Wisła Kraków - Wisła Płock 3:1 (0:1)

Piękny gol Ireneusza Jelenia i fantastyczne interwencje Jakuba Wierzchowskiego dały nafciarzom prowadzenie i nadzieje na dobry wynik w Krakowie. Później jednak wszystko wróciło do normy.

Czy w Krakowie płocczanie mogli pokusić się o lepszy wynik? Mogli, ale choć grają zdecydowanie lepiej niż na początku sezonu, to nadal popełniają te same błędy. Dopóki nie nauczą się, że cały czas, bez względu na wynik, muszą być ogromnie skoncentrowani i skupieni, będziemy drżeć o to, czy zdobędą punkty.

Tym razem już pierwsza ofensywna akcja płocczan w 4. min pokazała, że stać ich na sprawienie niespodzianki. Kilkudziesięciometrowy rajd Marcina Wasilewskiego, którego nie mógł dogonić mniejszy, lżejszy i zwrotniejszy Brasilia, zakończył się potężnym, choć minimalnie niecelnym strzałem. - K... tragedia - krzyczał do kolegów z drużyny bramkarz Adam Piekutowski, który najadł się strachu. Ale to był tylko wstęp do tego, co wydarzyło się w 27. min. Wyśmienitym przerzutem za plecy obrońców popisał się Maciej Terlecki. Ireneusz Jeleń spokojnie dopadł do piłki i rozejrzał się, gdzie stoi Piekutowski. A ponieważ ten za daleko wyszedł z bramki, napastnik Wisły świetnie go przelobował i po chwili z kolegami robił "kołyskę" dla swojego synka.

Drugim bohaterem płockiej jedenastki był Jakub Wierzchowski. Pierwszych spotkań do udanych zaliczyć na pewno nie może. Brakowało mu pewności, ogrania. Grając jednak przeciwko swojej byłej drużynie, spisywał się bezbłędnie. W zasadzie było mu wszystko jedno, kto atakował czy strzelał na bramkę. Z łatwością powstrzymywał Macieja Żurawskiego, Mirosława Szymkowiaka i Damiana Gorawskiego. Wygrywał pojedynki sam na sam, odbijał piłkę w ekwilibrystyczny sposób i przez 50 min zachowywał czyste konto. To był jego mecz. Dopóki do wiatru nie wystawili go partnerzy.

Goście w drugiej połowie, gdy tylko tracili piłkę, cofali się głęboko i czekali na posunięcia krakowian. Ci w takich sytuacjach szukali Szymkowiaka, który dalej rozgrywał piłkę, na ogół bez powodzenia. I pewnie tego spodziewali się nafciarze w 51. min. Bo nikt nie ruszył się do Szymkowiaka, choć przez chwilę wahał się Dariusz Romuzga. A pomocnik Białej Gwiazdy zrobił numer. Nie podał do nikogo, tylko strzelił w swoim zwyczaju mocno i dokładnie. Tym razem zasłonięty przez pół drużyny Wierzchowski musiał skapitulować. Podobnie było w 73. min, gdy nikt nie powstrzymał szarżującego Marcina Baszczyńskiego i nie przeciął podania do Żurawskiego. Najlepszy polski napastnik huknął w okienko nie do obrony. Potem w 85. min Żuraw jeszcze raz wpakował piłkę do siatki, wykorzystując rzut karny.

I choć płocczanie wstydu nie przynieśli ani sobie, ani kibicom, to musieli przełknąć okrzyk krakowskich kibiców: Jazda, jazda, jazda - Biała Gwiazda.

Sponsorem relacji z meczu jest Radio Taxi Centrum Mazowsze

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.