Gdzie sa gwiazdy z tamtych lat: hokeista GKS Katowice Andrzej Fonfara

W rodzinie Fonfarów w hokeja grali prawie wszyscy: bracia Andrzeja - Adolf i Karol, bratankowie - Piotr, Adam i Sebastian, który do dzisiaj występuje w GKS Katowice, oraz najmłodszy z familii - Roman. Jedyną "czarną owcą" w rodzinie jest brat Romana - Grzegorz, który został piłkarzem "Gieksy".

- Na początku w hokeja grałem na ulicy Dąbrówki w Katowicach. Miałem kłopoty z jazdą na łyżwach. Moi bracia robili takie wygibasy, że hej! A ja ledwo trzymałem się okiennych parapetów - wspomina 65-letni dziś Fonfara. O sprzęcie hokejowym nawet nie było mowy. - Kije robiliśmy z sanek, a ochraniacze ze szkolnych książek. Wielkim świętem było, kiedy na Torkacie udało się znaleźć złamany kij. Można go było wtedy zreperować! - wspomina.

Kiedy miał 13 lat, zapisał się do prawdziwego klubu - Startu, jednego z siedmiu ówczesnych klubów hokejowych w Katowicach. - Start był z nich wszystkich najbiedniejszy. Po jednych z mistrzostw Polski okrzyknięto nas "Szmaciarzami", bo mieliśmy sprzęt, że pożal się Boże! - opowiada Fonfara.

Prawdziwa kariera rozpoczęła się jednak w 1959 roku wraz z przejściem do mistrza Polski Górnika 1920 Katowice. - To było coś wspaniałego. Na dodatek Górnik gwarantował mi odroczenie z wojska - uśmiecha się.

W ciągu 11 lat gry w katowickiej drużynie Fonfara zdobył pięć tytułów mistrza Polski. W tym czasie był dwukrotnie najskuteczniejszym strzelcem ligi, a także etatowym zawodnikiem reprezentacji Polski, w której rozegrał prawie 100 spotkań i strzelił 54 bramki. Osiem razy wystąpił na mistrzostwach świata. Grał też na olimpiadzie w Innsbrucku w 1964 roku. Ten rok pozostaje dla niego szczególny także z innego powodu. Właśnie wtedy powstał wielosekcyjny GKS Katowice. - Pamiętam początki, pamiętam tytuły mistrzowskie, awanse i upadki - finansowe i sportowe. Byłem w GKS przez całe jego 40-lecie - z dumą podkreśla Fonfara.

Nigdy nie wyjechał do zagranicznego klubu. - Najpierw miałem propozycję z RFN, potem z Holandii. Jednak za każdym razem partyjni urzędnicy odmawiali mi wyjazdu. Takie to były czasy. Pod koniec kariery miałem nawet grać w Filadelfii, w klubie polonijnym. Tym razem nawalili działacze Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Moje dokumenty na pewno leżą do dzisiaj w biurku jakiegoś działacza - wzdycha Fonfara.

Doskonale pamięta także pierwsze sztuczne lodowisko w Polsce - katowicki Torkat. - To była prawdziwa forteca. Wysokie trybuny, a na nich zawsze tłumy rozkrzyczanych kibiców. Na nasze mecze z Legią i Podhalem przychodziło nawet po 20 tys. kibiców. Kiedy reprezentacja Polski grała z USA, to wydawało się, że całe Katowice są na meczu! A my w strojach hokejowych z łyżwami zawieszonymi na kijach szliśmy przez ten tłum z hotelu na ulicy Stanisława wprost na Torkat. To było przeżycie! Wygraliśmy 2:1! - wspomina.

Po zakończeniu kariery zawodniczej Fonfara pozostał w klubie i zajął się szkoleniem młodzieży. Teraz jest drugim trenerem drużyny seniorów. Na słabą skuteczność napastników ma tylko jedną radę: ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. - Pamiętam, że godzinami trenowałem z "Wacławskim"! To była drewniana deska z dwoma otworami na dole i z dwoma u góry. Nazwaliśmy tę deskę od nazwiska naszego bramkarza Wacława - śmieje się Fonfara. - Najczęściej strzelaliśmy "Wacławskiemu" latem, na boisku. Krążek ustawiało się na desce i trzeba było nim trafiać w te otwory. Jak tak człowiek przez kilka miesięcy postrzelał, to potem na lodzie nie było mocnych - dodaje.

Copyright © Agora SA