O występach Ernesta Wilimowskiego w reprezentacji Niemiec

W 1942 r. na mecz Niemców z Rumunami w Bytomiu przyszło 55 tys. kibiców. Nigdy wcześniej na Śląsku piłkarska impreza nie zgromadziła aż tylu widzów! Tłumy chciały zobaczyć w akcji Ernesta Wilimowskiego. Wśród kibiców byli 15-letni Gerard Cieślik i 10-letni Ernest Pohl. Nie zawiedli się...

O popisach legendarnego "Eziego" podczas meczów w reprezentacji Polski wiadomo wszystko. Do historii futbolu przeszły fenomenalne mecze Wilimowskiego przeciw Brazylii w 1938 r. (cztery gole i piąty z karnego po faulu na nim podczas MŚ) i Węgrom w 1939 r. (trzy gole i czwarty z karnego po faulu na nim). Mało kto wie, że równie znakomicie - albo może nawet jeszcze lepiej - spisywał się Wilimowski w reprezentacji Niemiec.

D zamiast P

Powojenna komunistyczna propaganda uznała Wilimowskiego za renegata i zdrajcę narodu polskiego. Wyrzucano mu, że grał w piłkę w czasie okupacji, a potem zdecydował się na grę w kadrze Niemiec. Trzeba jednak pamiętać, że po 1939 r. na Śląsku nadal... wolno było grać w piłkę. Rząd RP na uchodźstwie zalecił, by Ślązacy "dla zachowania substancji narodowej" podpisywali niemieckie listy narodowościowe [gen.Władysław Sikorski po konsultacji z biskupem katowickim Stanisławem Adamskim kilkakrotnie przez radio zachęcał Ślązaków do tzw. "maskowania", przyp.pacz], a przedwojenny selekcjoner Józef Kałuża nie widział nic złego w tym, że śląscy piłkarze uczestniczą w niemieckich rozgrywkach. Ciekawe, że na początku lat 40. bardzo wielu polskich Ślązaków uczestniczyło w zgrupowaniach kadry Niemiec, ale przebić zdołał się jedynie Wilimowski.

Mało kto wie, że na początku wojny "Ezi" musiał się nawet przed Niemcami ukrywać. Opowiada o tym katowiczanin Marian Lubina, syn Pawła - byłego kapitana związkowego katowickiego OZPN i jednego z pierwszych śląskich piłkarzy w reprezentacji Polski: - Wśród działaczy związanych z 1.FC Katowice [macierzystym klubem Wilimowskiego - przyp. red.] był niejaki Georg Joschke, kreisleiter NSDAP. Joschke nie cierpiał "Eziego" za to, że w 1934 r. odszedł z FC do Ruchu Wielkie Hajduki. Ruch, zakładany przez powstańców i działaczy plebiscytowych, na Śląsku był symbolem polskości.

Joschke groził, że Wilimowski będzie chodzić z literką "P". - W pierwszym okresie wojny musieli ją nosić wszyscy Polacy, którzy nie chcieli podpisywać tzw. palcówki, Fingerabdruck [niemiecki dowód osobisty, na którym był odcisk palca, zanim rozpoczęto nadawanie volkslisty - przyp. red.] - tłumaczy Lubina. - Hitlerowcy zarządzili, że Polacy mieli chodzić po ulicach z naszytymi czworobokami na klapie płaszcza. W środku czworoboku znajdowało się duże czerwone "P" na żółtym tle - opowiada.

- Joschke zapewniał ojca, że ten zdrajca Wilimowski za to, że grał w Ruchu będzie już niedługo chodził z taką literką "P". Jednak ojciec odparł: "Jeszcze wszyscy będziecie go prosić, żeby grał w waszych klubach. Zobaczycie, pojedzie do Niemiec, zagra w tej waszej reprezentacji, a sami mu naszyjecie na ubranie złote "D" - opowiada Lubina.

Jego słowa sprawdziły się już dwa lata później. "Eziego" chciał sam Sepp Herberger, niemiecki trener wszech czasów. Na Herbergerze duże wrażenie zrobiła wiadomość o czterech bramkach Wilimowskiego strzelonych Brazylii podczas pamiętnego meczu w Strasburgu. O "Ezim" już nie zapomniał.

