Rozmowa z Mirosławem Draganem, trenerem Górnika Polkowice

- Nie pamiętam, aby w chociaż jednym meczu dopisało nam szczęście. Nie miałem okazji po żadnym meczu powiedzieć, że szczęście się do nas uśmiechnęło, tak jak trener Żurek z Katowic, który po spotkaniu z nami przeżegnał się i powiedział: - Dzięki Bogu szczęście nam dopisało - mówi trener Mirosław Dragan

Artur Brzozowski: Miał Pan jakieś złe przeczucia, gdy w Łęcznej Milan Bosanac podchodził do rzutu karnego?

Mirosław Dragan: Jak się jest trenerem zespołu, który w kilku meczach nie strzela czterech karnych, to zawsze w takich sytuacjach jakieś obawy się ma. W II lidze karne wykonywał u nas Tomek Salamoński i on się praktycznie nie mylił nigdy, ale jak podchodził do jedenastki, to też trochę się bałem. A teraz w Łęcznej karnego egzekwował Bosanc, nowy chłopak, i najzwyczajniej w świecie zjadła go trema. Strzelił jak dziecko, najgorzej jak mógł. Bo są jedenastki spudłowane, ale strzelone dobrze, to znaczy silnie, gdzieś w róg, ale czasami bramkarz takie uderzenia szczęśliwie broni. A Bosanac uderzył koszmarnie - lekko i w sam środek bramki.

Ale na tym pudle z karnego Wasz koszmar się nie skończył.

- Rzeczywiście, w najczarniejszych myślach nie przeczuwałem takiego nieszczęścia. Liczyłem się z tym, że Bosanac może nie trafić z jedenastki, ale myślałem, że grając z przewagą dwóch zawodników - i tak wygramy ten pojedynek, a w najgorszym wypadku tylko zremisujemy. A co było później, chyba każdy kibic już wie. Bugała strzelił filmową bramkę, z tych, o których mówi się "stadiony świata", i nasz koszmar dopełnił się całkowicie.

Jest Pan wściekły, czy pogodził się Pan z taką postawą zespołu?

- Generalnie rzecz biorąc, punktów powinniśmy mieć więcej, bo te fatalne karne zabrały nam kilka oczek. Nie pamiętam, aby w chociaż jednym meczu dopisało nam szczęście. Nie miałem okazji po żadnym spotkaniu powiedzieć, że szczęście się do nas uśmiechnęło, tak jak trener Żurek z Katowic, który po spotkaniu z nami przeżegnał się i powiedział: - Dzięki Bogu szczęście nam dopisało. Ale z drugiej strony szczęściu trzeba dopomóc.

To, co wyczyniają niektórzy zawodnicy Górnika, to już raczej nie pech, to kompromitujący brak umiejętności.

- Pewnie tak, ale może kompromitujący to za mocne słowo. Szczerze mówiąc, przed sezonem liczyliśmy się z tym, że możemy być w strefie spadkowej. Przecież personalnie większość zespołów jest od nas lepsza. Uważam, że teoretycznie silniejsze drużyny mają od nas Polonia i Świt. Zespół jest przeciętny, ale jednak tych punktów mimo wszystko powinniśmy mieć więcej. Trzeba jednak pamiętać, że w Polkowicach zespół budowany jest praktycznie od nowa. Przecież odeszli od nas Salamoński, Słowakiewicz, Kacprzak. Szewczyk czy ostatnio Soboń. Rozsypał się kręgosłup, szkielet zespołu. A z ich następcami różnie bywa. Taki Waldek Żelasko chodzi i opowiada dziennikarzom, że chce zakończyć karierę piłkarską. On ma tylko 31 lat i od 15 lat gra w piłkę, to ja go pytam: Waldek, ile ty czasu potrzebujesz na aklimatyzację w nowym zespole? Przecież on jest zawodowcem. Gdyby do takiej sytuacji doszło w Wiśle Kraków, to trener Kasperczak odesłałby takiego piłkarza na trybuny i nikt by się tym nie przejmował, bo on ma w kadrze ponad 20 dobrych, profesjonalnych graczy. A ja nie mam kogo już wstawić, bo wyboru nie mam praktycznie żadnego.

Drużyna Górnika miała reklamować gminę Polkowice w Polsce, ale na razie swoją postawą raczej ją ośmiesza. Nie ma Pan ochoty pogonić z klubu kilku zawodników?

- Pogonić to za mocne słowo. Użył bym tu stwierdzenia - rozstać się z niektórymi. Nie ma co ukrywać, pewni piłkarze się nie sprawdzili. Przecież tylko względy finansowe zadecydowały, że trafił do nas na przykład Narwojsz, a nie Czereszewski, i te przykłady można mnożyć. Przecież nie jestem szaleńcem i nie wymyśliłem sobie, że taki Maciejewski poprowadzi naszą grę w ekstraklasie. On jest młody i stopniowo miał się u nas ogrywać, a nie od razu wychodzić w podstawowym składzie i decydować o ofensywnym obliczu zespołu.

