Rozmowa z Robertem Syczem, mistrzem olimpijskim w wioślarstwie

Czuję, że pali mi się grunt pod nogami: partner z łódki ma kontuzję, czekają mnie próby z kolejnymi zawodnikami, a za pasem mistrzostwa świata i walka o wyjazd na igrzyska - opowiada ?Gazecie? Robert Sycz, mistrz olimpijski w wioślarskiej dwójce podwójnej wagi lekkiej, zawodnik RTW Bydgostia-Kabel

Jarosław Dąbrowski: Za dwa miesiące mistrz świata w Mediolanie, będące kwalifikacją do igrzysk Ateny 2004. A Wasza dwójka wagi lekkiej ma za sobą dopiero jeden, bardzo nieudany start za granicą i kłopoty ze zdrowiem. Co się dzieje?

Robert Sycz: Do swojej dyspozycji nie mam zastrzeżeń - zdobyłem przecież ostatnio dwa złote medale mistrzostw Polski. Problem jest z Tomkiem Kucharskim. Cztery ostatnie tygodnie trenował na zgrupowaniu Wałczu tylko na siłowni, ćwiczył wszystkie partie mięśni poza prawą ręką. Ma zapalenie mięśnia przywodziciela przedramienia. Taka kontuzja zdarza mu się drugi raz. Zanim się jej nabawił, płynęliśmy w maju w regatach międzynarodowych w Essen; ja tam startowałem jeszcze na jedynce. Była to dla mnie niesamowita porażka: w przedbiegu i repesażu dwójek przegraliśmy z kretesem. Startowałem jednak po kontuzji: miałem za sobą trzy tygodnie leczenia kręgosłupa. Mam bowiem zwyrodnienia, tzw. osteofity, czyli narośla na kręgach, które uciskają nerw. Odzywa się wtedy rwa kulszowa. Lekarze pocieszają, że cierpi na to praktycznie co druga-trzecia osoba na ulicy.

Nie boisz się, że nie zdążycie przygotować się do mistrzostw i pierwsza przepustka olimpijska przepadnie?

- Pewnie, że jestem pełen obaw. Ale co zrobić? Powtarza się sytuacja z 1998 roku, kiedy - też przez kłopoty zdrowotne Tomka - prawie cały sezon nie pływaliśmy. Pojechaliśmy z marszu na mistrzostwa świata do Kolonii i obroniliśmy tytuł. Drugi raz jednak chyba takiego sukcesu się nie uda zrobić. Tomek "jechał" wtedy na wytrzymałości wypracowanej w sezonach 1995-96, kiedy w czwórce walczył z chłopakami - zresztą bez powodzenia - o wyjazd na igrzyska do Atlanty.

A jak Tomek nie wydobrzeje? Co zrobi trener Jerzy Broniec: będzie szukał Ci nowego partnera czy puści Cię w Mediolanie w jedynce wagi lekkiej?

- Chyba lepiej zapytać samego trenera. Jedynka na pewno odpada, bo to nie jest konkurencja olimpijska. Trzeba po prostu próbować innych wioślarzy do dwójki ze mną. Nie można się bowiem zamykać w tym duecie i nie dopuszczać kolejnych osób. Po pierwsze: z racji ewentualnej kontuzji; po drugie: ci dwaj muszą czuć konkurencję na plecach. Dlatego na zgrupowanie przyjeżdża Krzysztof Młynnik. Dla mnie każde wyjście będzie dobre, bo mnie też pali się grunt pod nogami. Nie wyobrażam sobie, bym nie walczył o wyjazd na przyszłoroczne igrzyska. Plan jest taki: przygotować się w Wałczu do lipcowego Pucharu Świata w Lucernie, wystartować tam z całą czołówką i wrócić do Wałcza na ostatnie zgrupowanie przed Mediolanem.

Od kilku lat najlepszym skiffistą wagi lekkiej jest Paweł Rańda. Był już próbowany w duetach z Tobą i Tomkiem. Nie dostanie kolejnej próby?

- Rozmawiałem z nim i wcale się mu nie dziwię, że się nie zgadza. Nie chce wysiąść z reprezentacyjnej czwórki - za dużo jej poświecił, by teraz to rzucać. Poza tym ma obawy, że mogłoby się stać to, co się działo przed igrzyskami w Sydney. Trenuje ciężko z nami, ma szanse płynąć w tej dwójce, aż przychodzi jeden z prezesów związku i mówi, że na olimpiadzie ma płynąć dwójka Sycz-Kucharski niezależnie od tego, co się akurat dzieje na wodzie.