Śląski Saksończyk

Kiedy wybuchła wojna, Wilimowski zdążył jeszcze wystąpić w Ruchu, a właściwie w klubie, który powstał na jego miejsce. Ruch już kilkadziesiąt godzin po rozpoczęciu wojny został bowiem zlikwidowany, na jego miejsce okupanci powołali Bismarckhütter Ballspiel Club (wkrótce przemianowany na Bismarckhütter Sport Vereingung). Jednak "Ezi" szybko opuścił Chorzów i wrócił do macierzystego 1.FC Katowice (w tym czasie już 1.FC Kattowitz). Niemcy stworzyli tam prawdziwy wunderteam złożony z... polskich Ślązaków. Oprócz Wilimowskiego w 1.FC Kattowitz znaleźli się także inni reprezentanci Polski: Erwin Nyc (ponoć grożono mu obozem koncentracyjnym, gdyby odmówił gry), Ewald Dytko i Paweł Cyganek.

Wilimowski grał w 1.FC do zimy 1939/40 r. W styczniu zdążył jeszcze strzelić pięć goli w meczu z drużyną Deutschen Berknappen, rozgrywającą mecze na boisku na Kresach w Chorzowie. Na koniec pobytu w Katowicach dostał jeszcze czerwoną kartkę za faul podczas meczu z Germanią Königshütte (przed i po wojnie AKS Chorzów). Jego nazwisko znika ze składu 1.FC w lutym 1940 r.

Odnalazł się w saksońskim Chemnitz (w czasach NRD Karl Marx Stadt). Ponieważ nie chciał służyć w Wehrmachcie, został policjantem. Policyjny etat załatwił mu podobno wuj z Saksonii. "Ezi" został napastnikiem Polizei SV 1920 Chemnitz.

Wkrótce zaczął grać w lidze Saksonii (w reprezentacji tego okręgu występował m.in. obok późniejszego trenera reprezentacji RFN Helmuta Schoena, mistrza świata w 1974 r). Obaj przyjechali z kadrą Saksonii na Górny Śląsk w lutym 1941 r. Reprezentacje obu regionów spotkały się w rozgrywkach o tzw. Reichsbund Pokal. Mecz w Katowicach obejrzało 20 tys. widzów. Znowu mogli zobaczyć słynnych "Trzech Króli" z Ruchu! Na boisku Pogoni "Ezi" spotkał - tym razem po przeciwnej stronie - dawnych przyjaciół z Cichej: Teodora Peterka i Gerarda Wodarza. Był górą: Saksonia wygrała z reprezentacją Górnego Śląska 5:3 (2:3), a Wilimowski strzelił trzy gole.

"Ezi" spisywał się w tym czasie znakomicie: w wieku 24 lat był u szczytu formy, strzelał mnóstwo bramek. "Tak ceniono jego umiejętności, że nikt nie wspominał nawet o wstąpieniu do partii faszystowskiej" - podkreśla wydana w latach 90. niemiecka biografia piłkarza "Die Lebensgeschichte des Fußball-Altnationalspielers Ernst Willimowski" (w Polsce "Ezi" książki się jeszcze nie doczekał).

Jednak w kadrze Herbergera "Ernst Willimowski" debiutował dopiero w połowie 1941 r. Okupanci długo nie mogli zapomnieć, że przed wojną nie okazywał proniemieckich sympatii, że odszedł do polskiego klubu. A Wilimowski nigdy nie zajmował się polityką, tylko grał w piłkę.

Zadebiutował w czerwcu meczem z Rumunią w Bukareszcie. Herberger wystawił go oczywiście na pozycji lewego łącznika. Niemcy byli zachwyceni. Pierwszego gola "Ezi" zdobył już w 3. min gry! Potem dołożył jeszcze jedną bramkę, a Nationalmannschaft zwyciężył 4:1.

