Piłka nożna. Piotr Sowisz dla "Gazety": czasem mam dość futbolu

Spowiedź Piotra S.

Kiedy myślę o tym, co mnie ostatnio spotkało, to mam dość futbolu - mówi Piotr Sowisz

32-letni wychowanek Odry Wodzisław, od niedawna piłkarz IV-ligowej Przyszłości Rogów w rozmowie z "Gazetą" dzieli się gorzkimi spostrzeżeniami z ostatniego okresu swojej kariery.

Japonia

W 2001 roku grałem w japońskiej drużynie drugoligowej. W Kyoto Purple Sanga spotkałem Jana Schezinę [pochodzący z Lipin szkoleniowiec odpowiada w japońskim zespole za przygotowanie fizyczne - przyp. red.]. Mogę powiedzieć tyle, że więcej nie chciałbym mieć do czynienia z tym człowiekiem. Od razu po przyjeździe do Kioto zaczął dawać mi do zrozumienia, że to on załatwił mi kontrakt, więc powinienem mu "odpalić" jakąś kasę! Mówił, że wyciągnął mnie z Odry, w przyszłości będę mógł liczyć na jeszcze większe pieniądze, ale to nie znaczy, że nie powinienem mu zapłacić już teraz. Odpowiedziałem mu krótko: "Takie sprawy załatwia się wcześniej, nie po fakcie". Potem na treningach zdarzało się, że dochodziło między nami do kłótni. Michael Weiss, jeden z dwóch niemieckich szkoleniowców w Kyoto Purple Sanga, zdziwiony pytał mnie, dlaczego Polacy się ze sobą kłócą...

W końcu, przed zakończeniem kontraktu, jesienią 2001 roku wróciłem do kraju. Klub z Japonii nie wypłacił mi jednak dwóch ostatnich należnych mi pensji. W związku z tym za pośrednictwem kancelarii prawniczej oddałem sprawę do sądu arbitrażowego w FIFA. Mam nadzieję, że wkrótce dostanę należne mi pieniądze. Suma jest niebagatelna: w Polsce ludzie nie zarabiają tyle przez cały rok.

Odra

Po przyjeździe z Japonii zadzwoniłem do Odry. Działacze wyciągnęli do mnie pomocną dłoń i ponownie zacząłem grać w Wodzisławiu. Wszystko było w porządku. Ale do pewnego momentu. W meczu z Amicą Wronki popełniłem błąd i w przerwie poprosiłem trenera o zmianę. To był mój koniec. Wydaje mi się, że trener Ryszard Wieczorek tylko czekał na taki moment. Szybko pozbyto się mnie z klubu. Kontrakt miałem podpisany do grudnia 2002 roku, a już w czerwcu zabroniono mi treningów - nawet z rezerwami.

W Odrze była wtedy ekipa, która nie stroniła od wesołej zabawy. Głośno wyraziłem swoje zdanie, co o tym wszystkim myślę. Powiedziałem, że nie podobają mi się takie rzeczy. W końcu doszło do tego, że jeden z piłkarzy, młodszy ode mnie i przyjezdny, domagał się, żeby wyrzucić mnie z drużyny! Jak zaczynam o tym myśleć, to mam dość piłki.

Świt

Mój kolejny życiowy błąd. Po okresie występów w Tłokach Gorzyce, gdzie szansę gry dał mi trener Franciszek Krótki, postanowiłem jeszcze raz spróbować o coś powalczyć. Zadzwoniłem do swojego menedżera Jarosława Kołakowskiego. Pojawiła się propozycja z Nowego Dworu Mazowieckiego. Była szansa walki o coś więcej niż tylko utrzymanie się w drugiej lidze. Na przejściu z Tłoków do Świtu straciłem finansowo. Zgodziłem się na marne warunki finansowe zaproponowane przez prezesa Wojciecha Szymańskiego. Byłem tam jako amator, sam opłacałem sobie ubezpieczenie. Ale pod względem sportowym było bardzo dużo do osiągnięcia. Zespół walczył przecież o ekstraklasę. W meczu z Piotrcovią na wyjeździe - przy stanie 0:1 - zagrałem głową do bramkarza. Ten trochę przysnął i zrobiło się 0:2. Po tym spotkaniu stwierdzono, że jestem jednym z tych, którzy nie chcą awansować i zwyczajnie sprzedałem mecz. Kilka dni po meczu w Piotrkowie dostałem pismo od sekretarza klubu, że ze względu na "bardzo niski reprezentowany poziom sportowy" zostaję wyrzucony z drużyny. Drugi trener Miroslav Copjak powiedział mi tylko, że w Czechach czy innych krajach taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Rozczarowała mnie tam też postawa Libora Pali. Najpierw stawiał na mnie, a potem, kiedy mnie już wyrzucili, w wywiadzie dla stołecznej "Gazety Wyborczej" stwierdził, że z moją formą nie nadaję się do profesjonalnej piłki. Przekonałem się, że to dwulicowy człowiek.

Najbardziej zdziwiło mnie jednak to, że sześć tygodni po tych wszystkich wydarzeniach zadzwonił do mnie prezes Szymański. Przeprosił za to, co się stało, powiedział, że był wtedy bardzo zdenerwowany i dlatego podjął taką, a nie inną decyzję, i... poprosił o pomoc przed decydującym meczem ze Szczakowianką w Jaworznie!

Przyjechałem na przedmeczowy obóz do Kuźni Raciborskiej. Na obozie jeden wielki chaos, nerwowa atmosfera. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby przyjechali na egzekucję. Dało się wyczuć, że coś jest nie tak. Nie rozumiałem jednego: jak to możliwe, że w najważniejszym meczu w historii klubu na ławce rezerwowych siedzi trzech bramkarzy, dwóch kontuzjowanych, no i ja - piłkarz mający sześć tygodni przerwy.

Komisja

O tym, że mam być przesłuchany przez komisję PZPN badającą sprawę afery barażowego meczu, dowiedziałem się od... żony. Siedziała na internecie i krzyknęła, że rano następnego dnia mam się stawić przed komisją. Nie pojechałem, bo nie dostałem żadnego zawiadomienia. Potem jeszcze raz z internetu dowiedziałem się, że z tego powodu, że nie pojechałem, zostałem zawieszony. Istna komedia... W końcu stawiłem się przed komisją. Wiedzieli bardzo dużo szczegółów. Pytali mnie na przykład, o czym rozmawiałem na przedmeczowym zgrupowaniu w Kuźni z Maciejem Krzętowskim. Ja jednak sumienie mam czyste. Każdemu mogę spojrzeć w twarz. Mogę się też poddać badaniu na wykrywaczu kłamstw.

Studia

Niedługo dam sobie spokój z profesjonalną piłką. Pogram w niższej lidze i zajmę się pracą z młodzieżą. Od października chcę też rozpocząć studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Śląskiego. Już złożyłem wymagane dokumenty. Na naukę nigdy nie jest za późno...

Piotr Sowisz ma 32 lata. Wychowanek Odry Wodzisław. Na boiskach ekstraklasy w barwach Odry rozegrał 108 spotkań i zdobył cztery bramki.

zich

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.