Już na 40 minut przed meczem, gdy rozgrzewali się piłkarze Wisły, dziesięciotysięczny tłum robił wrzawę. Gdy ucichł, na olbrzymim telebimie odtworzono fetowanie kibiców i piłkarzy po zdobyciu mistrzostwa Cypru. Z głośników wydostawał się jazgot jak podczas spotkania na stadionie wypełnionym po brzegi. Nasi piłkarze już wtedy mogli wczuć się w atmosferę meczu.
Zaczęło się dobrze. "Żuraw" dostał piłkę od Brasilii tuż za linią środka boiska, błyskawicznie przyspieszył, zgubił dwóch Cypryjczyków i strzałem z 20 m w lewy róg nie dał szans obrony Nicolaosowi Michopoulosowi. Ucichła nawet najgłośniejsza trybuna "Thira 9".
Strata gola (Rainer Rauffmann w 15. min) nie podcięła skrzydeł wiślakom. Tyle że niemiłosiernie partaczyli. Gdyby Brasilia, Daniel Dubicki czy Marcin Baszczyński wykorzystali stuprocentowe sytuacje, już w 22. min krakowianie mogli prowadzić 4:1. Zrobiło się źle, gdy w 24. min za drugą żółtą kartkę opuścił boisko Maciej Stolarczyk. Mecz stawał się coraz bardziej nerwowy, sędzia nie szczędził kartek wiślakom i Omonia zaczęła przeważać. W trakcie zejścia na przerwę w stadionowym tunelu doszło do małej przepychanki. Henryk Kasperczak próbował wyjaśnić sędziemu, że popełnił kilka błędów. Sędzia zwrócił się do organizatorów o pomoc i szybko dwóch tęgich panów odciągnęła trenera wiślaków.
Druga połowa zaczęła się pięknego strzału z wolnego długi róg Eliasa Charalambousa po faulu Dubickiego na 20. metrze. Stadion zaczął drżeć od śpiewów i rytmicznego klaskania. Wszyscy wiedzieli, że po kolejnych dwóch bramkach skazywana na pożarcie po pogromie w Krakowie Omonia wyeliminuje najlepszy polski zespół. Wisła czekała schowana z tyłu. Jej kontry nie były tak efektowne i skuteczne jak w zeszłym sezonie. Chyba każdy z kibiców "Białej Gwiazdy", widząc szamoczących się bez wsparcia Szymkowiaka z Żurawskim, zatęsknił za Kamilem Kosowskim i buntownikiem Kalu Uche. Damian Gorawski nie zdziałał nic pożytecznego. Brasilia w II połowie praktycznie przestał grać. Udanymi zagraniami w destrukcji popisywali się Paweł Strąk i Łukasz Nawotczyński.
Ostatnie pół godziny to chaotyczna gra z obu stron. Omonia nie miała pomysłu na sforsowanie głęboko cofniętych krakowian. Kwestię awansu rozstrzygnął Żurawski. Położył asa defensywy Omonii Gabora Korolovszky'ego i kopnął z prawej nogi w długi róg. Cypryjskie trybuny zamilkły.
Maciej Żurawski: Bez przesady. Tak akurat wyszło, bramki strzela się z różnych pozycji. Akurat przyszło mi do głowy, że skoro mam dużo miejsca, to spróbuję przyspieszyć, wyciągnąłem bramkarza na środek i kopnąłem w lewy róg. Wpadło, bo bardzo dobrze uderzyłem. Wykorzystałem swoją szybkość i wiarę w siebie.
- Każdy występ w europejskich pucharach to olbrzymia promocja dla zawodnika. Ale ja nie myślę tymi kategoriami, wychodząc na boisko. Przede wszystkim gram dla dobra drużyny. Dzisiaj naszym celem nadrzędnym było wyeliminowanie Omonii.
- Może dlatego, że właściwie cały zespół musiał angażować się w grę obronną. Przecież graliśmy w osłabieniu po trochę zbyt pochopnej decyzji sędziego o wyrzuceniu z boiska Maćka Stolarczyka. Musieliśmy się sporo napracować, przesuwając strefę w lewo, w prawo i jeszcze wyprowadzając kontry. Kto tracił najwięcej sił z tyłu, nie zabierał się z kontrami. Do przodu biegło nas dwóch, trzech.
- Nie. Spodziewałem się, że będzie dużo gorzej. Generalnie to my rozdawaliśmy karty, bo mieliśmy trzybramkową zaliczkę po pierwszym meczu. Natomiast Omonia musiała prowadzić grę, więc może dlatego zespół gospodarzy opadł z sił.