Czy sponsor klubu, a więc gmina Polkowice i burmistrz Emilian Stańczyszyn, wykazują już pierwsze oznaki zniecierpliwienia słabą grą zespołu?

- Nie. Czuję ze strony klubowych działaczy i władz gminy poparcie. Przecież nie jesteśmy ostatni w tabeli, a strata do wyprzedzających nas zespołów nie jest aż taka duża. Prezes Sikorski i burmistrz Stańczyszyn wiedzieli, jakie mamy pieniądze i jakich graczy sprowadzamy. Oni jeżdżą z nami na mecze, rozmawiają z innymi działaczami i dobrze wiedzą, że mamy jeden z najniższych budżetów w lidze. Burmistrz zarządza wielką gminą i on dobrze wie, że zarówno w mieście, jak i futbolu bez pieniędzy wiele osiągnąć się nie da. Szkoda tylko, że nie wszyscy nasi kibice zdają sobie z tego sprawę.

Często powtarza Pan, że w zimie zespół koniecznie trzeba wzmocnić. Będzie kim i za co to zrobić?

- Szefowie widzą, co się dzieje, i deklarują, że pieniądze na transfery się znajdą. Oczywiście z drugiej strony też zastanawiam się, czy ja czegoś nie zrobiłem źle? Ale szybkościowo czy wydolnościowo zespół przygotowany jest dobrze. Przecież w 80. minucie meczu zawodnicy nie padają ze zmęczenia na trawę i nie proszą rywala o litość. To raczej my gonimy wynik i w końcówkach atakujemy rywala. Problem tkwi gdzie indziej, w tym, że niektórzy moi piłkarze po prostu słabo grają w piłkę. A tego nie można nauczyć w dwa miesiące.

Ale czy jacyś dobrzy, solidni piłkarze będą teraz do wzięcia?

- Zobaczy pan, że będą. Przecież nie tylko ja zdaję sobie sprawę, że przed sezonem nie wzmocniliśmy się jakościowo tak jak powinniśmy. Piłkarze też to widzieli. Przed sezonem przychodził do mnie Tomek Moskal i pytał: Trenerze to już? To wszystko, co będziemy mieli? On i kilku innych zawodników widzieli i już wówczas zdawali sobie sprawę, że personalnie będziemy słabi. Z drugiej strony rozumiem naszych działaczy, bo nie zrobili mi tego na złość. Niestety, zabrakło im pieniędzy

Umiejętności Pańskich piłkarzy to tylko część problemów tego zespołu. W Górniku wyraźnie brakuje charyzmatycznego, duchowego przywódcy, zawodnika, który potrafiłby wstrząsnąć, poderwać resztę drużyny do walki.

- Duchowym przywódcą zespołu zazwyczaj jest bardzo dobry piłkarz, a u nas takich brakuje. Mógłby nim być Gęsior czy Czereszewski, którzy chcieli tu grać, ale niewiele mogliśmy im zaoferować. W niektórych zespołach takich charyzmatycznych przywódców jest pięciu, a nas praktycznie żadnego. Próbuje nim być Moskal, ale to trochę za mało. W tamtym sezonie taką rolę w Górniku ogrywali Salamoński i Słowakiewicz, ale oni już nie grają. Wydawało mi się, że kimś takim zostanie Bartek Jamróz, ale on jest za grzeczny, kompletnie nie ma cech przywódczych. On się chowa, ze wszystkimi chce dobrze żyć, bo to wynika z jego cech charakteru. Przywódcą po prostu trzeba się urodzić. Dla mnie zawsze dobrym przykładem takiego charyzmatycznego szefa zespołu był Romek Kujawa. Jak spojrzał nieraz na jakiegoś kolegę z zespołu, to aż dreszcz przechodził. A zdarzało się, że podbiegł, złapał za szyje i przydusił. Kujawa to potrafił.

Jak się patrzy na tabelę, to widać, że kwestia spadku z ekstraklasy rozstrzygnie się raczej w gronie trzech drużyn - Świtu, Polonii i Górnika. Też ma Pan takie odczucia?

- Na dziś to trochę złudne, bo mógłbym dodać do tego grona Lecha, ale to dużo lepszy zespół i miejsce, jakie zajmuje w tabeli, nie oddaje potencjału tej drużyny. Przecież Lech jest piłkarsko lepszy niż Łęczna i pewnie się z tej strefy wydźwignie. A przecież na dole tabeli jest jeszcze Widzew, a Górnik Zabrze też do końca nie może być pewny swego. Nie ma się jednak co oszukiwać - my jesteśmy w zdecydowanie gorszej sytuacji i na pewno będziemy w gronie klubów broniących się przed spadkiem.