Dla Ciebie próby dopasowania innego wioślarza do Twego stylu pływania to żadna nowość

- Dokładnie. Przeżywałem to w 1997 roku, gdy z wiosłowania zrezygnował Grzegorz Wdowiak, z którym rok wcześniej płynąłem w olimpijskim finale B w Atlancie. Praktycznie co tydzień trener zmieniał mi partnera. Najpierw był Robert Laskowski z Torunia, potem Tomasz Fiłka, a dopiero na końcu Tomek Kucharski. Po niespełna dwóch miesiącach wspólnych treningów sięgnęliśmy z "Kucharzem" po złoto mistrzostw świata w Aiguebelette.

Jak wszystko się ułoży i popłyniecie Kucharskim w Mediolanie, kto będzie - mam nadzieję prócz Was - liczył się w walce o podium MŚ?

- Na pewno Włosi, którzy ograli nas dwa razy na mistrzostwach świata i wygrali ostatnio Puchar Świata. Do tego dochodzą Niemcy - wrócili do dawnego składu. Są jeszcze Duńczycy, Japończycy, Australijczycy i Grecy, którzy mają niesamowite pieniądze na przygotowania i na pewno za roku u siebie na igrzyskach będą bardzo mocni. Sensacją tego sezonu są Węgrzy - drudzy na Pucharze Świata, za Niemcami.

Wróćmy jeszcze na chwilę do mistrzostw Polski. Masz szczególną satysfakcję, bo wprawdzie tak jak rok temu zdobyłeś dwa złote krążki, ale pokonałeś na jedynce Rańdę, któremu nie dawałeś rady na wodzie i ergometrze w ostatnich trzech sezonach

- No tak, rok temu miałem tytuł na jedynce, ale Paweł uciekł wtedy do dwójki. Teraz na poznańskiej Malcie (w poprzedni weekend - przyp. red.) też nie zapowiadało się, że mogę go pokonać. W przedbiegu płynęło mi się źle. Wszedłem do finału, ale byłem tak połamany, że szybko poszedłem spać - nawet nie chciało mi się pójść pobiegać, by zrzucić trochę wagi. Rano w niedzielę i jeszcze na wodzie tuż przed startem - to samo. "A, co tam. Najwyżej znowu będzie srebro. Mam wymówkę: bolał mnie kręgosłup" - tłumaczyłem sobie. Płynąłem swoim tempem, ciągle zerkając na bok, gdzie jest Rańda. Oglądam się i widzę go. Nie wiosłowałem "na maksa", a 500 metrów przed metą nadal Paweł był w zasięgu wzroku. Czułem, że mogę przyspieszyć. Połknąłem go na kilku chwytach, widząc jak się męczy, schyla głowę i krzyczy do siebie "K..a, nie mogę".

Po złoto w dwójce popłynąłeś z Litwinem Einarasem Siadvytisem, z którym w życiu nie siedziałeś w łódce.

- Przed pierwszym startem zrobiliśmy na Malcie cztery kilometry. W przedbiegu się męczyliśmy. Czułem, że wiosłujemy, a łódka nie idzie. Zmierzyłem jemu i sobie długość wioseł. Różniły się o kilka centymetrów. To ważne, bo po prostu moje wiosło pod wodą doganiało jego. W repesażu zmylił nas dziwny sygnał startu do biegu, spóźniliśmy początek i potem goniliśmy. Litwin za metą sam przyznał: "Ja płocha pajechał". On ma taki styl wiosłowania, że wolno zaczyna i rozkręca się na drugiej połowie dystansu. W finale długo płynęliśmy w środku stawki, ale po bardzo mocnym finiszu wpadliśmy na metę równo z innymi osadami. Pytam partnera, kto był pierwszy, a on: "No, ja wygrał". I miał rację, po pokonaliśmy dwójkę wicemistrza świata czwórki Marka Kolbowicza o dwadzieścia kilka setnych sekundy. To już jednak historia. Teraz liczy się kadra i nadchodzące mistrzostwa świata.

Liczby Sycza

5

medali z igrzysk i mistrzostw świata ma w dorobku (trzy złota i dwa srebra)

11

miejsce może najdalej zająć w najbliższych MŚ, by zapewnić sobie start na igrzyskach (ewentualnie za rok zostają jeszcze dwie przepustki dla Europy na regatach ostatniej szansy w Lucernie)

200 000

złotych dostanie od klubu za złoto na olimpiadzie w Atenach (i prawdopodobnie jeszcze w granicach 100 tys. od PKOl)

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.