej niezwykłe jest to, że tylu ludzi przychodzi na mecze drużyny, która wciąż nie może dosięgnąć czołówki ligowej. A w tym sezonie Legia to właśnie czołówka. To zła wiadomość dla "Kolejorza", który podejmował warszawiaków już w lepszej dla siebie konfiguracji - przy mniejszej publice, ale za to z większymi szansami na wygraną.
Tym razem oparte one były głównie na wierze w charakter, nieustępliwość i walkę poznańskich piłkarzy. Te elementy rzeczywiście pokazali oni podczas sobotniego meczu, tyle że w zupełności nie wystarczyły do zwycięstwa.
Gdyby mecz ten porównać do średniowiecznej bitwy, wtedy można by powiedzieć, że szturm Lecha na samym jej początku przy ogromnej wrzawie widzów mocno nacisnął na szyki Legii. Nie pękły one jednak. Legia nie okazała się wojskiem bardziej walecznym od Lecha, za to z pewnością lepiej zorganizowanym. Wykorzystała ona swe atuty (dobry środek pola, szybkość napastników), strzeliła bramkę, zneutralizowała poczynania poznaniaków. Lechowi pozostało zatem tylko polec z honorem. I Lech zrobił to. Okrzyki "Dzięki za walkę!" wznoszone po meczu przez kibiców Legii, można by spokojnie odnieść także do gry lechitów.
Można się zastanawiać, co by było, gdyby Lech strzelił gola na początku meczu. Gdyby w 5. min najdzielniejszy tego dnia poznański wojownik Paweł Kaczorowski trafił do siatki zamiast w poprzeczkę... Gdyby w 23. min boju arbiter śląski Robert Małek dostrzegł bezdyskusyjne zagranie ręką Marka Jóźwiaka i zagwizdał rzut karny... Gdyby ostatnia szarża pierwszej połowy w wykonaniu "Walecznego Serca" Kaczorowskiego dała efekt...
To wszystko się jednak nie stało. Mecz był wymianą silnych ciosów, ale brakowało w nim ostatecznych pchnięć - celnych strzałów. Pierwszy w meczu oddała Legia, i to dopiero w 36. min - wtedy to Waldemar Piątek musiał zrobić z siebie akrobatę, by wybić piłkę uderzoną przez Piotra Włodarczyka.
Piłkarskiego kunsztu trudno było szukać w tym meczu, ale tego wymagaliby po tym spotkaniu tylko najbardziej wybredni kibice. Lech miał być w starciu z Legią dzielny i mecz ten pokazał, że kurażu mu nie brakuje. Nie jest w stanie jednak na razie przeskoczyć na wyższy poziom piłkarstwa, o którym przed meczem wspominał Czesław Michniewicz. Lech bowiem w tym sezonie w miarę radzi sobie z ligowymi słabeuszami, ale ekipy z czołówki są dla niego za mocne. - Gdybyśmy wygrali z Legią, przeszlibyśmy na wyższy poziom - powiadał Michniewicz.
Futbol "Kolejorza" wydawał się jednak mniej rozwinięty niż ten w wykonaniu Legii. Warszawski zespół dość dobrze opanował grę bez piłki i nią często pokonuje rywali. Ona ułatwia przemieszczanie się na boisku, gubienie opiekunów z drużyny przeciwnej, szybkie rozgrywanie akcji i wreszcie rwanie szyków obronnych przeciwnika prostopadłymi podaniami, do których legioniści sprawnie wychodzą. W 54. min, po jednym z takich podań w wykonaniu Aleksandara Vukovicia, gola zdobył Włodarczyk. Potem jeszcze kilkakrotnie prostopadłe podania pozwalały napastnikom Legii wyprzedzać obrońców Lecha.
Do obrony "Kolejorza" znów nie można mieć pretensji. Grała uważnie, twardo, tyle że nie ze wszystkim była w stanie sobie poradzić. W oczy rzucał się tylko jeden kardynalny błąd - to wybicia piłki nogą przez bramkarza Waldemara Piątka. Niemal wszystkie lądowały w aucie! Czy doprawdy nie można tego poćwiczyć na treningach?
