Rozmowa z Jerzym Zakrzewskim*

Jurek Zakrzewski z Mikołajek ma największą w kraju prywatna flotę ślizgów lodowych. Bije go tylko syn Tomek, bo szefuje Flocie Polskiej DN, w której Łukasz, najmłodszy z Zakrzewskich, jest zawodnikiem. Chłopaki mają z bojerów satysfakcję i sukcesy sportowe, a ojciec turystów w rodzinnym pensjonacie. No i niezłą kondycję, jak na 59-latka

Marek Siwicki: Jeśli na lód Śniardw napada śnieg, to choć wiatr jest solidny, nie da się jeździć bojerami... Ktoś mi mówił, że jednak można, tylko wtedy trzeba wziąć traktor i ciągnąc za nim walec, ubić śnieg?

Jerzy Zakrzewski: Bzdura! Regaty bojerowe to nie wyścigi łyżwiarskie po wąskim torze. Do latania potrzeba nam ogromnej powierzchni, wielkiej na jakieś trzy kilometry na trzy. Nie da się ubić śniegu na takiej połaci lodu. Kiedyś Alek Jarguz z mikołajskiej sekcji bojerów uparł się co prawda, by na regaty uprzątnąć śnieg z lodu. Nic mu z tego nie wyszło, a na Śniardwach pozostały po tym sprzątaniu wielkie góry zepchniętego śniegu.

A jak to jest, kiedy na Śniardwach pęka lód i tworzy się potężna, długa na kilka kilometrów szczelina? To znak jakiś...?

- To prawa fizyki. Zmiany temperatur powodują, że lód pracuje, zmienia objętość. Powstają wtedy ogromne napięcia i musi w końcu pęknąć. Nie wiadomo, kiedy to nastąpi, ale zwykle trzaska w tych samych miejscach jeziora. Gigantyczne tafle zachodzą na siebie, piętrzą się, tworząc uskoki, a między nimi szerokie na metr lub nawet i trzy szczeliny. Woda w nich szybko zamarza, a cienki lód przyprósza śnieg. Jezioro się uspokaja, ale i zostaje pułapka dla nieuważnych.

Lód pęka z potwornym trzaskiem... Porównywalnym chyba tylko do przeszywającego powietrze pioruna, z tym, że ten odgłos jest głuchy, bo tłumiony przez wodę...

- Przywykłem do takich trzasków i nawet nie zwracam na nie uwagi. A to dlatego, że nieopodal jest poligon w okolicach Orzysza, a tam często walą z armat. Kiedyś stałem z kolegami na lodzie przy stacji ratownictwa w Okartowie. Huknęło, a ja wcale nie reagowałem, sądząc, że to znowu wojsko. Ale kiedy się odwróciłem, zamarłem. Tuż za mną był spiętrzony lód z odsłoniętą wodą. Gdybyśmy w tym czasie pędzili po jeziorze bojerami, a przed nami zrobiła się nagle taka przeszkoda, mogłoby być niewesoło.

A było kiedykolwiek? Z powodu ścierających się mas lodu oczywiście...

- Raz tylko na szczęście, i to kilkanaście dni temu, tuż przed mistrzostwami Polski, kiedy żeglowałem Caligulą, moim największym ślizgiem lodowym. Kolega sprawdził co prawda lód, uderzając butem w miejsce, gdzie było wypiętrzenie i zapewnił, że jest dobrze. Zwykle piką nakłuwam takie niebezpieczne miejsca i sprawdzam, czy pod cienkim lodem jest woda oraz jak głęboko sięga. A że piki nie miałem, wierząc koledze rozpędziłem bojer i najechałem na przeszkodę. Przednia płoza przeskoczyła przez uskok, ale tasaki płozownicy utknęły w szczelinie. A że Caligula waży 400 kilo, miałem pietra, że pójdzie na dno, bo woda sięgała już do śmigieł wiatraka. Ze trzy godziny walczyliśmy, zanim odciągnęliśmy ślizg na gładki lód.

