Liga Mistrzów. Sukces rodzi się z bólu

Barcelona w pierwszym meczu półfinału Ligi Mistrzów z Bayernem (3:0) nie wygrała wojny o piłkę, ale wygrała coś bez porównania ważniejszego: wojnę o wynik. Luis Enrique uświadomił swoim piłkarzom, że jeśli chcą wrócić na szczyt, muszą nauczyć się cierpieć. I być cierpliwym.

Po godzinie gry Bayern zdawał się panować na Camp Nou. Mający przewagę centymetrów i muskułów Bawarczycy odrzucili graczy Barcelony od bramki Neuera, zamykając ich 25 metrów od Ter Stegena. Gdyby to samo spotkało Katalończyków jeszcze rok temu, już by się nie otrząsnęli. Poziom frustracji i bezsilności zawładnąłby ich umysłami do tego stopnia, że w obronę swojej bramki 100 procent sił by nie włożyli.

Cierpienie nie jest w naturze zespołu z Katalonii. Raczej zachwyt, polot, fantazja. Tam wszyscy chcą równać do Leo Messiego, co najczęściej przynosi szkody. Ten zespół pod wodzą Pepa Guardioli wyrósł na primabalerinę, która niechętnie zniża się do poziomu dziewczyny do zaciągania kurtyny. Bolesne dwa sezony były dla Messiego, Andresa Iniesty, Xaviego, Gerarda Pique i innych przypomnieniem prawdy, że geniusz niepoparty pracowitością i pokorą jest wart niezbyt wiele.

Barcelona wygrała z Bayernem tak wysoko, bo w chwilach kryzysowych nie spuściła rąk i głów. Kiedy trzeba było, walczyła o bezbramkowy remis, co stało się fundamentem efektownego triumfu 3:0. Kluczem było jednak niestracenie bramki. Bo jak inaczej wyglądałyby popisy Messiego, gdyby jego gole padały przy prowadzeniu Bawarczyków?

To było starcie futbolowego rzemiosła na najwyższym poziomie. Rzemiosła, którym do niedawna Barcelona gardziła, jako czymś właściwym dla drużyn pokroju Atletico Madryt. Ale gdy ta robotnicza drużyna Diego Simeone poobijała artystów w ubiegłym sezonie, trzeba było przyjąć do wiadomości, że ma atuty. I przeszczepić je na Camp Nou.

Luis Enrique to nigdy nie był boiskowy artysta jak Guardiola i dziś jego Barcelona częściej tworzy prozę niż poezję. Od poezji jest Messi, który dźwiga na barkach grę ofensywną, przy żelaznym zabezpieczeniu tyłów przez partnerów. Bayern oszukał Barcę zaledwie raz - gdyby Robert Lewandowski dobrze trafił w piłkę po podaniu Thomasa Muellera, byłoby 1:0. Poza tym Ter Stegen miał zdecydowanie mniej pracy niż Neuer, mimo tak wyrównanego meczu.

A więc Barca wyrzekła się arogancji na rzecz pokory, harówki, dyscypliny. To dlatego Bayern jej nie złamał, to dlatego przetrwała chwile, gdy wydawała się tracić argumenty. Być może efektem będzie awans do finału w Berlinie, ale przypomnijmy, że po pierwszym meczu poprzedniej rundy wybierali się tam gracze FC Porto. Barca jest zespołem o klasę lepszym od Portugalczyków, ale Bayern wciąż stać na bardzo wiele.

Wobec geniuszu Messiego Bawarczycy byli bezradni. Ale byli też bezradni wobec dyscypliny, waleczności i zaciętości gospodarzy. Być może ten drugi argument Barcelony jest mniej spektakularny, ale bardziej decydujący. Barca potrafi cierpieć w pokorze wobec klasy rywala - to największe zwycięstwo jej nowego szkoleniowca. Jeszcze na początku roku kaprysy gwiazd omal nie zdmuchnęły go ze stanowiska. Zapytany o to Guardiola powiedział, że gwarantuje za sukces kolegi. Dziś ten sukces zmienił się w jego przekleństwo. Ale Bayern zagrał jak na wielki zespół przystało, choć przeciw Messiemu zabrakło mu w końcu argumentów.

Argentyńczyk zagrał w środę setny mecz w rozgrywkach europejskich. Licznik goli stanął na razie na liczbie 77. Ciąg dalszy nastąpi niechybnie.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA