Fenomen z Brzeźnicy: o związkach poety Josepha von Eichendorff ze śląskimi zapaśnikami

W Brzeźnicy, gdy rodzi się dziecko, to w ciemno można obstawiać, że w przyszłości zostanie zapaśnikiem. A dzieci rodzi się w Brzeźnicy najwięcej w całym regionie Raciborza.

Brzeźnica to mała wioska położona na zachodnich krańcach województwa śląskiego. Obcemu trafić tam niełatwo. Na drogowskazach próżno szukać jej nazwy. Pagórkowaty teren, kręte drogi sprawiają, że mam wrażenie, że jestem na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, a nie na Śląsku.

Czas płynie wolno. Mijamy starszych ludzi, którzy przystanęli wzdłuż drogi. Dzieci, które kopią kamienie zamiast piłki.

Po zamknięciu PGR wielu mieszkańców Brzeźnicy to bezrobotni. Według ostatniego spisu powszechnego w Brzeźnicy mieszka 600 osób, jednak blisko połowa, na stałe lub czasowo, przebywa w Niemczech i tam zarabia na życie.

W Brzeźnicy, tak jak w większości polskich wiosek, są: ochotnicza straż pożarna, sołtys, szkoła i... największy przyrost naturalny w okolicy. - W sąsiednich wioskach nie ma tyle dzieci, co u nas - uśmiecha się Urszula Widenka, sołtys Brzeźnicy.

Mają pecha

Chlubą wioski są zapaśnicy. Ludowy Zespół Sportowy "Dąb" ma bogatą tradycję. Powstał w 1952 roku. Na początku klub miał być tylko filią Unii Racibórz, jednak miejscowi działacze szybko postanowili, że sami pokierują sekcją.

Hubert Skornia jest w klubie od dnia jego powstania. Był zawodnikiem, trenerem, działaczem, dziś wiceprezesem, a nieoficjalnie... sprzątaczką, palaczem, księgowym.

Na początku zapaśnicy z Brzeźnicy trenowali na trocinach przykrytych plandeką pożyczoną z PGR. Potem mieli swój kąt w Barze u Jaskółki, gdzie walczyli w oparach dymu papierosowego i zapachu piwa, a po treningu myli się w przepływającym obok potoku.

Od 1972 roku mają własną halę, tuż za wsią. Niski, parterowy budynek z czerwonym dachem widać z daleka.

Właśnie trwa trening. Na zajęciach jest zaledwie osiem osób; pięciu chłopców i trzy dziewczyny (wszystkich zawodników w klubie jest około trzydziestu).

Arleta Wałkuska, dwukrotna mistrzyni Polski, tarmosi się z Mirosławem Bulakiem. - Nie mam pary, bo Sylwia pojechała na zgrupowanie kadry - wyjaśnia.

Sylwia Bileńska to najlepsza zawodniczka Dębu. Pochodzi z położonych nieopodal Grzegorzowic. Miała duże szanse na wyjazd na igrzyska olimpijskie. Ubiegłoroczna brązowa medalistka mistrzostw Europy wygrała nawet jeden turniej kwalifikacyjny, ale potem walczyła słabo i do Aten nie pojedzie.

- Bardzo żałuję. To byłby wielki dzień dla Brzeźnicy, gdyby Sylwii udało się wystartować na olimpiadzie. Nie załamujemy jednak rąk, Sylwia ma dopiero 21 lat. W czasie następnych igrzysk powinna być u szczytu swoich możliwości - podkreśla Krzysztof Ołenczyn, trener klubowy zawodniczki.

To nie pierwszy raz olimpijska szansa przechodzi Brzeźnicy koło nosa. W 1972 roku Franciszek Kampik, zapaśnik Dębu, złożył już nawet olimpijską przysięgę.

- Był w Monachium pewnym kandydatem do medalu. Wygrywał wtedy z najlepszymi. Na kilka dni przed pierwszą walką przytrafiło mu się jednak nieszczęście. W czasie gry w koszykówkę wybił bark i igrzyska oglądał w telewizji - wspomina Skornia.

Kampik, który od wielu lat mieszka w Niemczech, do dziś pozostaje najlepszym zawodnikiem w historii klubu. Był mistrzem i wicemistrzem Polski, startował na mistrzostwach świata (6. miejsce) i Europy.

Dąb w ogóle ma pecha. Wiosną 1972 roku miejscowi zapaśnicy bili się jak nigdy wcześniej, w pięknym stylu wywalczyli awans do pierwszej ligi. Wśród najlepszych polskich drużyn Dąb jednak nigdy nie wystartował, bo latem działacze Polskiego Związku Zapaśniczego... zlikwidowali rozgrywki drużynowe.

Na pocieszenie do użytku oddano wtedy halę, a raczej drewnianą salkę, która służy zapaśnikom do dziś. Obiekt typu Pilawa (to od nazwy podwarszawskiej miejscowości, gdzie sala została wyprodukowana) najcięższe chwile przeżył w 1997 roku, w czasie powodzi. - Zalało nam wtedy zapaśniczą matę, sprzęt. Na szczęście fundamenty pozostały nienaruszone - mówi Skornia.

Do piłki go nie ciągnie

Trenującym nie przeszkadzają spartańskie warunki. - Dla mnie najważniejsza jest atmosfera. Miałam propozycję z innych klubów i chociaż w Dębie nie mam nawet stypendium. nie chcę odchodzić gdzie indziej - uśmiecha się Arleta Wałkuska.

Mirosław Bulak z pobliskich Grzegorzowic, też nie zamieniłby zapaśniczej maty Dębu na żadną inną. - Tu trenował mój ojciec, będę trenował i ja. To dla mnie jedyna rozrywka, do piłki nigdy mnie nie ciągnęło - mówi Mirek, którego największym sukcesem było wywalczenie pierwszego miejsca w zawodach o puchar Polski kadetów.

- Naszym problemem jest bieda. Kiedyś w klubie nie brakowało działaczy, ale skończyły się pieniądze, to i skończyli się działacze. Nie poddamy się jednak. Zapasy kształtują charaktery, trudno nas złamać - kończy Ołenczyn.

Dąb

nazwa klubu z Brzeźnicy została wyłoniona w konkursie. Pochodzi od nazwiska niemieckiego poety Josepha von Eichendorff (eiche znaczy po niemiecku dąb). Eichendorff, który urodził się w 1788 roku w leżących nieopodal Łubowicach, zakochał się nieszczęśliwie w młynarce z Brzeźnicy. Wiele lat po jego śmierci wieś przybrała nazwę Eichendorffmühle, a do nazwy Brzeźnica wrócono dopiero po zakończeniu wojny.

Copyright © Agora SA