Po słabiutkich wynikach sosnowieckich "Kazików" zmiana na stanowisku szkoleniowca nie była dla nikogo zaskoczeniem. Od środy nowym trenerem został 45-letni Wojciech Drzyzga, który w ostatnich miesiącach był komentatorem stacji Polsat.
Piotr Płatek: Długo się Pan wahał, czy przyjąć propozycję prezesa Hałasika?
Wojciech Drzyzga: Telefon dostałem późną nocą we wtorek, w środę rano powiedziałem "tak".
Jako telewizyjny komentator widział Pan sporo meczów sosnowiczan. Jak można ocenić ich grę?
- Za ocenę powinien wystarczyć osiągnięty wynik, a ten jest grubo poniżej oczekiwań.
Sposród czołówki ligi zespół wygrał tylko z AZS Czestochowa. Martwią mnie jednak nie tyle porażki, co sama gra, kompozycja szóstki. Pytań i wątpliwości jest sporo.
Jakie przed Panem postawiono zadanie?
- Ten zespół powinien zakwalifikować się do europejskich pucharów. Chyba łatwiej będzie nam zrobić to z Pucharu Polski, gdzie "Kaziki" są już w finałowej czwórce. W lidze wejście do ścisłej czwórki to byłby sukces. Na szczęście nikt nie stawiał przede mną wygórowanych zadań, bo nie jestem hochsztaplerem, który obiecuje złote góry.
W zespole atmosfera podobno nie jest najlepsza, między niektórymi zawodnikami iskrzy. Co Pan z tym zrobi?
- Jest taka nadzieja, że jeśli w zespole pojawia się nowa miotła, to myszy przestaną harcować. Odbędę szczerą rozmowę ze wszystkimi zawodnikami i sądzę, że uda nam się porozumieć.
W niedzielę mija termin zmian klubowych w ekstraklasie. Zdąży Pan jeszcze wzmocnić zespół?
- Wzmocnienie jest konieczne, i to natychmiast. Zostało kilkadziesiąt godzin, więc to będzie przypominało ostrą jazdę bez trzymanki. Szukamy przyjmującego, mam kilka nazwisk w notesie. Na rynku jest deficyt zawodników na tej pozycji. Liczę jednak, że uda się pozyskać jakiegoś wartościowego gracza.
Na jak długo podpisuje Pan kontrakt?
- Nie chcę być chwilową gaśnicą, chciałem mieć kontrakt długoterminowy. Prezes Hałasik wyjaśnił jednak, że sytuacja jest nadzwyczajna i nie może ryzykować. Mam więc kontrakt do końca sezonu. Liczę, że potem go przedłużę.
Działacze prowadzą jednocześnie rozmowy w sprawie renegocjacji kontraktów z wszystkimi zawodnikami. Nie boi się Pan buntu w zespole?
- Trochę mnie to denerwuje, ale taką sytuację zastałem, więc nie za bardzo mam coś do powiedzenia. Ale jeśli zobaczę, że ktoś przesadza, na pewno wstawię się za zawodnikami. Z tego, co wiem, zmiany w kontraktach nie będą drastyczne, a siatkarze w razie dobrej gry i zwycięstw nadal będą mogli podnieść obiecane pieniądze z boiska.
Ostatnio oglądaliśmy Pana w telewizji w trakcie meczów naszych reprezentacyjnych siatkarek oraz ligowych zmagań siatkarzy. Odkłada Pan tę robotę na bok?
- Zdecydowanie tak. Trudno sobie wyobrazić, by trener jednego z zespołów komentował mecze swoich przeciwników. Może czasami uda się jeszcze skomentować jakieś spotkanie reprezentacji. Przyznam, że ta praca zaczynała mi się podobać.
W siatkarskim światku funkcjonuje Pan już ponad ćwierć wieku, ma Pan za sobą pracę w kilku klubach, ale na razie w Sosnowcu jeszcze Pan nie pracował...
- No tak, w Sosnowcu zwykle bywałem po drugiej stronie siatki. Przed laty jeszcze jako zawodnik Legii Warszawa stawałem w Sosnowcu przeciwko Płomieniowi z takimi asami jak Bosek, Gawłowski, Sadalski. Potem w latach 90., już jako trener legionistów, przyjechałem do Sosnowca na mecze finału ligi - "Kaziki" zostały wtedy mistrzami kraju, a my zdobyliśmy srebrne medale.
Z sosnowieckimi kibicami nie będzie Pan miał problemów?
- Myślę, że dobrze mnie przyjmą. Między Legią a Zagłębiem od lat jest kibicowska sztama i na tym opieram swój optymizm.