Jacek Zieliński czuje się lepiej

W 76. minucie towarzyskiego meczu z Iraklisem Saloniki dwaj obrońcy Legii - Jacek Zieliński i Adam Gmitrzuk zderzyli się głowami. Pierwszego zniesiono na noszach, drugiego z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu odprowadzono do szatni przed końcem spotkania. Zieliński nie zagra w piłkę przynajmniej przez tydzień

Mecz miał charakter wybitnie towarzyski i do tamtego momentu toczył się w miłej atmosferze. Jacek Zieliński obchodził 36. urodziny, przed rozpoczęciem spotkania dostał kwiaty, w 28. minucie strzelił gola (co zwykle zdarza mu się bardzo rzadko). Potem wyrównał Marcin Mięciel, w przeszłości także legionista. Czyli wszystko było tak jak być miało.

Niecały kwadrans przed końcem obaj defensorzy warszawian zapędzili się na pole karne Greków i skakali do dośrodkowania. Początkowo zdawało się, że zderzyli się z bramkarzem Iraklisu. Tak naprawdę wpadli jednak na siebie. Młody Gmitrzuk szybko wstał, ale nie widział za wiele i kilka minut później został sprowadzony z boiska do szatni. - W niedzielę już czuł się lepiej. Przyszedł na mecz rezerw, ale nie chcieliśmy ryzykować jego występu. Niemniej, już w poniedziałek powinien podjąć treningi - mówił trener Legii Dariusz Kubicki.

Gorzej rzecz się miała z Zielińskim. Doktor Stanisław Machowski naprędce zorganizował przewiezienie do kliniki chirurgii plastycznej w Rembertowie. - Zadzwonił do swojego znajomego lekarza i od razu w piątek wieczorem przeprowadzono zabieg kosmetyczny. Bardzo źle to wszystko wyglądało. Jacek miał rozcięty łuk brwiowy, czoło, nos i powiekę. Doktor nie chciał sam przeprowadzać operacji. Rany były tak poważne, że jak stwierdził, aby nie zeszpecić chłopaka postanowił zawierzyć specjaliście w tej dziedzinie - opowiadał Ireneusz Zawadzki, kierownik zespołu. - Po meczu byłem strasznie zapuchnięty. Popękało mi mnóstwo tkanek. Ale doktor dobrze się spisał - powiedział Zieliński.

Od feralnego zdarzenia doktor Machowski i Jacek Zieliński pozostają nieuchwytni. - Doktor wyjechał z Warszawy, a nie ma telefonu komórkowego, więc skontaktować się z nim będzie można dopiero w poniedziałek. Natomiast z tego co wiem, to Jacka też w stolicy nie ma. Wyjechał do Dębicy z wizytą do teściów. Ma opatrunki na twarzy. Trochę pewnie się wystraszą, bo na razie wygląda jak Quasimodo - informował kierownik Zawadzki. - Ostatecznie zostałem w Warszawie - oznajmił zawodnik.

Zieliński przez cały weekend nie odbierał telefonu, ale po takim wydarzeniu nie ma co temu się dziwić. Wypada zrozumieć, że chciał w spokoju ochłonąć. To co mu się przydarzyło nie może być miłe same w sobie, a co dopiero w dniu urodzin. A żeby mieć jeszcze większe pretensje do losu zdarzyło się to w meczu i to w starciu z kolegą z drużyny. - Od piątku nie widziałem Jacka, ale sądzę, że na szczęście te rany nie wyłączą go z gry i treningów na dłużej. Na pewno jednak przez najbliższe dwa do trzech dni będzie musiał odpocząć - mówił trener Kubicki. - Doktor powiedział, że czeka mnie przynajmniej tydzień przerwy. W poniedziałek idę na kolejną wizytę - stwierdził Zieliński.

W piątek Legia znów nie przegrała, w tym sezonie nie schodziła z boiska pokonana ani razu. Ale dla Zielińskiego sezon nie układa się nadzwyczajnie. Niedawno dostał czerwoną kartkę w pucharowym meczu z Koroną, w ligowym w Zabrzu z Górnikiem miał pewien udział przy obydwu golach dla gospodarzy, nie dostaje powołań do reprezentacji. A teraz ta historia z meczu i Iraklisem. Fatum.

Przed rozpoczęciem piątkowego spotkania spiker Wojciech Hadaj wykrzyczał przez mikrofon, że Jacek już jest legendą Legii i z tym należy się zgodzić. Do klubu z Łazienkowskiej przyszedł wiosną 1992 roku i do dziś go nie zmienił ani na zagraniczny, ani tym bardziej na żaden krajowy. Urodził się co prawda w Dębicy, ale przez prawie 12 sezonów gry w Legii stał się już warszawiakiem jak żaden spośród tych z pierwszego składu (może oprócz tych, którzy urodzili się w Warszawie, ale jak wiemy, to za wielu ich w Legii nie ma). W polskiej ekstraklasie rozegrał już 348 spotkań (8 goli), a ileż było tych w krajowych i europejskich pucharach. 59 razy zagrał w reprezentacji Polski, strzelił w niej jednego gola (debiut w najlepszym z możliwych momencie - 7 czerwca 1995 roku w wygranym 5:0 meczu eliminacji mistrzostw Europy ze Słowacją) i aby wejść do grona wybitnych kadrowiczów brakuje mu już tylko jednego spotkania. Selekcjoner Paweł Janas, który ostatnio przestał go powoływać obiecał, że jubileuszowe pozwoli mu rozegrać na pewno.

A nie tylko Zieliński ostatnio ma pecha. W ogóle cała Legia jako drużyna. Rozegrano dopiero trzy ligowe kolejki i trzy mecze pucharowe, a na trybunach podczas meczu z Iraklisem z powodu kontuzji na trybunach siedziało trzech piłkarzy z podstawowego składu - Tomasz Jarzębowski, Jacek Magiera i Tomasz Sokołowski I. A czerwone kartki? Już są cztery - Marek Saganowski, Marek Jóźwiak, Dickson Choto i Jacek Zieliński - a przecież zwykle legioniści tylu nie uzbierali przez cały sezon. Jak to często się mówi limit pecha chyba już się wyczerpał, bo sama gra ostatnio do życzenia nie zostawia wiele.

Liczby Legii

13

tylu meczów ligowych, towarzyskich i pucharowych nie przegrała od początku sezonu, gdy prowadzi ja trener Kubicki

21

tylu nie przegrała od 19 kwietnia, od 1:2 z Odrą w Wodzisławiu

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.