I byłoby po Caliguli, który stał się już nieodłącznym elementem zimowego pejzażu na Śniardwach. Wszyscy wiedzą, do kogo należy, ale nie wszyscy wiedzą, skąd się wziął u Jurka Zakrzewskiego?

- Trafił do mnie z Niemiec od Klausa Gesslera, doktora inżyniera budowy maszyn i wielkiego pasjonata konstrukcji ślizgów lodowych. Klaus na co dzień pracuje przy testowaniu olejów do silników, ale po pracy pędzi do piwnicy swojego domku w górach Harzu i tam buduje bojery. Poznaliśmy się w Mikołajkach. Kiedy wjechał na moje podwórko, pomyślałem, że cyrk mnie odwiedza, bo na przyczepie stał jakiś dziwny pojazd. A to był ślizg Platypus z żaglem, ale i silnikiem od paralotni. Patrzyłem, jak Klaus jeździ nawet kiedy nie ma wiatru i wtedy pomyślałem, że i mnie by się taki ślizg przydał do wożenia turystów czy ściągania sprzętu z lodu. Poprosiłem Klausa o projekt. Za jakiś czas dał mi rysunki, z których wynikało, że po zdemontowaniu płozownicy ślizg może pływać po wodzie. A ja latem nie mam czasu! Powiedziałem Klausowi, żeby sporządził mi konstrukcję typowo zimową i ten mi bojer zbudował, bo przecież w Polsce żaden szkutnik by sobie z tym nie poradził.

I co na to Klaus? Zgodził się?

- Sam się zdziwiłem, że nie robił żadnych kurtuazyjnych uników. I nawet nie mówiliśmy, ile to mnie będzie kosztowało. Pracował chłop przy budowie wiele miesięcy i każdą wolną sobotę spędzał w piwnicy. Podesłałem mu w międzyczasie silnik, który kupiłem w Zgorzelcu, i wreszcie pojechałem odebrać gotowy ślizg. Pięknie wyglądał i tylko brakowało mu nazwy. Myślimy z Klausem, myślimy, a tu jego córka mówi: Caligula, bo ślizg jest podobny do buta z zadartym nosem... Caligula? To przecież cesarz rzymski o kiepskiej reputacji... Ale i trzewik wojskowy. Niech będzie, powiedziałem Klausowi i namalowaliśmy na burcie białą farbą Caligula.

A jak rozliczyliście się z Klausem za projekt i wykonanie, bądź co bądź modelu jedynego na świecie?

- Doszło w końcu do tej trudnej rozliczeniowej rozmowy. Zapytałem wprost Klausa, ile mu się należy. Nie miał pojęcia, na ile wycenić swoją pracę, więc mówię mu tak: Masz u mnie spanie, jedzenie i pobyt w pensjonacie za darmo do końca życia. OK - odparł Klaus z uśmiechem. Przyjeżdża teraz do mnie dwa razy do roku... I jeszcze przywozi ze sobą innych żeglarzy lodowych, którzy oczywiście płacą za siebie. Ostatnio przez tydzień wspólnie żeglowaliśmy, testując nowy bojer Alcedo, który Klaus nazywa lodowym ptakiem. Ślizg jest ciut większy od DN-a, ma napęd na śmigło i jest bardzo szybki. Jako jedyni w Europie mamy teraz na Śniardwach małą flotę wymyślnych ślizgów: są moje Caligula i DX oraz Platypus i Alcedo Klausa.

Nie słyszałem, żebyś kiedyś jeździł bojerami wyczynowo. Skąd przyszło Ci do głowy, żeby zająć się żeglarstwem lodowym?

