Premier League. Kiedy Lamela zachwyci

Wraz z końcem sezonu angielskiej Premier League powstaje wiele rankingów. Popularne jest wymienianie najgorszych transferów. Tu sporo głosów oddawanych jest na Erika Lamelę. Dlaczego najdroższy piłkarz w historii Tottenhamu Hotspur (obok Roberta Soldado) - 30 mln funtów - zupełnie nie poradził sobie w pierwszym sezonie w barwach "Kogutów"?

Ciężar zastąpienia Garetha Bale'a, który latem odszedł do Realu Madryt, najbardziej spadł właśnie na Lamelę. Pieniądze z transferu Walijczyka zostały rozdysponowane na kilka wzmocnień, lecz to Argentyńczyk swoją charakterystyką i boiskową pozycją miał przypominać go najbardziej - lewonożny prawy skrzydłowy (lub ofensywny pomocnik) lubiący zejść do środka i oddać uderzenie na bramkę rywala (15 bramek dla AS Roma w poprzednim sezonie), niestroniący również od prostopadłych podań oraz dryblingu (trzeci w Serie A pod tym względem). W ten sposób został zapamiętany przez fanów włoskiej piłki i miał być poznany przez tych angielskich.

Do londyńskiego klubu przyszedł niezwykle późno, bo pod sam koniec okna transferowego i przed kolejnymi zgrupowaniami na kadrę, przez co nie miał czasu na trenowanie z nowymi kolegami. A "Koguty" nie miały łatwego początku sezonu mimo zwycięstw w pierwszych dwóch meczach - Tottenham pokonał zarówno Crystal Palace, jak i Swansea po 1-0, lecz stylem gry nie zachwycił ani trochę. Wystarczy powiedzieć, że obie bramki po uderzeniach z rzutów karnych zdobył Roberto Soldado. Lamela zadebiutował w derbach z Arsenalem, lecz zagrał tam tylko kwadrans, podobnie jak i w kolejnych meczach z Norwich i Cardiff. Właśnie z starciu Walijczykami zaliczył swoją pierwszą asystę, dającą zwycięstwo w doliczonym czasie gry. Od tej pory wszystko miało wyglądać lepiej zarówno dla niego, jak i dla zespołu, którego styl gry odpychał kibiców i był głośno krytykowany.

Ale lepiej wcale nie było. W kolejnych spotkaniach Lamela był najczęściej niewykorzystywanym rezerwowym. To wtedy Andre Villas-Boas przyznał, że aklimatyzacja Lameli nie przebiega najlepiej, bo nie zna języka i przeżywa "kulturowy szok" związany z trzecią przeprowadzką w ciągu niewiele ponad dwóch lat - z rodzinnego Buenos Aires do Rzymu, a następnie do Londynu. Jego rodzina dołączyła do niego pod koniec października, gdy już zdołał dostać się na celownik mediów. AVB mówił o potrzebnej cierpliwości. To przez nią Argentyńczyk zagrał po raz pierwszy w podstawowym składzie dopiero w 12. kolejce z Manchesterem City. Mecz zakończył się katastrofalną porażką 0-6. Nie mogło to wpłynąć pozytywnie na Lamelę, zwłaszcza że zagrał na niezbyt lubianym przez siebie lewym skrzydle, gdzie jego zalety nie są najlepiej eksponowane. W kolejnych czterech meczach zagrał tylko raz, w jednym przypadku nie łapiąc się nawet na ławkę rezerwowych. Tylko w LE mógł liczyć na regularną grę. To tam występował na prawym skrzydle, nie będąc rzucanym po omacku z jednej strony na drugą (w lidze grał dziewięć razy, z czego trzykrotnie na lewej stronie).

Nieprzemyślany zakup

Inna sprawa, że trudno było znaleźć odpowiednie miejsce na boisku dla Lameli - prawym skrzydłem rządził Andros Townsend (odesłał na ławkę również Aarona Lennona), a w środku często nie było miejsca dla piłkarza jego pokroju, tylko opcji bardziej defensywnych, tj. Paulinho czy nawet Holtby'ego. Doprawdy rzadko zdarza się, by mieć problemy z umiejscowieniem w składzie piłkarza pozyskanego za 30 mln funtów, co w oczywisty sposób podważa sensowność jego zakupu.

Gdy po porażce z Liverpoolem 0-5 Villas-Boas został zwolniony, prasa zaczęła spekulować, że portugalski menedżer tak naprawdę nie chciał Lameli (i kilku innych sprowadzonych latem piłkarzy) w klubie. Sam AVB nie zaprzeczył tym plotkom. Wolał bardziej żywiołowego Williana, którego ostatecznie zgarnęła Tottenhamowi sprzed nosa Chelsea. Gdyby nie klub ze Stamford Bridge, to Argentyńczyk nigdy nie trafiłby na White Hart Lane. Za transfer Lameli odpowiadał Franco Baldini, włoski dyrektor sportowy, który ściągał Argentyńczyka do Romy z River Plate i pociągnął go za sobą również do Londynu, nie przejmując się zbytnio zdaniem AVB.