Wygryzł go ze składu

Ci, którzy znali WIlimowskiego, podkreślali, że miał dar szybkiego nawiązywania kontaktów. Większość kolegów z niemieckiej kadry bardzo go poważała i lubiła za wesołe usposobienie. - Nazywaliśmy go "kawalarzem" - wspominał Fritz Walter. Zdarzyło się, że sławny obrońca Paul Janes [przed wojną dwukrotny uczestnik MŚ i as Fortuny Düsseldorf - dziś stadion w Düsseldorfie nosi jego imię - przyp. red.] przyjechał na zgrupowanie w mundurze marynarza. Żartowniś Wilimowski, kiedy tylko była okazja, wepchnął go do basenu. Nagle konsternacja: Janes nie umiał pływać i zaczął wzywać pomocy. Wilimowski dostał za ten wybryk od Herbergera straszną reprymendę.

"Ezi" nie miał w niemieckiej kadrze żadnych kompleksów, choć Polak z pochodzenia, nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Podczas jednego ze zgrupowań niemieccy kadrowicze dojeżdżali z ośrodka na boisko rowerami. Koledzy dla kawału przebili opony w rowerze, którym jeździł Wilimowski. Śmiejąc się, odjechali. Nagle usłyszeli okrzyki - to Wilimowski - jak gdyby nigdy nic - mocno pedałował. Minął ich i pomachał. Przyjechali na boisko, ale trening nie mógł się rozpocząć, bo brakowało Herbergera. Po dłuższym oczekiwaniu wyszło na jaw, że to sprawka "Eziego". Jak gdyby nigdy nic... zabrał rower trenerowi. Innym razem zdarzyło się, że pokłócił się z pomocnikiem Wilhelmem "Bubi" Soldem z FV Saarbrücken. Wściekły złapał Niemca za głowę i wsadził pod fontannę...

W listopadzie 1941 r. doszło do konfliktu Wilimowskiego z Helmutem Schönem, wówczas bramkostrzelnym napastnikiem Dresdner SC. W niemieckiej reprezentacji panował wtedy zwyczaj, że trener powoływał na mecz przynajmniej jednego piłkarza z okręgu, w którym odbywał się mecz. Pod koniec 1941 r. Niemcy mieli zakontraktowany mecz z Danią w Dreźnie, stolicy Saksonii. Herberger zdecydował, że reprezentantem Saksonii powołanym na to spotkanie będzie nie Schoen, a Wilimowski - jako reprezentant PSV Chemnitz. Podobno Schön - tak jak "Ezi" grający na pozycji lewego łącznika - nie ukrywał swej niechęci do Wilimowskiego. Trudno mu się dziwić: "Ezi" wygryzł go ze składu. Schön już nigdy nie wystąpił w reprezentacji Niemiec.

W mundurze grenadiera pancernego

Choć Wilimowski mieszkał na Śląsku pierwsze 24 lata życia, tutejsi kibice nigdy nie zobaczyli go w koszulce reprezentacji Polski [w meczu z Jugosławią, który odbył się w Katowicach w 1935 r. nie zagrał z powodu operacji łąkotki - przyp. red.]. "Ezi" pokazał się na Śląsku w oficjalnym meczu międzypaństwowym tylko raz, ale już jako reprezentant Niemiec. Było to 16 sierpnia 1942 r. Niemcy pokonały w Bytomiu reprezentację Rumunii aż 7:0. Ciekawe, że to jedyny międzypaństwowy mecz piłkarski na szczeblu pierwszych reprezentacji, jaki kiedykolwiek odbył się w tym mieście. Biało-czerwoni nie zagrali tutaj nigdy.

"Ezi" grał już wówczas w TSV 1860 Monachium - wtedy jednej z najlepszych drużyn Niemiec. W tym samym roku "Lwy" zdobyły krajowy puchar, pokonując w półfinale TuS Lipine 6:0 (mimo porażki był to wielki sukces klubu ze Śląska), a w finale Schalke Gelsenkirchen 2:0. Wilimowski - jedyny reprezentant TSV w czasie wojny - zdobył w półfinale cztery gole, w finale - jednego.