Podczas konferencji prasowych najczęściej broni, a równocześnie rozgrzesza Pan swoich piłkarzy, konsekwentnie powtarzając, że Górnik dopiero uczy się grać od najlepszych. A może trzeba odwrotnie, może trzeba im uświadamiać, że grają z takimi samymi ludźmi jak oni i zamiast ich się bać, należy rywalom skoczyć do gardła?

- Ale ja im właśnie cały czas tak mówię! Na wszystkich odprawach przedmeczowych czy treningach. W Łęcznej też im powtarzałem: zobaczcie ten nie gra, tamten nie gra, możemy to spokojnie wygrać. Ja naprawdę ich motywuję pozytywnie, przecież nie mówię im: ty i ty jesteście tacy słabi, że nie mamy po co wychodzić na boisko, bo tam będzie grał Żurawski czy Kryszałowicz. Ale już po meczu podczas konferencji prasowych muszę mówić prawdę, realnie ocenić to, co się działo na boisku. A nie będę się wygłupiał i opowiadał, że byliśmy piłkarsko lepsi od Wisły, Groclinu czy Legii. Nie uczynię tak, jak trener Pala, który przyjechał do Polkowic ze Świtem, przegrał 2:0, a potem opowiadał, że gdyby odjąć te bramki, które Górnik strzelił, to jego zespół był zdecydowanie lepszy.

Zapewne liczy Pan na komplet punktów w środowym meczu z Polonią Warszawa. Ale pewnie oni też myślą podobnie, wychodząc z założenia: na kim mamy robić punkty, jak nie na Polkowicach?

- Dokładnie tak jest. Szanse są równe, gdyż oni mają 4 punkty i mecz rozegrany mniej. Polonia w lidze nie wygrała, ale wiem, że to zespół dobrze prezentujący się w defensywie. Jednak my gramy u siebie i to jest przeciwnik w naszym zasięgu. Chcemy to wygrać.

Wiem, że każdy Pana o to pyta, ale co będzie, jak sędzia podyktuje Wam rzut karny? Wyznaczy Pan do wykonywania jedenastki bramkarza Banaszyńskiego, który oficjalnie mówi, że chce strzelać karne?

- Przez niego przemawia sportowa złość, on chce jak najlepiej dla zespołu. Banaszyński jak kiedyś grał w Miedzi, to etatowo wykonywał tam rzuty karne, problem w tym, że było to cztery lata temu. "Banan" ma niezłą lewą nogę, lepszą niż niektórzy zawodnicy z pola, i widzę, że jego złość na nieporadność kolegów jest przeogromna. Nie wykluczam więc, że Banaszyński będzie strzelał u nas karne.

Czy ekstraklasa przerosła możliwości Polkowic?

- Tak nie uważam. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będziemy w lidze potentatem, przecież nasz budżet jest kilka razy mniejszy niż Groclinu czy Wisły, nie stać nas na Niedzielana. Zbudowaliśmy ładny stadion i gdybyśmy mieli troszeczkę lepszy zespół, troszeczkę więcej szczęścia, to nie rozmawialibyśmy teraz tylko o naszych problemach. To nie jest tak, że prowincja dorwała się do ligi i nie wie, co z tym zrobić. Ja tak nie uważam.

Ile punktów musi jesienią zdobyć Górnik, aby w rundzie rewanżowej gra o utrzymanie miała jeszcze jakikolwiek sens?

- Liczę na sześć punktów, co jest przecież realne, gdyż stać nas na wygranie pojedynków u siebie z Polonią i Świtem. Teraz muszę się przyznać, że przed sezonem miałem takie przeczucie, że w pierwszej rundzie zdobędziemy 12 punktów. Nikomu o tym nie mówiłem, ale tak jakoś ta 12 do mnie przylgnęła. Jeśli wygramy dwa spotkania, a przegramy na Lechu, to będziemy mieli 11 oczek i też będę szczęśliwy. Bo nasze ewentualne wygrane dadzą punkty nam, a odbiorą właśnie Polonii i Świtowi, czyli po pierwszej rundzie powinniśmy być w tabeli przed nimi. A zimą musimy się wzmocnić i dalej ciężko pracować. Tak po cichu pocieszam się jeszcze jednym faktem, wiosną Górnik zawsze grał bardzo dobrze. A walka będzie straszna, bo tak sobie wyliczyłem, żeby nie spaść z ligi, trzeba zdobyć przynajmniej 28 punktów.

Widzi Pan jakieś pozytywne strony swojej drużyny przed ostatnimi, jesiennymi meczami w ekstraklasie?

- My nie mamy już nic do stracenia. Za nami już tylko ściana, od której możemy się odbić. Widzę w zespole sportową złość i to dobrze, że oni nie chodzą przybici, tylko wściekli. Chłopcy są zdeterminowani i chcą zmazać tę plamę z Łęcznej.

Copyright © Agora SA