Kobe Bryant przed sądem

Zamiast martwić się, jak z pomocą Karla Malone'a i Gary'ego Paytona odzyskać utracone mistrzostwo NBA, gwiazda Los Angeles Lakers Kobe Bryant musi walczyć, by nie spędzić reszty życia w więzieniu.

Medialny cyrk, jaki powstał w Ameryce w ostatnich dniach wokół pierwszej wizyty Kobe Bryanta w sądzie, przypomina to, co działo się kilka lat temu wokół procesu byłej gwiazdy futbolu amerykańskiego i aktora O.J. Simpsona oskarżonego (ale nie skazanego) o zamordowanie żony i jej kochanka.

Bryant będzie odpowiadał przed sądem pod zarzutem gwałtu. W tym tygodniu po raz pierwszy pojawił się na sali sądowej. Obrońca i drugi strzelec Los Angeles Lakers, trzykrotny mistrz NBA z lat 2000-02, narozrabiał pod koniec czerwca podczas wizyty w górskim kurorcie w stanie Kolorado. W hotelu Lodge & Spa at Cordillera spodobała mu się 19-letnia studentka, która pracowała w recepcji. Wiadomo, że później znalazła się ona w jego pokoju i doszło do zbliżenia seksualnego. Co do dalszych wydarzeń, wersje są rozbieżne. Kobe twierdzi, że wszystko odbyło się za obopólną zgodą. Tymczasem z nieoficjalnych informacji wynika, że zablokował ofierze wyjście, a inny pracownik hotelu widział ją tuż po opuszczeniu pokoju koszykarza z silnymi zadrapaniami.

Wokół "sprawy Kobe'a" w kochającej skandale z udziałem sław Kalifornii wybuchła prawdziwa medialna burza. Wszystkie serwisy informacyjne pokazywały konferencję prasową Bryanta, na której - trzymając za rękę swoją prześliczną 20-letnią żonę Vanessę (matkę syna, urodzonego w styczniu) - przyznał się do zdrady, ale zaprzeczył, jakoby dopuścił się przestępstwa. Kilka dni temu państwo Bryantowie pojawili się na rozdaniu nagród Teen Choice, żeby - co brzmi paradoksalnie - odebrać statuetkę za pierwsze miejsce w głosowaniu na najpopularniejszego wśród młodzieży sportowca. Na zdjęciach widać, że przytulający żonę koszykarz ma na nadgarstku bransoletkę z napisem "Kocham Vanessę", a jego żona - "Kocham Kobe". Dodatkowo pani Bryant świeciła w oczy pierścionkiem, który w dowód przeprosin kupił jej mąż - cacko z brylantem kosztowało cztery miliony dolarów...

W środę do miasta Eagle w stanie Kolorado największe stacje telewizyjne wysłały swoich najlepszych reporterów. W tym małym miasteczku budynek sądu przeżył prawdziwe oblężenie. Stacje TV walczyły o każdy kawałek ziemi w okolicy, żeby rozstawić sprzęt. NBC wynajęła posesję naprzeciwko sądu za 15 tysięcy dolarów. Było tak ciasno, że reporterka CBS musiała pięć razy nagrywać swoją korespondencję, bo za każdym razem za jej plecami albo pojawiała się ciężarówka z logo konkurencji, albo ktoś wchodził w kadr, albo przechodził kamerzysta z innej stacji.

Pierwsze przesłuchanie w sądzie w środę trwało jednak tylko siedem minut. Bryant w towarzystwie prawników wysłuchał zarzutów i wypowiedział tylko dwa słowa: "No, sir" (czyli "Nie, proszę pana"), kiedy sędzia Frederick Gannett pytał go, czy rezygnuje ze swojego prawa do wstępnego przesłuchania w ciągu 30 dni. Datę przesłuchania, podczas którego już padną pytania i odpowiedzi, a także sędzia zadecyduje, czy dojdzie do procesu, wyznaczono więc na 9 października. To dzień po jednym z meczów przedsezonowych Lakers (z Golden State Warriors na Hawajach), a trzy tygodnie przed rozpoczęciem sezonu, który dla Lakers - po pozyskaniu Karla Malone'a i Gary'ego Paytona - zapowiadał się fascynująco. W sali sądu mogą być obecne kamery. Dopiero wtedy w sądzie w Eagle będzie się działo...

Koszykarzowi grozi kara od czterech lat więzienia do dożywocia oraz grzywna do 750 tysięcy dolarów.

A Cuban swoje...

Najciekawsze spojrzenie na tragiczną historię Bryanta miał właściciel klubu Dallas Mavericks Mark Cuban, który w ostatnich latach wylansował się na najbardziej kontrowersyjną postać w NBA. - Z biznesowego punktu widzenia, to znakomicie dla NBA. W dzisiejszych czasach ludzie lubią patrzeć w telewizji na tragedie. Nie jest to dobrze, ale taka jest rzeczywistość - mówił Cuban. Właściciel Mavericks dodał, że w tej sytuacji mecz otwarcia sezonu Dallas - Lakers (28 października) będzie jeszcze ciekawszym wydarzeniem. - Kto teraz nie będzie chciał oglądać meczu z Kobe w roli głównej? - pyta retorycznie Cuban.

Komisarz NBA David Stern natychmiast skrytykował komentarze właściciela klubu.

adrom

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.