Agnieszka Rylik odwiedziła Pacynę

Bokserska mistrzyni świata Agnieszka Rylik była gościem honorowym XXIV biegów im. Janusza Kusocińskiego.

Andrzej Zarębski: Często Pani bierze udział w takich imprezach?

Agnieszka Rylik: Raczej nie. Dopiero miniony tydzień miałam intensywnie charytatywny. W środę w Szczecinie otwierałam klub bokserski dla trudnej młodzieży z domu poprawczego. Potem w sobotę w Gdańsku brałam udział w pikniku sportowym "Młodość bez procentów". Od dwóch lat daję swój wizerunek na plakaty "Alkohol nie dla dzieciaków". Wieszają je w sklepach. Mam na nich taką bokserską postawę i straszę. Dzieci i sprzedających im alkohol. A w niedzielę byłam na Dniu Kotana. Dziś padło na Pacynę.

Dzisiaj rozdała Pani grubo ponad tysiąc autografów, biegała do dekoracji, udzielała wywiadów. To niezły trening.

- Ma pan rację. Na pewno może to trening zastąpić. Ale i tak jeszcze pojawię się na sali. Staram się tak plan zajęć układać, by w taki dzień jak dzisiaj nic mnie nie ominęło. To znaczy, jak jestem tak jak teraz w Pacynie, to wieczorem w Warszawie mam dużą jednostkę treningową. A normalnie do walki trenuję dwa razy dziennie przez sześć dni w tygodniu.

Ciężko przy Pani myśli zebrać.

- Ciężko? Dlaczego?

Ładna kobieta i jeszcze przylać może.

- Dziękuję. Ale tak źle nie będzie.

Już jeden dziennikarz odczuł to na własnej skórze.

- Akurat Marcin Grzywacz na własną prośbę chciał spróbować, jak to jest. A jeżeli ktoś nie boksuje i zakłada rękawice, to naprawdę nie ma łatwo. Wystarczy go... postraszyć. Nie ma wtedy gardy, jest odsłonięty jak na patelni. Nic tylko dokładnie trafić. Myślę, że było to dla niego ciekawe doświadczenie.

Jest Pani spokojną kobietą?

- Kiedy trzeba tak. Ale ja w ogóle jestem bardzo energetyczną osobą. Spokojna jestem właściwie dopiero po treningu. Bo sport uspokaja.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.