Jerzy Podbrożny: Na boisku się gra

Nie będę nikogo przepraszał, bo nie mam za co - mówił 37-letni Jerzy Podbrożny, kiedy odsuwano go od drużyny Widzewa. ?Kawał historii polskiego futbolu? u schyłku kariery trafił do Nowego Dworu i ma pomóc Świtowi utrzymać się w I lidze. W polskiej ekstraklasie strzelił do tej pory 122 gole, co daje mu 10. lokatę wśród najlepszych strzelców w historii

Latem tego roku zasilił drużynę Widzewa. To znaczy miał ją zasilić, bo zagrał kilka spotkań i trafił na czwartoligowe boiska, do drużyny rezerw. Trenerem łodzian był w tym czasie mało doświadczony Andrzej Kretek. Nie wiedział, że w polskiej lidze są pewne świętości, których szargać nie wolno. A 37-letniego piłkarza nie zdejmuje się ot, tak sobie z boiska. Człowiek zwany "Gumisiem" się obraził, wyszedł ze stadionu i, nie podając nikomu ręki, pojechał do domu.

Klub zesłał piłkarza do rezerw. Nie tylko jego, ale i Piotra Mosóra. Kolegę jeszcze z czasów "wielkiej Legii", kiedy Podbrożny był już piłkarzem uznanym, a młodszy Mosór dopiero aspirował do składu. Chwilę wcześniej obaj razem byli w Wiśle Płock (gdzie też mieli kłopoty), Amice Wronki i w szczecińskiej Pogoni. Gdy im się nudziło albo nie mieli nic do roboty, przyjeżdżali oglądać mecze Legii. Z Legią bowiem są związane ich najpiękniejsze wspomnienia.

Gdzie leżą pieniądze

O Podbrożnym mawia się, że złotousty może nie jest, ale za to na pewno lubi pieniądze. W 1993 roku PZPN odbierał Legii mistrzostwo na rzecz Lecha, w którym "Gumiś" akurat wtedy występował i w którego barwach dwukrotnie zostawał królem strzelców. Inny może miałby opory, ale nie on i z drużyny mistrza kraju przeszedł do ekipy dopiero aspirującej do gry w pucharach. Wyczuł pismo nosem, bo podpisał umowę ze sponsorem klubu z Łazienkowskiej Januszem Romanowskim. Dobrze wiedział, gdzie leżą pieniądze. A gdy przybył do stolicy, kazał wieźć się taksówką do Cricolandu. Skłonność do dziecinnych zabawek spowodowała, że po wsze czasy został "Gumisiem".

Sponsor, który nie żałował grosza, z biegiem czasu tracił jednak entuzjazm do Legii. A stracił go ostatecznie, gdy spotkał się z pewnym piłkarzem, już kończąc rozliczanie się z klubem.

- Panie prezesie, zgubiłem bransoletkę podczas meczu - miał powiedzieć piłkarz.

- I co z tego? - zdziwił się prezes.

- To chyba pan mi za nią odda - powiedział zawodnik.

Tym zawodnikiem był oczywiście najlepszy wówczas strzelec zespołu (w cieniu zostawiał i Wojciecha Kowalczyka, i później rywalizujących o miejsce w ataku Legii Cezarego Kucharskiego oraz Marcina Mięciela). Romanowski stwierdził wówczas, że dopiero w tamtym momencie zdał sobie sprawę z tego, w jaki sposób rozumują piłkarze, i że zupełnie mu to nie odpowiada. Po tym wydarzeniu miał podjąć decyzję o wycofaniu się z futbolu (rozważa ją nadal, do dzisiaj, i jest coraz bliższy odejścia). Miał jednak okazję zrewanżować się podopiecznemu. Kiedy po powrocie z USA zawodnik chciał zagrać w Zagłębiu Lubin, ekssponsor, wciąż właściciel jego karty zawodniczej, stanowczo mu zabronił. Podbrożny miał do niego mnóstwo pretensji. - Romanowski niszczy mi karierę - mówił. I nie był to jedyny człowiek, do którego w trakcie wspomnianej kariery miał spore pretensje.