Czas najlepszym przyjacielem

To by tłumaczyło, dlaczego Lamela nigdy nie dostał prawdziwej szansy. A może AVB bał się, że zbyt wielu nowych piłkarzy w podstawowej jedenastce odbije się negatywnie na wynikach Tottenhamu, desperacko starającego się zająć miejsce w czołowej czwórce? - Większość zawodników przychodzących do Premier League potrzebuje od sześciu miesięcy do roku, by dostosować się do panujących warunków - sześciu miesięcy, jeśli regularnie grają. Jednak mówiąc szczerze, zarząd uparcie powtarzał, że kwalifikacja do Ligi Mistrzów to cel minimum - powiedział jeden z trenerów w klubie, Les Ferdinand.

Cierpliwość jest potrzebna tym bardziej, że różnica między włoską piłką a angielską jest duża i trudna do pokonania w kilka miesięcy. - Angielski futbol jest bardziej fizyczny i mniej taktyczny niż włoski - tłumaczy Lamela. Po raz ostatni grał pod koniec zeszłego roku. Później doznał kontuzji pleców mającej wykluczyć go z gry na prawie sześć tygodni, lecz menedżer Tim Sherwood nadal twierdzi, iż Lamela nie jest gotowy do powrotu na boisko. Podobno władze klubu miały naciskać na Sherwooda, by przed końcem i tak straconego sezonu dać mu więcej pograć, pomóc w aklimatyzacji. Nie wiadomo więc, na ile doniesienia o trwałym urazie są prawdziwe i czy gdzieś tu nie tkwi drugie dno.

W zimowym oknie transferowym Lamela miał zażyczyć sobie powrotu do Włoch, choćby na wypożyczenie. Zainteresowane były Inter oraz Juventus, choć z obozu piłkarza dochodziły sprzeczne doniesienia - ojciec mówił o chęci powrotu, a zdaniem brata Lamela zdeterminowany był do pozostania w Londynie. Ostatecznie został zmuszony do tego przez klub. Raz, że oddawanie zawodnika wartego 30 mln funtów po niespełna pół roku nawet na wypożyczenie postrzegane byłoby jako przyznanie się do niezwykle kosztownego błędu, dwa, że gdy Lamela został w Londynie, proces jego aklimatyzacji w Anglii nie został przerwany, nadal uczył się języka (to on sprawiał mu olbrzymie problemy), poznawał kolegów, co jest nie bez znaczenia w długofalowej perspektywie. Bo Lamela jest dziś postrzegany jako inwestycja na przyszłość. Bardzo łatwo zapomnieć, że ma dopiero 21 lat i od początku musi zmagać się z ogromną presją.

Inni zaczynali podobnie

- Pozyskaliśmy go na wiele lat i jesteśmy pewni, że z czasem stanie się ulubieńcem kibiców. Jesteśmy pod jego wrażeniem, gdy widzimy go na treningu - mówił obecny trener Tottenhamu Tim Sherwood. Nie wiadomo, na ile cierpliwości może wystarczyć wybrednym kibicom Tottenhamu, rozczarowanym kolejnym nieudanym sezonem. Jednak podobnie było w przypadku Sandro. Brazylijski pomocnik "Kogutów" sam nie miał łatwego startu w nowym klubie. Grał słabo, a wskutek nieporozumień językowych w 2010 r. stawił się na lotnisku w Stansted, gdzie drużyna zbierała się na wylot do Bremy na spotkanie Ligi Mistrzów. Dopiero gdy znalazł się na lotnisku, dowiedział się, że w ogóle nie został zgłoszony do gry w LM, nie mówiąc już o zarezerwowaniu miejsca w samolocie. Dziś Sandro wspomina tę sytuację z uśmiechem na ustach. Kibiców i ekspertów przekonał do siebie dopiero po kilku miesiącach, po świetnym występie w dwumeczu z Milanem w tej samej edycji LM. Brazylijczyk powtarza słowa Ferdinanda o okresie potrzebnym na aklimatyzację, wie, że Lamela ma potencjał, by podbić Serie A. - To może być wielki piłkarz. Potrzebuje jedynie gry oraz pewności siebie - mówi Sandro.

Erik Lamela musi wziąć sobie te słowa do serca. Bo talentu, by podbić Premier League, mu nie brakuje.

Mistrzowska feta Bayernu. Kto kogo oblał? Zobacz zdjęcia

Więcej o:
Copyright © Agora SA