- Musiałem się tego nauczyć, bo kiedy zacząłem przyjmować turystów na bojery, trzeba było im pokazać, co i jak. Nie mogłem wszak stać na lodzie i palić głupa. Opanowanie sztuki jeżdżenia nie było wcale takie trudne. A bojerami zainteresowałem się podczas mistrzostw Polski w roku 1960, bo były rozgrywane na Śniardwach. Spodobało mi się i pamiętam, że wygrał wtedy Bogdan Kramer z Poznania. Za kilka dni wziąłem syna Tomka za rękę i zaprowadziłem do sekcji bojerowej MKŻ-u. Z czasem zrobili mnie nawet prezesem klubu, a bojery rozwijaliśmy później wspólnie z Alkiem Jarguzem.

Bogdan Kramer, mistrz świata w bojerach, oraz Alojzy Jarguz, znany z sędziowania mistrzostw świata w piłce nożnej, to dwie duże osobowości...

- Bogdan z czasem stał się przyjacielem naszego domu i zawsze, kiedy tylko jest w Mikołajkach, mieszka wyłącznie u nas. Jest duszą towarzystwa, człowiekiem pełnym werwy i pogody ducha. Poza tym zawsze służy młodym zawodnikom radą. Niczego nie ukrywa. I dlatego wszyscy szczerze cieszyli się, kiedy mimo swoich 60 lat Bogdan wygrał w lutym ostatni wyścig mistrzostw Polski. Jarguz z kolei zajął się bojerami, kiedy skończył sędziowanie. To facet, który, czymkolwiek się zajmie, wszystko potrafi zrobić. I tak było z naszą sekcją. Nie mieliśmy pieniędzy na sprzęt, więc budowaliśmy sami bojery, a po ich sprzedaniu na Zachód mieliśmy gotówkę na żagle i inne akcesoria do żeglowania. Z czasem Władek Stefanowicz został mistrzem świata. Była u nas i żeńska drużyna w DN-ach, w której dominowała Teresa Stefanowicz, żona Władka.

Niedawno syn Tomek poszedł niejako w śladu ojca prezesa, podejmując się szefowania Flotą Polską DN?

- I bardzo dobrze zrobił. Zaangażował się chłopak w sprawy bojerów. Wciąż coś załatwiał. Robił stronę internetową. Więc nawet go namawiałem, żeby zgodził się szefować. Wierzę, że nie ucierpią na tym jego starty w regatach, bo Tomek nadal chce startować i liczyć się w tym sporcie jako zawodnik. Weźmy Staszka Macura. Przez wiele lat kierował flotą i jeszcze wygrał mistrzostwa Europy. Pamiętam, że z niemałym trudem startował wówczas ze skręconą nogą w kostce.

Jak nie Tomek, to młodszy syn Łukasz będzie wygrywał...

- On mnie zamęczy ciągłymi planami, co by tu jeszcze kupić ze sprzętu. On czuje się zawodowcem i wszystko musi mieć najlepsze. I choć się czasem złoszczę, to wiem, że ma rację... Inaczej nie można, kiedy chce się być w światowej czołówce. Mówię mu, że będzie musiał zająć się kiedyś naszymi turystami, bo ja mam już swoje lata i mam czasem dość ciągłego biegania po lodzie. A on wtedy ma gotową odpowiedź, że długo jeszcze nie trzeba mnie zastępować, bo mam kondycję, jak niejeden młody.

* Jerzy Zakrzewski od dziesięciu lat zajmuje się m.in. turystką bojerową na Śniardwach. Prowadzi wypożyczalnię ślizgów oraz naukę jazdy bojerami. Organizuje tygodniowe turnusy z wiktem i opierunkiem w hotelu Caligula w Mikołajkach . Ma dziesięć bojerów - głównie klasy DN. Największy to Caligula o długości 9 m i płozownicą o rozstawie ponad 5 m, którym można żeglować nawet przy słabych wiatrach. Ślizg ma zamontowany na rufie silnik z motolotni o mocy 40 KM i wiatrak. Dzięki niemu mknie z szybkością nawet 80 km/h. Bez silnika - tylko z wiatrem w żaglach - monstrualny bojer może osiągać do 70 km/h.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.