Rozmowa z Katarzyną Nadolską

Na pewno nie zostałam sędzią dla pieniędzy, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy - mówi 30-letnia nauczycielka matematyki z Radomia Katarzyna Nadolska - pierwsza Polka, która jako sędzia liniowy prowadziła finał mistrzostw świata w piłce nożnej kobiet

Grzegorz Stępień: Dużą tremę czułaś przed finałem?

Katarzyna Nadolska: Dzień przed spotkaniem byłam wyciszona, nieaktywna. Wydaje mi się, że było takie podświadome chwytanie energii. Potem okazało się, że wyszło mi to na dobre. W dniu meczu musiałam wstać wcześnie rano, ale już wtedy byłam w pełni zmobilizowana. Czułam się świetnie, a już podczas meczu - wręcz fantastycznie. Nawet najmniejszego śladu paniki. Tłumaczyłam sobie, że to jest przecież finał mistrzostw świata, najważniejszej imprezy piłkarskiej.

A cały mundial. To rzeczywiście turniej inny niż wszystkie?

- Oczywiście, że inny, choćby z tego względu, że stawka, o jaką grają zespoły, jest bardzo duża. Tutaj każdy błąd może mieć ogromne konsekwencje. Stąd bierze się też ogromna presja. Inna sprawa to organizacja. Na każdym kroku widać i czuć było pełny profesjonalizm. Jednym słowem: mistrzostwa świata to niepowtarzalne doświadczenie.

Rok wcześniej sędziowałaś mistrzostwa świata kobiet do 19 lat. Myślisz, że w dużym stopniu pomogło Ci to w awansie na "dorosły" mundial?

- Wtedy także sędziowałam finał i myślę, że nie było to bez znaczenia. Zresztą podczas całego turnieju w Kanadzie wykonałam dobrą pracę. Z koleżankami żegnałyśmy się wtedy słowami: "do zobaczenia w Chinach" (tam miały się odbyć tegoroczne mistrzostwa, ale ze względu na SARS zostały przeniesione do Stanów Zjednoczonych w ostatniej chwili). Potem moja nadzieja na nominację zaczęła nieco słabnąć, bo dowiedziałam się, że z Europy mają pojechać trzy sędzie główne i trzy asystentki z tego samego państwa. Wyglądało to trochę jak loteria, ale ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie.

Na co dzień sędziujesz w futbolu kobiecym i męskim. Niektórzy mówią, że to dwie różne dyscypliny sportu.

- A czym niby się różnią. Przecież przepisy dla jednych i dla drugich są jednakowe. Wszystkie mecze traktuję jednakowo poważnie i bez względu, czy sędziuję kobietom, czy mężczyznom, staram się robić to najlepiej, jak potrafię. W obu przypadkach obciążenie dla mnie jest jednakowe.

To dlaczego najlepsza kobieta-arbiter w Polsce sędziuje jako główny co najwyżej w IV lidze męskiej?

- Od pewnego czasu w naszej profesji panuje specjalizacja. Ja wybrałam akurat asystenturę. Nie znaczy to, że nie kocham gwizdka, ale jako liniowa prowadziłam już mecze mężczyzn w II lidze, asystując Januszowi Oparcikowi. Jako asystentka mam też za sobą towarzyskie mecze międzynarodowe z Grzegorzem Gilewskim, Robertem Małkiem i Tomaszem Mikulskim. Teraz najprawdopodobniej będę mogła też biegać po linii w ekstraklasie. Postęp sędziów-kobiet jest nieunikniony i myślę, że coraz częściej będziemy widoczne na meczach piłkarzy.

Pewnie często spotykasz się z pytaniem, dlaczego kobieta wybrała tak - przynajmniej do niedawna - męskie zajęcie.

- Zacznijmy od tego, że bardzo chciałam grać w piłkę, ale nie było wówczas w Radomiu żadnej drużyny żeńskiej. Tak się złożyło, że przeczytałam anons w prasie o kursie sędziowskim. Zgłosiłam się i się zaczęło. Nie spodziewałam się wtedy, że pochłonie mnie to tak bardzo.

Da się wyżyć z sędziowania?

- Na pewno nie robię tego dla pieniędzy, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Kocham to co robię, a uważam, że w żadnej dziedzinie nie osiągnie się sukcesów, jeśli nie wkłada się w to serca. Inaczej nie ma to sensu.

Oprócz tego, że biegasz z gwizdkiem albo chorągiewką po boisku, uczysz w szkole matematyki. Obie dziedziny jakoś do siebie nie pasują.

- Słysząc, że jestem nauczycielką, większość ludzi myśli od razu, że chodzi o WF. A jednak nie. Powiem szczerze, że gdyby nie pomoc, wsparcie dyrekcji i koleżanek ze szkoły, ciężko byłoby mi pogodzić obie profesje. Teraz sama nie wiem, która jest na pierwszym miejscu. Powiem tak. Sędziować mogę przestać w najmniej spodziewanym momencie, choćby z powodu kontuzji. A nauczycielem mogę być jeszcze przez długie lata. Jedno jest pewne. Bez matematyki i sędziowania nie wyobrażam sobie dzisiaj mojego życia.

Gdzie łatwiej podjąć decyzję: na boisku czy w szkole?

- Uczę w szkole integracyjnej, co wiąże się z wielką odpowiedzialnością. Z drugiej strony mam sporo czasu, aby się zastanowić, zanim podejmę jakąś decyzję. Na boisku muszę natomiast reagować natychmiast, często w ciągu sekundy. Co nie znaczy, zwłaszcza kiedy stawka meczu jest duża, że odpowiedzialność jest mniejsza.

Często podkreślasz, że przede wszystkich jesteś mamą dwóch córek. Może któraś z nich deklaruje, że pójdzie w ślady mamy?

- Młodsza Adrianna rzeczywiście ubierała się w strój sędziowski, zabierała kartki i gwizdek, ale to są dziecinne zabawy. Starsza Joanna przejawia za to talenty sportowe, zresztą do sportowej klasy chodzi. Oprócz tego uczęszcza też do szkoły muzycznej i w tym kierunku także dobrze sobie radzi. Obie jeżdżą ze mną na mecze i chyba skłamałabym, że nie zaszczepiłam w nich futbolowego bakcyla.

Copyright © Agora SA