- Spotkałem "Eziego" kilka dni przed meczem z Rumunią na ul. Kochanowskiego w Katowicach (wówczas Eichendorffstraße) - opowiada Lubina. W czasie wojny piłkarze reprezentacji Niemiec nie mogli chodzić w cywilnych ubraniach. Raz byli ubrani w mundury marynarski, innym razem piechoty. Wilimowski przyjechał na Śląsk ubrany w mundur grenadiera pancernego, choć prawdopodobnie w czołgu nigdy nie siedział. - "Ezi" starszy ode mnie o 12 lat pamiętał mnie, bo dobrze znał mojego ojca [w latach 1937-39 Paweł Lubina w każdą środę organizował piłkarzom reprezentacji Śląska krótkie zgrupowania w ośrodku sportowym przy ul. Raciborskiej, dziś należącym do AWF - przyp. red.]. Podszedłem, przywitałem się. Spytał, co u ojca, kazał go pozdrowić. Spytałem go, czy mógłbym dostać bilet na mecz Niemcy - Rumunia. "Zajrzyj do mojej matki [Paulina Wilimowska mieszkała przy ul. Barbary, wtedy Wranglerstraße - przyp. red.]. Będzie tam na ciebie czekała koperta z biletami" - odparł.

Ostatni hat trick na Cichej

Warto przypomnieć, że zanim doszło do oficjalnego meczu Niemców z Rumunią, kadra Herbergera rozegrała na Śląsku dwa mecze sparingowe. 6 sierpnia 1942 r. Niemcy wygrali z reprezentacją Bytomia 6:0, Wilimowski zdobył dwa gole. Zachował się skład Bytomia z tego meczu: Jaworek, Malik, Skwara, Lip, Smialek, Stollorz, Wieczorek, Cyziarek, Scholltysek, Fuss, Mayer.

Ciekawostką jest fakt, że w tym spotkaniu w niemieckiej kadrze zagrał Reinhard Schaletzki. Ten zdolny lewy łącznik z Ligoty Gliwickiej był przez niektórych przyrównywany (trochę na wyrost) właśnie do Wilimowskiego. Jednak przyznać trzeba, że w tym czasie napastnik klubu Vorwärts-Rasensport Gleiwitz był bezsprzecznie najlepszym piłkarzem niemieckiego Śląska. W reprezentacji Niemiec rozegrał dwa oficjalne mecze - z Norwegią i Estonią w 1939 r. W tym drugim meczu strzelił nawet gola.

Trzy dni po meczu z reprezentacją Bytomia, 10 sierpnia 1942 r., odbył się kolejny sparing - dla Wilimowskiego bardzo szczególny. Nationalmannschaft rozegrał bowiem mecz na stadionie Ruchu, a przeciwnikiem był BSV Bismarckhütte. Goście wygrali 10:0, Wilimowski ustrzelił hat tricka. Prawdopodobnie był to jego ostatni występ na stadionie Ruchu...

Fani "niebieskich" z zaciekawieniem przeczytają skład BSV: Andrzejewski, Dziwisz I, Spendel, Panschis, Olsza, Fica, Górka, Wollek, Lasetzki, Dziwisz II (brakuje jednego zawodnika). Czwórka tych piłkarzy - bracia Dziwiszowie, Emil Fica i Hubert Górka - grała w Ruchu jeszcze przed wojną, a w 1945 r. zadebiutuje w nim Józef Olsza - ojciec Lechosława, dziś drugiego trenera GKS Katowice.

Mało znany jest fakt, że kilka miesięcy później reprezentacja Niemiec rozegrała jeszcze jeden mecz sparingowy na stadionie Ruchu. Przygotowując się do towarzyskiego meczu ze Szwecją, kadra Herbergera w obecności 35 tys. widzów we wrześniu rozgromiła Germanię Königshütte 12:0. Wilimowski, choć był awizowany w składzie na ten mecz, ostatecznie nie zagrał.

Poruszał się jak hokeista

16 sierpnia 1942 r. doszło do najważniejszego piłkarskiego wydarzenia na Śląsku w czasie II wojny światowej. W Bytomiu reprezentacja Niemiec zagrała z Rumunią. Na Stadion im. Marszałka Hindenburga - dziś im. Edwarda Szymkowiaka - przyszło aż 55 tys. kibiców! Nigdy wcześniej w naszym regionie mecz piłkarski nie zgromadził tak licznej publiczności.

