Mazowsze - Radomiak 1:2

Futbol jest piękny. Było źle, potem lepiej, a skończyło się w raju - cieszył się dyrektor Radomiaka Paweł Kobyłecki po wyjazdowym, wygranym przez ?zielonych? meczu z Mazowszem Grójec

Obserwując mecz w Grójcu można było odnieść wrażenie, że przeżywa się deja vu. Chyba każdy chłopiec czytał w dzieciństwie książkę Adama Bahdaja "Paragon gola!", a potem oglądał jej ekranizację "Do przerwy 0:1". Właśnie scenariusz tego filmu jak ulał pasuje do sobotnich wydarzeń na boisku Mazowsza.

Mijała właśnie 88. min pojedynku, a na tablicy wyników wciąż widniał remis 1:1. Piłkę w środku pola przejęli radomianie, a holujący ją Ryszard Krześniak natychmiast uruchomił nieobstawionego Roberta Sztejna (na zdjęciu). Napastnik Radomiaka na pełnej szybkości wpadł w pole karne i w biegu uderzył na bramkę Mariusza Osińskiego. - Jeeeeest! - wyrwało się sekundę z gardeł kibiców "zielonych", którzy w dużej liczbie wspomagali w Grójcu swoich ulubieńców.

W pierwszej połowie znaczną przewagę posiadali gospodarze. Już w 3. min w ogromnym zamieszaniu w polu karnym Radomiaka gracze Mazowsza trzykrotnie próbowali umieścić piłkę w siatce, ale nie mogli przebić się przez gąszcz zawodników. Potem przez dłuższy czas gra toczyła się w środku pola, ale groźniejsze ataki nadal zawiązywali podopieczni Bogusława Oblewskiego.

Po prawie dwóch kwadransach gry sędzia musiał ją przerwać, bo grupa chuliganów zakłóciła porządek na stadionie, a kilkunastu wtargnęło na boisko. Przymusowa przerwa fatalnie wpłynęła na "zielonych". Goście całkowicie oddali inicjatywę, co chwila znajdując się w opałach. W 30. min niektórzy widzieli już piłkę w bramce gości, kiedy z 18 m potężnie huknął w słupek Dariusz Cackowski. Chwilę później jego wyczyn niemal skopiował Michał Piros z tą jedynie różnicą, że jego uderzenie obronił Edward Minda.

Nadeszła wreszcie 41. min meczu. Lewą stroną indywidualną akcję przeprowadził Andrzej Stretowicz i, będąc prawie przy linii końcowej, wycofał futbolówkę na 14 m. Nadbiegający Piotr Puźniak kapitalnie kropnął pod poprzeczkę nie dając szans Mindzie.

Radomiak wyrwał się z letargu dopiero po przerwie. To jednak Mazowsze, a konkretnie Cackowski, mogło rozstrzygnąć o losach spotkania. Zaraz po wznowieniu gry w idealnej sytuacji posłał piłkę nad poprzeczką. To chyba zmobilizowało radomian. W 63. min doskonałym, prostopadłym podaniem popisał się Marcin Rosłaniec, otwierając drogę do bramki Krześniakowi. Ten spokojnie posłał futbolówkę obok Osińskiego, a chwilę później cieszył się wraz z kolegami z wyrównania. - Nie wiem, czy nie było spalonego - nie dowierzał utracie gola trener Mazowsza Bogusław Oblewski.

Potem jeszcze raz Krześniak, a także Rosłaniec i Artur Koniarczyk byli bliscy strzelenia goli. Decydująca dla losów grójecko-radomskiej konfrontacji okazała się dopiero 88. min.

- O naszej porażce zadecydowały błędy w środku pola - stwierdził Oblewski. - Znów pokazaliśmy charakter - trener radomiaka Włodzimierz Andrzejewski był dumny ze swojego zespołu.

STRZELCY BRAMEK

Mazowsze: Puźniak (41. - po akcji Stretowicza).

Radomiak: Krześniak (63. - po podaniu Rosłańca), Sztejn (88. - po zagraniu Krześniaka).

SKŁADY

Mazowsze: Osiński - Główka, Sianowski, Więckowski Ż, Gołowicz, Papierz, Kacprzak (65. Jaskólski Ż), Cackowski, Piros Ż (66. Okólski), Puźniak, Stretowicz Ż.

Radomiak: Minda - Ziółek Ż, Michalski, Wachowicz, Iwanowski, Gołoś, Rysiewski, Rosłaniec (80. Koniarczyk), Szary, Krześniak, Sztejn.

Sędziował: Jacek Małyszek (Lublin).

Widzów: 700.

BOHATER MECZU

Robert Sztejn

Strzelona przez niego bramka dwie minuty przed końcem meczu zapewniła Radomiakowi komplet punktów

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.