Gorzej z drugą linią. Żaden z poznańskich pomocników nie spisał się na miarę oczekiwań. Najbardziej widoczny był wspomniany Kaczorowski (w sobotę zagrał właśnie na boku pomocy). Biegał, udzielał się i w ataku, i w obronie. Wiele potu przelewał jednak nadaremnie, bo z wypracowanych przez niego akcji nie było pożytku, także ze względu na kłopoty z dokładnym dograniem piłki. Podobnie rzecz się miała ze środkowymi Piotrem Świerczewskim i Maciejem Scherfchenem. Dobrze, a niekiedy nawet wzorowo spisywali się w odbiorze piłki legionistom w środku pola. Cóż jednak z tego, skoro nie wiedzieli, co począć z tak zdobytym łupem.
Michał Goliński - wielka nadzieja Lecha - pokazał kilka efektownych sztuczek, ale tym razem już nie akcji. Inna sprawa, że Legia wiedziała, że to z jego strony grozi jej szczególne niebezpieczeństwo, i Goliński miał ciężkie życie. Po meczu to on najbardziej rozpaczał na środku boiska. Kto jak kto, ale "Golina" marzył o zwycięstwie nad Legią. Przecież poprzednia porażka z warszawiakami na Bułgarskiej była po części jego sprawką, a dokładniej jego samobójczego gola.
Z kolei Piotr Reiss kojarzy się z ostatnią wygraną w Poznaniu nad Legią. Od pamiętnego 3:0 upłynęło już jednak sześć lat. Tym razem Reiss nie miał takiej swobody, jak w tamtym meczu, i takiego wsparcia, jakiego wówczas udzielał mu Maciej Żurawski. Teraz osamotniony w ofensywie Reiss często nie miał z kim rozegrać piłki, komu jej strącić, od kogo doczekać się dokładnego podania. Nic nie zdziałał. Aż żal ściskał z tęsknoty za kontuzjowanym Damianem Nawrocikiem [złamał nogę w poprzednim meczu w Płocku - przyp. red.]. Na dość nieporadnych i niezwrotnych obrońców Legii w stylu Dicksona Choto czy Marka Jóźwiaka byłby jak znalazł!
Szansą dla Lecha były zmiany. Na boisku pojawili się Rafał Grzelak i Zbigniew Zakrzewski. "Zaki" zdołał przeprowadzić jedną groźną akcję. Na tym jednak pole manewru trenera Michniewicza właściwie się skończyło. A Grzelak miał okazję do wyrównania, gdy po zagraniu Świerczewskiego Tomasz Sokołowski II minął się z piłką. Pomocnik Lecha stanął oko w oko z Borucem, ale trafił w bramkarza Legii...
Strzelec bramki:
Legia: Włodarczyk (54. min po podaniu Vukovicia)
LECH: Piątek - Kryger, Mowlik, Bosacki, Lasocki - Madej (64. Grzelak Ż), Scherfchen Ż (64. Zakrzewski), Świerczewski Ż, Michał Goliński, Kaczorowski Ż - Reiss
LEGIA: Boruc - Choto, Zieliński, Jóźwiak - Sokołowski II, Surma Ż, Jarzębowski, Vuković (90. Magiera), Sokołowski I - Włodarczyk, Saganowski (89. Garcia)
Sędzia: Robert Małek (Katowice).
Widzów: ok. 30 tys. (1,5 tys. kibiców Legii)
Lech - Legia
dla gazety
Ryszard Łukasik
trener Lecha Poznań
Legia była minimalnie lepsza. Nieznacznie, ale jednak. Słabo wypadł nasz środek pomocy. Zmieniliśmy Macieja Scherfchena, a zostawiliśmy na boisku Piotra Świerczewskiego, bo trudno było wymienić obu piłkarzy.
Dariusz Kubicki
trener Legii Warszawa
Nasza liga zasługuje na to, aby każdy mecz odbywał się w takich okolicznościach i przy takiej widowni. To imponujące, co udało się zrobić w Poznaniu. Lech postawił nam trudne warunki, ale sprostaliśmy im. Nie ustawiam taktyki pod konkretny zespół, więc nie ustawiałem jej także pod Lecha. Zawsze staram się wyeksponować nasze największe atuty, a unikać atutów rywala. W przypadku Lecha wiedzieliśmy, że najgroźniejsze są stałe fragmenty gry i Michał Goliński. Mieliśmy się na baczności i Lech nic nie wskórał.