Dotarło okrężną drogą

Przez trzy i pół roku Podbrożny grał w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych. W tej pierwszej go nie pamiętają, za to za oceanem dopisał ładną kartę do bardzo bogatego, jeśli idzie o sukcesy, życiorysu. W 1998 roku w Chicago powstawał nowy zespół Chicago Fire. Właściciele klubu postanowili, że plany podboju tamtejszej ligi oprą na polskich piłkarzach, według obowiązujących w naszym kraju kryteriów mocno "przechodzonych". Wydawało się, że dla przybysza z Europy (zwłaszcza wschodniej) to wymarzona piłkarska emerytura. Tymczasem tak wcale nie było. Piotr Nowak i Roman Kosecki zdobyli swoje pierwsze w karierze tytuły mistrzowskie. I tylko Podbrożny zdobył kolejny. Drużyna wywalczyła mistrzostwo, następnie puchar kraju. W półfinale ligi strzelił decydującego gola z karnego. W finale znów strzelił gola, a w finale pucharu strzelił i miał asystę.

Jak wyliczyli amerykańscy statystycy, Podbrożny, Nowak, Kosecki oraz Czech Luboš Kubik mieli w klasyfikacji kanadyjskiej (bramki i asysty) ponad 60 proc. punktów w zespole. Tydzień po mistrzostwie "Strażacy" sięgnęli również po Puchar USA, wygrywając 2:1 z Columbus Crew, w którym występował inny Polak Robert Warzycha. Znów jednak bohaterem był Podbrożny. Strzelił pierwszego gola i asystował przy drugim.

- W kolejnym sezonie nasi rywale nie grali już tak beztrosko. Wzorując się na nas, wyciągnęli wnioski, poprawili grę defensywną i Chicago nie zrobiło furory - mówił Podbrożny. Chicago odpadło w półfinale konferencji, przegrywając 2:3 trzeci decydujący mecz z Dallas Burns. Niedługo później piłkarz dowiedział się, że dłużej nie będzie już grał w Fire.

- Okrężną drogą dotarło do mnie, że trener Bradley nie widzi mnie już w drużynie - mówił Podbrożny. - Nie miał zastrzeżeń co do moich piłkarskich umiejętności, ale inne rzeczy mu się nie podobały. Powiedziano mi, że rezygnują ze mnie, gdyż nie chcę się uczyć języka angielskiego. Jakoś wcześniej im to nie przeszkadzało. W pierwszym sezonie prawie nic nie rozumiałem, a i tak wywalczyliśmy dublet - ironizował. - Chicago to najbardziej polskie miasto w USA. Na boisku się gra, a nie gada. Zresztą wszelkie kwestie związane z grą i taktyką tłumaczyli mi Nowak i Kubik - opowiadał. I dobrze, że się nie uczył, bo wróciłby do kraju i zostałby tu z tym angielskim.

Z trójki Polaków w Chicago został natomiast tylko Nowak. Podbrożny i Kosecki wrócili do Polski. Podbrożny przyjął ofertę Zagłębia Lubin, dokąd trafił na życzenie znanego mu z Legii trenera Mirosława Jabłońskiego.

Kluby jak rękawiczki

O jego wyczynach w Legii powiedziano wystarczająco wiele. Właśnie w barwach stołecznej drużyny grał tak dobrze jak chyba nigdy wcześniej ani później. Nie należał do żadnej opcji w podzielonej na zwaśnione grupy drużynie. Na piwo z grupą Leszka Pisza raczej nie chodził, a od intelektualistów, czyli Macieja Szczęsnego i Jacka Bednarza, trzymał się wystarczająco daleko. Jednak ceniony był przez wszystkich w zespole, bo ceni się zawsze tych, którzy strzelają gole. A on strzelał najwięcej. Etatowo wykonywał karne. Po każdym trafieniu wykonywał "samolocik".

Właśnie w barwach Legii przełamał barierę stu goli w ekstraklasie, w czym pomogli mu wydatnie koledzy. Miał 97 bramek i nadszedł ostatni mecz sezonu. Było jasne, że po jego zakończeniu wyjeżdża za granicę. Legia na krajowym podwórku była wtedy taką drużyną, że mogła z przeciwnikami robić, co jej się podobało (może z wyjątkiem Widzewa). I dlatego w tym meczu niemal wszystkie piłki szły do Podbrożnego. Tak długo, aż w końcu strzelił te swoje trzy gole.