14-letni wówczas Marian Lubina pojechał do Bytomia na mecz tramwajem nr 6 (ciekawostka: taki sam numer mają do dziś tramwaje kursujące na linii Katowice - Bytom!), podobnie jak rok starszy... Gerard Cieślik. - Panie! Wilimowski to najlepszy piłkarz, jakiego widziałem w życiu - mówi z entuzjazmem w głosie Cieślik. - Przed wojną specjalnie przychodziłem na treningi, żeby go zobaczyć. Strzał miał nie za mocny, ale ten drybling! On się po boisku poruszał jak hokeista, zresztą w hokeja też grał bardzo dobrze [w Pogoni Katowice - przyp. red.]. A mecz w Bytomiu? Cóż, pamiętam wielkie tłumy na stadionie i ścisk. Wszyscy chcieli podziwiać Wilimowskiego - wspomina Cieślik. Na meczu był także 10-letni wówczas Ernest Pohl. Zachwycony grą imiennika podobno właśnie wtedy postanowił zostać piłkarzem.

Niemcy zagrali w Bytomiu w swoich tradycyjnych strojach: czarne spodenki i getry, białe koszulki z czerwonymi kołnierzykami. Rumuni w bardzo charakterystycznych strojach z rzadko wówczas spotykanym wzorem: niebiesko-żółte koszulki i czerwone spodenki. Na koszulkach nie było nawet numerów.

"Ezi" w ataku partnerował m.in. słynnemu Fritzowi Walterowi (12 lat później mistrzowi świata). Legenda 1.FC Kaiserslautern zdobyła trzy gole. Wilimowski tym razem skromnie - jedno trafienie, choć - jak nazajutrz napisał "Kattowitzer Zeitung" - "Wilimowski grał na swoim doskonałym poziomie".

Ostatecznie Niemcy wygrali aż 7:0, ale według "Kattowitzer Zeitung" "wynik nie odzwierciedla dobrej gry przegranej drużyny. W pierwszej połowie Rumuni strzelili raz w słupek i dwa razy w poprzeczkę". Nic dziwnego, to była wtedy dobra drużyna, która przed wojną dwukrotnie zagrała na MŚ. Kwintet, który grał w Bytomiu - bramkarz Dumitru Pavlovici, obrońca Iacob Felekan oraz napastnicy: Silviu Bindea, Ioachim Moldoveanu i Ionica Bogdan - pamiętał występ na MŚ '38 we Francji.

Mecz sędziował Słowak Mohler z Bratysławy. Ciekawostką jest fakt, że goście - mimo wysokiej porażki - nie mieli do słowackiego arbitra pretensji i... zaprosili go na wspólną podróż pociągiem! Kilka dni później rozgrywali międzypaństwowy mecz właśnie ze Słowacją...

O tym, jak dużo Wilimowski znaczył dla reprezentacji Niemiec, świadczy wynik następnego meczu, rozegranego miesiąc później ze Szwecją. Niemcy bez "Eziego" w składzie przegrali na Stadionie Olimpijskim w Berlinie 2:3 [w tym meczu zagrało 2/3 słynnego szwedzkiego tercetu Gre-No-Li: Mats Gren i Gunnar Nordahl, przyp. pacz].

Rozmontowany rygiel

Jednak mecz w Bytomiu nie był najlepszym występem Wilimowskiego w niemieckiej reprezentacji. Prawdziwy popis dał kilka miesięcy później. W czasie gdy VI Armia gen. Paulusa szturmowała Stalingrad, Nationalmannschaft pokonał w Bernie twardych Szwajcarów 5:3, a "Ezi" strzelił świetnemu bramkarzowi Erwinowi Ballabio aż cztery gole! Był to wyjątkowy mecz "Eziego", porównywalny do przedwojennych genialnych występów przeciw Brazylii i Węgrom. Przecież Szwajcaria miała wówczas jedną z najsilniejszych linii defensywnych na świecie!

Do tego meczu Niemcy przygotowywali się na zgrupowaniu w Ludwigsburgu. W ostatnim sparingu pokonali Stuttgarter Kickers 7:0, a "Ezi" zdobył jednego gola. "Oberchlesische Zeitung" wspomina, że przed meczem ze Szwajcarami "Ezi" poprosił o rozmowę Herbergera w cztery oczy. Zasugerował trenerowi, żeby wystawił go przeciw Szwajcarom na środku ataku. Uzasadniał, że jako łącznik traci zbyt wiele sił, bo musi się cofać, że jako środkowy napastnik będzie bardziej przydatny. - Chcę się poświęcić strzelaniu goli. Nie pożałuje pan tej decyzji, ale jeśli się nie sprawdzę, to możesz pan ze mnie zrezygnować - miał powiedzieć Wilimowski.