Zbigniew Zakrzewski
napastnik Lecha
Jesteśmy załamani, bo mieliśmy w tym meczu sytuacje, by przesądzić o losach spotkania. Czujemy duży niedosyt. Gdyby wówczas szczęście nam dopisało, to mecz miałby zupełnie inne oblicze. Nie uważam, żeby Legia była lepszym zespołem, gra była wyrównana i był to jeden z takich pojedynków, gdzie chodzi bardziej o piłkarskie szachy - kto wtedy strzeli pierwszy bramkę, ten wygrywa mecz.
Czesław Michniewicz
trener Lecha
Czujemy ból i niedosyt, jesteśmy zawiedzeni, podobnie jak nasi kibice. Przegraliśmy przecież z odwiecznym rywalem. Rywal nie stworzył może zbyt wielu sytuacji, ale pokazał nam, że futbol polega na zdobywaniu goli. Stracona bramka postawiła nas w trudnym położeniu, bo musieliśmy zaatakować, a to nie bardzo nam wychodziło. Mimo to stworzyliśmy okazję, którą Grzelak powinien wykorzystać, lepszej pozycji do zdobycia gola już nie ma.
Legia ma w środku pola piłkarzy stworzonych do gry kombinacyjnej, takich jak Vuković czy Surma. Nasi środkowi pomocnicy Piotrek Świerczewski i Maciek Scherfchen mają z kolei inne atuty, ale na pewno nie potrafią tak rozegrać akcji. Graliśmy z zespołem, który walczy o mistrzostwo, a uważam, że nie było widać różnicy w umiejętnościach między nami a Legią. Były momenty, w których przeważaliśmy. Legii trzeba oddać to, że gra mądrze, pewnie i spokojnie. Nam tego zabrakło w kilku akcjach. Brakowało nam też przetrzymania piłki pod polem karnym rywala. Mamy kłopot z napastnikami. Piotrek Reiss został niemalże sam z odpowiedzialnością za strzelanie goli i będzie mu trudno. Gdy wszystkie piłki idą do niego, Reiss ma kłopot, by być skutecznym z trzema przeciwnikami na karku. Kiedy atakowało go kilku przeciwników, to nie potrafił utrzymać piłki dłużej niż 2 sekundy. Zbyszek Zakrzewski nie jest typem zawodnika, który umie się utrzymać przy piłce, on jest bardziej przydatny przy kontratakach.
Mariusz Mowlik
obrońca Lecha
Nie zabrakło z naszej strony determinacji i woli walki. Niestety, na Legię było to troszeczkę za mało. Brakowało nam zimnej krwi, były przecież dwie, trzy dobre sytuacje, nie powiem stuprocentowe, ale bardzo dobre, by zdobyć bramkę. Legia stworzyła też dwie, trzy okazje, ale wykorzystała te jedną i dzięki temu wygrała. Żal mi kibiców, bo przyszli, dopingowali nas, my też staraliśmy się, jak mogliśmy, ale niestety... Ciężko mi coś więcej powiedzieć. Remis był w naszym zasięgu, a porażka boli tym bardziej, że wiadomo, jak się w Poznaniu traktuje Legię.
Łukasz Madej
pomocnik Lecha
Z naszą grą wciąż jest coś nie tak, czegoś ciągle brakuje. Przede wszystkim skuteczności, choć Legia pokazała nam dzisiaj, z jaką łatwością potrafi dochodzić do sytuacji bramkowych. Mogliśmy się też uczyć wychodzenia do podań, gry bez piłki i w ogóle sposobu rozgrywania akcji.
Mirosław Okoński
niegdyś gwiazda Lecha Poznań, a także piłkarz Legii Warszawa
Wspaniała widownia, wielkie emocje. Odkładając je jednak na bok, muszę stwierdzić, że Lech zasłużył na gola. A to, co zrobił sędzia, woła o pomstę do nieba. Nie gwizdnął ewidentnego karnego za rękę Jóźwiaka w polu karnym. Przecież wszyscy ją widzieli!
Damian Nawrocik
kontuzjowany piłkarz Lecha Poznań
Warto było tu przyjść. Teraz wracam do domu. Nie po to się bowiem ucieka ze szpitala, aby do niego wracać (śmiech).
