Holendrzy uważają Wisłę za faworyta, bo pewnie pamiętają wielki zespół Henryka Kasperczaka z minionego sezonu. Teraz jednak zwycięstwo gruntownie przebudowywanej "Białej Gwiazdy" należałoby uznać za miłą niespodziankę.
Nawet wczoraj krakowski zespół nie otrząsnął się jeszcze z atmosfery wyciszenia po porażce przy Łazienkowskiej. Tylko Tomasz Frankowski, który nie zaznał goryczy warszawskiej klęski, podczas gierki hasał jak za dawnych lat. W jednej z ostatnich akcji "Franek" wyszedł do prostopadłego podania, minął Macieja Stolarczyka i technicznym strzałem obok bramkarza ulokował piłkę w siatce. Artur Sarnat leżał jak długi i z wściekłości walił pięścią o ziemię.
Wtedy rozległ się gwizd i okrzyk: "Allez, chłopaki!" - w ten sposób Henryk Kasperczak zakończył zajęcia i kwadrans później zaprosił zespół na seans wideo pod tytułem "Jak gra Nijmegen". Wśród zaproszonych byli Arkadiusz Głowacki i Mauro Cantoro, co może oznaczać, że leczący kontuzje gracze mają szansę wystąpić w meczu rewanżowym 14 października.
Tomasz Frankowski: Nie. Mam problemy z mięśniami czworogłowym i przywodzicielem.
- Gierka gierką, ale nie uważam, żeby to było 100 procent moich możliwości. A chcąc wystąpić w takim meczu, jak z Nijmegen, trzeba dać z siebie więcej niż 100 procent. Jednego dnia czuję się świetnie, jak wczoraj, a drugiego - jak dzisiaj - mogę grać tylko na 50, góra 70 procent. Staram się, jak mogę, ale w tych najważniejszych momentach brakuje pół kroku, bo gdzieś tam coś "ciągnie" i czuje się ból.
- Chyba każdy zdaje sobie sprawę z tego, że liga holenderska jest silniejsza od polskiej, więc stoi przed nami trudne zadanie. Nijmegen może nie jest tak silny jak Anderlecht, lecz to z pewnością solidny, poukładany zespół.
- Wierzę w to.