Herberger się zgodził. I nie żałował.

"Ezi" pokazał fenomenalną formę, choć przecież Niemcy przyjechali do Berna pociągiem dopiero w dniu meczu. Po spotkaniu zaszokowany prezydent Szwajcarskiego Związku Piłki Nożnej stwierdził, że takiego okazu, jak Wilimowski, jeszcze nie widział. - Tylko wirtuozerii bramkarza zawdzięczają tak niską porażkę - podkreślał dumny z Wilimowskiego "Oberschlesische Zeitung". Niemieckie gazety donosiły triumfalnie, że "szwajcarski rygiel" nie wytrzymał.

Z Wilimowskim kompletnie nie mógł sobie poradzić Severino Minelli, pomnikowa postać szwajcarskiego futbolu, żelazny defensor Grasshoppers Zurych, dwukrotny uczestnik MŚ (1934, 38).

Opis bramek z tego meczu pokazuje kunszt Wilimowskiego.

Pierwszy gol: Ballabio wychodzi z bramki, a "Ezi" z zimną krwią przerzuca piłkę obok niego.

Drugi gol: Wilimowski dostaje podanie od Waltera i - stojąc tyłem do bramki - błyskawicznie odwraca się i oddaje precyzyjny strzał.

Trzeci gol: Minelli próbuje powstrzymać Wilimowskiego wślizgiem. "Ezi" zatrzymuje się, czeka, aż rozpędzony Szwajcar go minie i strzela lewą nogą w prawy róg bramki Ballabio.

Czwarty gol: Sing rozgrywa piłkę z Walterem. Ten ostatni dostrzega Wilimowskiego i przerzuca mu piłkę nad obrońcami. Rozpędzony Wilimowski strzela zewnętrzną częścią buta. Podkręcona piłka wpada w samo okienko.

Mało tego: Wilimowski po rzucie rożnym strzelił głową jeszcze jednego gola, ale hiszpański sędzia Pedro Escartin dopatrzył się spalonego.

Fritz Walter napisał we wspomnieniach, że Wilimowski był dla niego objawieniem. "W meczu ze Szwajcarami zagraliśmy obok siebie w Bernie. Było to jedno z moich najlepszych spotkan w ogóle. Jednak wielki popis dał Wilimowski. Jego przeciwnikiem był Minelli - twardy i nieustępliwy obrońca. Ale Ernsta nikt nie był w stanie powstrzymać w tym dniu" - wspominał Walter.

Na pomeczowym bankiecie z udziałem obu drużyn załamany Ballabio biadolił przy lampce wina, że jeszcze nikt nie strzelił mu czterech goli w jednym meczu...

Nie ma następcy

Ostatni raz Wilimowski zagrał w reprezentacji Niemiec w listopadzie 1942 r. ze Słowacją w Bratysławie. Był to także ostatni mecz niemieckiej kadry na długie lata. Od 1943 r. sytuacja na froncie nie pozwalała na rozgrywanie międzypaństwowych meczów piłkarskich. Następne spotkanie Nationalmannschaft rozegrał dopiero w listopadzie 1950 r. (1:0 ze Szwecją). Wilimowski miał wówczas 34 lata, Herberger nie zdecydował się go już powołać. Jednak "Ezi" grał w piłkę aż do 1959 r. Nawet gdy przytył i stracił szybkość, strzelał mnóstwo bramek.

Następnego genialnego piłkarza o nazwisku Wilimowski już nie będzie. "Ezi" zostawił tylko cztery córki...

Współpraca Marian Lubina

Czytelników, którzy mogą uzupełnić informacje o Erneście Wilimowskim, proszę o kontakt listowny (ul. Towarowa 4, 43-110 Tychy), e-mailowy (pawel.czado@katowice.agora.pl) bądź telefoniczny (32 52 603)

Paweł Czado

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.