W tamtych czasach nie wymawiano nazwiska Podbrożny w kontekście skandali. Jedyny konflikt, i to niewielki, miał miejsce, kiedy w drugim sezonie jego pobytu w Legii trener Paweł Janas nie wstawił go do składu na ostatnie spotkanie w lidze. Legia miała w perspektywie finał Pucharu Polski i szkoleniowiec postanowił oszczędzać najlepszych. W ten sposób trener Legii odebrał "Gumowemu" (niektórzy nazywali go też tak) szansę na trzecią w karierze, a jedyną w barwach stołecznego klubu strzelecką koronę. Do Bogusława Cygana ze Stali Mielec zabrakło jednego trafienia. Podbrożny się na trenera obraził. I miał pełne prawo, ponieważ królem strzelców nie został już nigdy.

Potem przez trzy lata nie było go w polskiej lidze, a gdy znowu się w niej pojawił, nie było końca zachwytom. Ach, jakiż z niego dojrzały piłkarz. Król środka pola i wzór dla młodszych. Nieosiągalny.

W Zagłębiu Lubin miał świetny sezon i mógłby tam zostać na dłużej. Jest jednak piłkarzem doświadczonym, a doświadczeni piłkarze doskonale wiedzą, że zarabia się na każdej zmianie barw klubowych. I gracz, który wcześniej w ekstraklasie występował tylko w dwóch klubach, zaczął je zmieniać jak rękawiczki. Pogoń, Amica, Wisła Płock - w każdym zbierał coraz gorsze recenzje. W Płocku to nawet trener na niego się obraził, a nie on na trenera. Mieczysław Broniszewski odsunął go do rezerw, bo jak powiedział, usłyszał coś, o czym Podbrożny rozmawiał z Mosórem, i musiał zareagować. A z Amicą weteran boisk też żegnał się, bo "psuł atmosferę" w zespole. O finale pobytu w Widzewie już wspominaliśmy.

W świetle powyższych wydarzeń działacze Lukullusa bardzo ryzykują, zatrudniając tego piłkarza. Argument to ogromne doświadczenie Podbrożnego i spore umiejętności. Po aferze barażowej i dotychczasowych występach w ekstraklasie gorzej być już przecież nie może.

Banan do historii

Jedno z gorszych wspomnień było związane z reprezentacją. Podbrożny nie miał do niej szczęścia. Wystąpił tylko sześć razy. Po raz ostatni w 1995 roku, w bezbramkowym meczu eliminacji mistrzostw Europy z Rumunią. Wszedł w drugiej połowie, choć był w superformie. Był - aż do zgrupowania. Tam zachorował. Nieżyczliwi mówili o niefachowym zastosowaniu dopingu, bardziej przyjaźnie nastawieni - o grypie. Oficjalna wersja głosiła, że piłkarz zjadł banana i nim się zatruł. To jedna z większych zagadek w historii polskiego futbolu. Niewyjaśniona do dzisiaj.

JERZY PODBROŻNY

Ur. 17 grudnia 1966 r. w Przemyślu

Wzrost/waga: 176 cm/73 kg

Pozycja na boisku: napastnik, pomocnik

Kariera klubowa: Polonia Przemyśl, Resovia, Igloopol Dębica (do 1992), Lech Poznań (1992-94), Legia Warszawa (1994-96; 99 meczów/54 gole - liga: 78/45, Puchar Polski 10/4, Puchar Europy 10/2, Superpuchar Polski 1/3), Merida, Toledo (1997-98, oba w Hiszpanii), Polonia Warszawa (1998, ale tylko w trakcie przedsezonowych sparingów), Chicago Fire (1998-99, USA), Zagłębie Lubin (1999-2000), Pogoń Szczecin (2000-01), Amica Wronki (2001-02), Wisła Płock (2002-03), Widzew Łódź (2003), Lukullus-Świt Nowy Dwór (od 24.10.2003).

Sukcesy: mistrz Polski z Lechem 1993, mistrz i zdobywca Pucharu Polski z Legią 1994 i 95, zdobywca Superpucharu 1994, ćwierćfinalista Ligi Mistrzów 1996, mistrz i zdobywca Pucharu USA 1999; król strzelców polskiej ekstraklasy 1992 (20 goli) i 1993 (25). W I lidze strzelił 122 gole, co daje mu 10. miejsce w klasyfikacji strzelców wszech czasów, najwyższe spośród piłkarzy dziś występujących na polskich boiskach.

Reprezentacja: 6 meczów (1991-95).

Copyright © Agora SA