Podsumowanie występów koszykarzy Idei Śląska Wrocław w Eurolidze

EUROLIGA KOSZYKARZY. Trener z pomysłem na wykorzystanie większości atutów, przynajmniej jedna gwiazda, wspaniała publiczność - to wystarczy, aby z powodzeniem rywalizować z najlepszymi drużynami w Europie, nawet przy małym budżecie. Za mało jednak, aby osiągnąć sukces. Właśnie przez braki w kasie

Koszykarze Śląska udowodnili, że zasługują, aby reprezentować Polskę w Eurolidze, choć do tych najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie dostali się niejako kuchennymi drzwiami. Jak jednak spisują się ci, którzy mieli pretensje, że Euroliga nie wybrała ich, tylko Śląsk? Prokom już nie gra w drugiej Eurolidze, bo tak jest nazywany Puchar ULEB, po tym jak już w pierwszej rundzie play off odpadł z przeciętnym izraelskim Hapoelem Jerozolima. Dziś to samo zapewne czeka rywalizujący w najsłabszym z europejskich pucharów Anwil Włocławek, który musi na wyjeździe pokonać Aris Saloniki. A Śląsk, dysponujący o prawie połowę mniejszymi pieniędzmi na transfery od Prokomu, do ostatniej kolejki miał szanse na awans do czołowej "16" Euroligi. Odpadł po walce, i to w rywalizacji z najlepszymi drużynami w Europie. Wrocławianie potwierdzili, że zasługują na grę w Eurolidze, ale na awans do TOP 16 jeszcze nie.

Co wystarczy, aby tak jak Śląsk z powodzeniem grać w Eurolidze?

Przede wszystkim mądrego trenera. Muli Katzurin nie narzekał, że ma skład, jaki ma, bo wiedział, że Michaela Jordana w Śląsku się nie doczeka. I choć nie był bezbłędny - bo też zdecydowanie za dużo spotkań przegrał w końcówkach - to i tak jego praca musi zostać oceniona pozytywnie. Wykorzystał większość atutów Śląska, nawet takich, które wydawały się wadami, jak sytuacja pod koszami. Adam Wójcik czy Dominik Tomczyk to nie są typowi zawodnicy do walki w trumnie, ale ich szybkość i umiejętność rzutów z dystansu sprawiała, że problemy z nimi miała większość klasycznych środkowych. No i był Lynn Greer.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak wyglądałaby gra Śląska bez niego, tak jak nikt nie wie, ile trzeba było mieć szczęścia, aby za tak niewielkie pieniądze sprowadzić tej klasy koszykarza. Trzeba bowiem pamiętać, że amerykański rozgrywający w ubiegłym roku niczym się nie wyróżniał w przeciętnym zespole ligi greckiej, tymczasem w Śląsku stał się gwiazdą europejskiego formatu. Gwiazdą, jakiej Śląsk jeszcze nie miał, która dodatkowo sprawiła, że przestano wreszcie każdego kolejnego rozgrywającego we Wrocławiu przyrównywać do Raimondsa Miglinieksa.

Śląsk też do maksimum wykorzystał atut własnej hali. Pełne trybuny na każdym meczu i wspaniały doping sprawiały, że już na początku można było gospodarzom dopisać kilkanaście punktów przewagi. - Wiem, jak się gra we wszystkich halach w Eurolidze, ale w niewielu jest taki doping. Kibice dodawali nam nieprawdopodobnej mocy - przyznał Katzurin. - Najbardziej szkoda mi właśnie ich. Bo ten awans im się należał za to, jak się zachowywali i jak nas wspierali przez cały sezon - dodał Tanel Tein.

To wszystko jednak było za mało do awansu do TOP 16. Dlaczego? Najprościej byłoby stwierdzić, że zabrakło odrobiny szczęścia. Aż pięć spotkań wrocławianie przegrali różnicą sześciu punktów bądź mniejszą, a z meczu na styku wygrali tylko dwa. Gdyby te proporcje zostały zachowane na 50 procentach... Tyle że część z tych spotkań Śląsk równie dobrze mógł przegrać kilkunastoma punktami i należy się cieszyć, że wrocławianie w ogóle do tych końcówek doprowadzali. - Za każdy przegrany mecz winę biorę na siebie, a nigdy nie zwalam jej na koszykarzy czy sędziów - mówi Katzurin. - Analizowałem wiele razy wszystkie mecze i czasami myślę, że być może trzeba było zrobić tak czy inaczej. W sumie jednak uważam, że wykonaliśmy dobrą robotę. Tylko trzy mecze były kompletnie nieudane, w pozostałych do końca albo wygrywaliśmy, albo do końca walczyliśmy o zwycięstwo. A trzeba pamiętać, że faworytem byliśmy może w jednym - z ASVEL, u siebie. Rok wcześniej taki wynik być może dałby awans...

