Monika Pyrek będzie pracować z trenerem Bubki

LEKKA ATLETYKA. Witalij Pietrow, trener Siergieja Bubki i aktualnego mistrza świata Giuseppe Gibilisco, już w tym miesiącu rozpoczyna współpracę z rekordzistką Polski Moniką Pyrek

Czwarta zawodniczka tegorocznych mistrzostw świata i brązowa medalistka z hali już odlicza dni do konsultacji z jednym z największych specjalistów od szkolenia tyczkarzy.

Osoba Witalija Pietrowa nie wymaga żadnych rekomendacji: to on uczył "cara tyczki", słynnego Siergieja Bubkę, sześciokrotnego mistrza świata i specjalistę od bicia rekordów. Jest także ojcem sukcesu rewelacyjnego Włocha Giuseppe Gibilisco, który sprawił w tym roku nie lada niespodziankę, zostając mistrzem świata w Paryżu.

W 2002 r. Giuseppe wystąpił podczas memoriału im. Władysława Komara i Tadeusza Ślusarskiego w Międzyzdrojach. Nikt wówczas nie przypuszczał, że to przyszły mistrza świata!

- Pomysł konsultacji wyszedł od mojego trenera Sławomira Kaliniczenki - wyjaśnia Monika Pyrek. - Od razu chcę uciąć wszelkie spekulacje, że rezygnuję z trenera Kaliniczenki. Nic bardziej mylnego. Pracuje nam się doskonale.

Obaj ukraińscy szkoleniowcy znają się bardzo dobrze. - Podczas wrześniowego finału Grand Prix w Monako razem oglądali mój występ. Obaj mieli kilka uwag, ale co ważniejsze - obaj mieli to samo zdanie na temat tego, co muszę poprawić - dodaje Monika.

Od kilku lat Pietrow mieszka we włoskiej Formii. Tam 7 listopada Monika wybiera się razem z trenerem Kaliniczenką na pierwsze trzytygodniowe konsultacje. Po raz drugi spotka się z nim pod koniec stycznia. Wyjazd do Włoch jest częścią przygotowań do sierpniowej olimpiady w Atenach.

- To nie będzie tak, że zaraz zacznę skakać pół metra wyżej. Musimy znaleźć złoty środek, aby wreszcie moja forma ustabilizowała się w granicach wyniku 4,60-4,65 - tłumaczy zawodniczka, która w tym sezonie bezskutecznie próbowała poprawić należący do niej rekord Polski (4,62).

Przed przygotowaniami do sezonu halowego Monika nie marnowała czasu. Przeszła skomplikowane badania, które miały wyjaśnić jej kłopoty z niskim poziomem żelaza.

- Niestety nic z tym się nie da zrobić. Okazało się, że to wada genetyczna, którą mam po mojej mamie - wyjaśnia.

Mieszkająca i trenująca w Szczecinie zawodniczka na razie zmaga się z przeziębieniem i czeka na odpowiedź ze strony Polskiego Związku Lekkiej Atletyki odnośnie do skrócenia jej rocznej karencji związanej ze zmianą klubu. Sprawa przeciąga się już od kilku tygodni, ale prawdopodobnie jeszcze w listopadzie zostanie już oficjalnie zawodniczką MKL-u.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.