Piłka nożna. Legia Warszawa - Lech Poznań 2:1 (0:0)

Lech zaczął tracić gole, gdy Legia zaczęła grać w dziesiątkę.

Początkowo głęboko cofnięty zespół z Poznania ustępował Legii. Ta atakowała z animuszem, a ponieważ "Kolejorz" nie kwapił się do akcji ofensywnych, mogła nawet przesunąć linię obronną na 30. metr. Zapewne dzięki temu piłki posyłane do napastników były precyzyjne. Kibice Lecha z trwogą obserwowali jak kilkakrotnie Marek Saganowski wybiega zza pleców obrońców Lecha. W poznańskiej defensywie często dochodziło do chaotycznych zagrań. Dwukrotnie po strzałach legionistów zmierzająca do bramki Waldemara Piątka piłka trafiała w ciała poznańskich graczy.

Napastnicy Lecha nie mieli dostatecznego wsparcia z drugiej linii. Piotr Świerczewski oszczędzał siły, a Piotr Jacek nie wyściubiał nosa z własnej połowy. Łukasz Madej i Rafał Grzelak nie wracali do obrony w pogoni za bardzo dobrze grającymi bocznymi pomocnikami Legii, toteż ta stwarzała duże zagrożenie. Co tu kryć - gol dla warszawiaków "wisiał na włosku".

Zapewne tak też ocenił to trener Libor Pala, bo w 38. min dokonał zasadniczej zmiany. Zdjął Piotra Jacka, przesunął do drugiej linii Piotra Reissa, a do ataku wpuścił Damiana Nawrocika. Gra "Kolejorza" z pewnością na tym zyskała. Przed przerwą Lech miał tylko jedną sytuację bramkową, ale za to groźniejszą niż sytuacje Legii - piłka po strzale Reissa niemal musnęła poprzeczkę.

Dwie kontry i 2:0

Natomiast krótko po przerwie po bardzo składnej akcji Lecha bliski zdobycia gola był Madej - uderzał głową ze środka pola karnego, ale bramkarz Artur Boruc złapał piłkę. Gra "Kolejorza" wyglądała już zupełnie inaczej niż w I połowie - poznaniacy łatwiej odzyskiwali piłkę w środku pola, łatwiej konstruowali akcję. Mało tego, na pół godziny przed końcem meczu z boiska wyleciał dobrze i pewnie grający dotąd obrońca Legii Dickson Choto z Zimbabwe.

Dopóki Legia grała w pełnym składzie, lechici zaczynali narzucać jej swoje warunki. Gdy pojawiła się czerwona kartka, dwie kontry wyprowadziły Legię na prowadzenie 2:0! Oto bowiem Saganowski wyprzedził Macieja Scherfchena i przelobował Piątka. Nie minęły dwie minuty i kolejny błąd obrony Lecha spowodował katastrofę. Bosacki przebiegł obok Kiełbowicza - zamiast wybić piłkę - i pozwolił mu bezkarnie strzelić gola.

Jak to się stało?

To był szok. Pala dokonał zmian, ale straty, jakie Lech poniósł w ciągu dwóch minut były bardzo duże. - Wszystko było OK, a tu nagle kontry Legii skończyły się bramkami i obudziliśmy się z ręką w nocniku - stwierdził schodzący z boiska Waldemar Kryger. - Nie wiem jak to się stało. Gra została uspokojona, zaczęliśmy już grać w piłkę, a tu nagle takie coś! - stwierdził Piotr Reiss.

Kwadrans przed końcem nadzieje Lecha odżyły, bo bramkarz Boruc sprezentował Lechowi gola - po wrzutce Reissa zderzył się z Jarzębowskim i wypiąstkował piłkę ... do własnej bramki!

Szanse na wyrównanie były zatem jeszcze spore, ale brak dokładności narażał ich na stratę piłki i czasu. Na 5 minut przed końcem Pala wyraźnie nakazał Bartoszowi Bosackiemu ruszyć do linii ataku, by wykorzystać jego wysoki wzrost. Tyle, że tych górnych piłek, z których Bosacki mógłby zrobić użytek było mało.

Legia Warszawa - Lech Poznań 2:1 (0:0)

Bramki: 1:0 Saganowski (60. min), 2:0 Kiełbowicz (62.), 2:1 Boruc (75. samobójcza)

LECH: Piątek - Bosacki, Scherfchen, Wójcik, Kryger (69. Zakrzewski) - Madej Ż, Jacek (38. Nawrocik), Świerczewski Ż, Grzelak (64. Kaczorowski) - Reiss, Ślusarski Ż.

LEGIA: Boruc - Szala, Zieliński, Choto Ż, Cz, Jarzębowski - Sokołowski I, Vuković (88. Dudek), Surma, Kiełbowicz - Saganowski (85. Wróblewski), Svitlica (63. Magiera).

Sędzia: Antoni Fijarczyk (Stalowa Wola).

Widzów 10 tys.

Copyright © Agora SA