Piotr Włodarczyk
napastnik Legii
Strzeliłem jedynego gola w meczu i to było zaplanowane. Można powiedzieć, że wykorzystałem tę sytuację z zimną krwią. Chciałem zmieścić piłkę przy słupku. I jak chciałem, tak uderzyłem. Kibice Lecha zapełnili cały stadion i w takich warunkach gra się naprawdę dobrze. Nawet biorąc pod uwagę, że nas nie kochają.
Artur Boruc
bramkarz Legii
Grałem słabo. Ale obym zawsze tak grał i nie puszczał bramki. Miałem dwa "puste" wybiegi. Mógłbym powiedzieć, że wszystko było fajnie, ale nie chcę ściemniać. I na koniec sezonu nie muszę mieć świetnych recenzji, pod warunkiem że zdobędziemy mistrzostwo.
Jacek Magiera
pomocnik Legii
To było trudne spotkanie. Lech podszedł do tej konfrontacji skoncentrowany, Legia przez cały czas kontrolowała jednak przebieg wydarzeń. Oczywiście żałujemy, że nie strzeliliśmy drugiego gola, który pozwoliłby nam na większy spokój, ale i tak nie mamy prawa czuć się niezadowoleni.
Marek Saganowski
napastnik Legii
Ciężki mecz. Graliśmy bardziej nerwowo, mniej poukładanie niż zwykle. Nie strzeliłem dziś gola, w kadrze też nie. Ale nie ma mowy o kryzysie. Sześć bramek w czterech meczach ligowych, a doliczając reprezentację w pięciu, to dorobek, z którego jestem zadowolony. Nie muszę zawsze strzelać.
Aleksandar Vuković
pomocnik Legii
Graliśmy dobrze, konsekwentnie. I dostaliśmy nagrodę w pewnym momencie. Na wiosnę był to nasz najtrudniejszy mecz. Bardzo gorący teren. W Poznaniu nikomu nie gra się łatwo, a już szczególnie Legii. Odczuwaliśmy tę atmosferę, ale pokazaliśmy, że potrafimy walczyć.
Tomasz Sokołowski I
pomocnik Legii
Jestem poobijany, dlatego mam opatrunek na nodze. Nie było lekko. Ale przyjechaliśmy tu podtrzymać dobrą passę. Najważniejsze są 3 pkt. Nic mi nie będzie. Był to trudny mecz. Nie za każdym razem strzela się po trzy, a już na pewno nie po siedem bramek. Przy takiej publiczności gra się specyficznie. Lech ma w dodatku ciekawy zespół, który nie wiadomo dlaczego, nie może złapać odpowiedniego rytmu.
not. pele, rana, mac
Powiedzieli
"Do udziału w naszym konkursie zapraszamy kibiców obojga płci, i to nawet, jeśli ta różnica płci jest bardzo duża" - Jacek Hałasik, spiker meczu.
Cztery sektory zajęła flaga kibiców Lecha, którą rozpięli oni na początku drugiej połowy spotkania. Największe wrażenie zrobiła jednak flaga uszyta na wzór filmowego kadru, na którym przesuwały się m.in. nazwiska kilku byłych piłkarzy Lecha z kilku epok - Henryka Skromnego, Floriana Wojciechowskiego, Władysława Sobkowiaka, Janusza Gogolewskiego, Jerzego Szczeszaka, Mirosława Okońskiego, Jarosława Araszkiewicza. Co ich łączy? Wszyscy zostali zabrani z Lecha przez Legię pod pretekstem służby wojskowej i przeszli do warszawskiego klubu nie z własnej woli. - Siódme: nie kradnij - napisali na fladze kibice Lecha, po czym wyeksponowali daty zdobycia przez "Kolejorza" kolejnych trofeów, ze szczególnym uwypukleniem daty 1993 - roku, w którym Lech dostał tytuł mistrza kraju odebrany Legii za "kolejkę cudów", która kończyła ten sezon.
To, że na trybunach zajmowanych przez poznaniaków pojawił się transparent "Damian, trzymaj się" skierowany do kontuzjowanego Damiana Nawrocika, nie było żadną sensacją. Jednakże - ku zaskoczeniu wszystkich - kibice Legii wywiesili podobny transparent o treści: "Damian, trzymaj się. Pech kiedyś minie. Wiara czyni cuda". Nieoficjalnie wiemy, że była to spontaniczna inicjatywa kilku kibiców z Warszawy, współczujących Nawrocikowi.