Tyle że szczęście sprzyja lepszym, a obiektywnie stwierdzając, Śląsk był słabszy od każdej z drużyn, które go w grupie wyprzedziły. Z powodu finansów nie dysponował wystarczającą długą ławką, co w wielu meczach okazywało się decydujące. - Budżet to po prostu fakt i nic nie można na to poradzić. W przypadku gdy nie dysponuje się wielkimi pieniędzmi, najważniejsze to nie popełniać błędów przy zatrudnianiu koszykarzy - podkreśla Katzurin. - Nasze występy pokazały jednak, że pieniądze to nie wszystko. Nie mogliśmy pochwalić się taką długą ławką jak rywale, co przy grze dwa razy w tygodniu miało znaczenie. Gdybyśmy jednak wygrali jeszcze przynajmniej jedno spotkanie, wówczas mogłoby się okazać, że nasza ławka była wystarczająca.

Zespół ciągnęło jednak regularnie głównie trzech koszykarzy, a Śląsk okazał się chyba jedynym zespołem w Eurolidze, w którym tak wiele zależało od tak niewielu. A najwięcej od Greera. - Nie możemy powiedzieć, że wszystko zależało od niego. Na pewno wiele, choć z drugiej strony powinniśmy się cieszyć, że taki koszykarz grał u nas i dawał wiele radości kibicom - mówi Katzurin. - Bo inaczej zaczniemy dochodzić do rozważania sytuacji w trochę absurdalny sposób, że może lepiej byłoby, aby Greer okazał się gorszym koszykarzem?

Amerykaninowi z każdym meczem grało się jednak coraz trudniej, bo rywale większość wysiłków koncentrowali na tym, aby ograniczyć jego możliwości ofensywne. Problem pojawiał się jednak również pod koszami, gdzie - jeżeli szybko w kłopoty z faulami wpadał Wójcik bądź Tomczyk - zaczynały się problemy. Czasami potrafił je rozwiązać Ryan Randle, i to wszystko. Zwykle wrocławianie za bardzo nie mieli czym straszyć, co najbardziej było odczuwalne w obronie. Praktycznie przed każdym spotkaniem Katzurin obawiał się o walkę na tablicach - Śląsk jako jedyny zespół w grupie nie miał w składzie ani jednego prawdziwego środkowego. Bo po prostu nie miał na niego pieniędzy.

To wszystko każe jednak jeszcze bardziej docenić to, czego dokonali wrocławianie. Można nawet stwierdzić, że te wyniki są nawet ponad stan i realne możliwości zespołu. Przecież nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby polski zespół z taką łatwością wygrywał na wyjazdach z zespołami klasy ASVEL-u czy Alby, dysponującymi o wiele większymi pieniędzmi. Pokonał Efes i Olympiakos, a w kilku innych meczach toczył porywającą walkę do ostatnich sekund. Ostatecznie przegraną, ale czy przed sezonem ktoś marzył o aż sześciu zwycięstwach?

Patrząc też z punktu widzenia walki o mistrzostwo Polski, może i lepiej się stało, że wrocławian w TOP 16 zabraknie, choć niewątpliwie byli o krok od historycznego sukcesu. Co by ich jednak czekało, gdyby to osiągnęli? Sześć dodatkowych wybitnie ciężkich spotkań, podróże, dwa pojedynki w tygodniu - i tak do kwietnia, gdy w Polsce zacznie się play off. A w tym czasie najgroźniejsi rywale spokojnie mogliby się przygotowywać do decydującej fazy rozgrywek EBL.

- Oczywiście, nie możemy być zadowoleni, ale zrobiliśmy chyba, co się dało - podkreśla Katzurin. - Teraz możemy się już jednak skoncentrować wyłącznie na lidze, zwłaszcza połączenie podróży po Polsce i Europie to był problem. Zaczynamy zatem spokojne przygotowania do walki w play off.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.