Rozmowa z Robertem Syczem

Po tym, co pokazujemy na treningach, poważnie myślimy o podium - twierdzi wicemistrz świata z zeszłego roku, wioślarz RTW Bydgostia-Kabel.

Jarosław Dąbrowski: Skoro Tomek Kucharski do lipca miał takie problemy z kontuzją przedramienia, to w Mediolanie pewnie bardziej myślicie o przepustce olimpijskiej niż o medalu?

Robert Sycz: Wcale tak nie uważam. Po tym, co pokazujemy na treningach, poważnie myślimy o podium. Poza jedyną wpadką cztery lata temu w St.Catharines, z pięciu ostatnich wielkich imprez przywoziliśmy medal - i nierzadko, gdy mnie lub Tomka dotykały jakieś kłopoty zdrowotne. Owszem, dopiero od dwóch tygodni trenujemy w Wałczu tak jak w poprzednich sezonach na pełnych obrotach, ale styl naszego pływania i czasy przejazdów są naprawdę dobre. Najdłuższy odcinek, 1000 metrów, pokonaliśmy startowym tempem w bardzo dobrym czasie.

Stać was na zdetronizowanie włoskiej dwójki Elia Luini, Leonardo Pettinari, którą pokonaliście w Sydney i która była przed wami w ostatnich dwóch MŚ?

- Na mistrzostwach wiele będzie zależeć od dyspozycji w danej chwili. Kandydatów do medali widzę sporo.

Włosi są w tym sezonie rzeczywiście niepokonani, więc są głównymi faworytami do obrony tytułu. Groźni będą Niemcy, Duńczycy, Japończycy, Grecy, Irlandczycy, Francuzi oraz dwie osady, które wyskoczyły w tym sezonie, stając na podium Pucharu świat, czyli Węgrzy i Amerykanie. Każdy by chciał wygrać przedbieg, by przejść od razu do półfinału. Wtedy oszczędzasz siły, bo nie musisz pływać w repesażach.

Miesiąc temu w Lucernie z konieczności popłynąłeś z debiutantem Michałem Rychlickim, zajmując jedno z ostatnich miejsc. Szef szkolenia Bogdan Gryczuk skrytykował cię na łamach gazet, na co ty byłeś bardzo oburzony i zapowiadałeś nawet zakończenie kariery...

- Wynik i słowa idą w świat i jeśli ktoś nie znał sytuacji w naszej osadzie, mógł po przeczytaniu relacji z Lucerny stwierdzić: "Co ten Sycz wyrabia? My tu płacimy podatki, żeby on spokojnie sobie trenował, przygotowywał się, a on się kompromituje". A znajomi, rodzina dziwią się i pytają, jak było naprawdę. Ja tyle zrobiłem dla polskiego wioślarstwa, że nie życzę sobie, by ktoś nierzetelnie o mnie coś wypisywał. A z panem Gryczukiem wyjaśniliśmy sobie wszystko - był przejęty tym, że jego słowa zostały przekręcone. Na razie trenuję, bo widzę szanse, że mogę coś jeszcze osiągnąć.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.