Rozmowa z Karolem Jabłońskim

Nie zaprzestałem starań o udział polskiego teamu w regatach o Puchar Ameryki - twierdzi Karol Jabłoński, mistrz świat w match racingu

Marek Siwicki: Wygrałeś w marcu regaty w Marsylii. Niedawno triumfowałeś w Rimini... Wciąż utrzymujesz pierwsze miejsce na liście najlepszych sterników świata. Słowem, nieźle Ci wieje w tym sezonie...

Karol Jabłoński: No bo jest się z czego cieszyć, zwłaszcza że podczas regat ACI CUP w Splicie też byłem z załogą w finale, zaś podczas regat pierwszego stopnia ISAF Pedrini Centro Cup na jeziorze Garda zajęliśmy trzecie miejsce. Niewiele brakowało, byśmy na tych regatach, rozgrywanych przy bardzo silnym wietrze, ścigali się w finale. Włosi przekonali się, co potrafimy, bo zaproponowali nam wspólne treningi. I pewnie z tej oferty skorzystamy pod koniec września. Najpierw musimy bowiem zaliczyć starty w meczowych mistrzostwach świata oraz mistrzostwach Europy.

Po rozstaniu się z Fundacją Polski Jacht w Pucharze Ameryki i Markiem Kwaśnickim stworzyłeś w pełni zawodowy projekt żeglarski Jabłoński Sailling Team i żeglujesz już na własny rachunek. A to kosztuje?

- Występy w regatach meczowych finansuję z oszczędności oraz pieniędzy uzyskanych z nagród za zajęcie czołowych lokat w regatach meczowych. Pracuję z grupą kilkunastu osób, którzy w teamie mają określone zadania i każdy coś załatwia. Nie zaprzestałem starań o pozyskanie sponsorów i pieniędzy na udział naszego teamu w Pucharze Ameryki. Do roku 2007 potrzebujemy ok. 30 milionów euro. W najmniejszych detalach mamy rozpracowaną ofertę dla kilku sposorów i staramy się pozyskać ich do naszego przedsięwzięcia. Po prostu sprzedajemy ofertę i liczymy, że pod koniec roku będę mógł już ogłosić, czy podejmiemy wyzwanie startu w Pucharze Ameryki jako polski team w najbliższej edycji tej imprezy, czy może kolejnej. Może być i tak, że ja i członkowie Jabłoński Sailling Team przyjmiemy ofertę innych z syndyków przygotowujących się do Pucharu Ameryki.

Niemcy czy Japończycy są zamożni, a nie potrafią jakoś wystawić narodowego syndyku w Pucharze Ameryki?

- Ale my za to mamy umiejętności i doświadczenie, którego, obok czasu niezbędnego na odpowiednie przygotowanie się do udziału w tej imprezie, nie da się kupić za żadne pieniądze. Żegluję ćwierć wieku. Jestem zawodowcem i wiem, jak się do takiej imprezy przygotować organizacyjnie i sportowo. Nie porywam się więc z motyką na słońce. Pieniądze, owszem, są ważne, ale jak widać po Niemcach czy Japończykach, wcale nie gwarantują powodzenia.

Roman Paszke zdobył pieniądze na swój projekt Race 2003...

- Bo Roman potrzebuje na ten start znacznie mniej pieniędzy niż my na Puchar Ameryki. Jego projekt - z całym szacunkiem dla przedsięwzięcia, jest mniej skomplikowany.

Mateusz Kusznierewicz pytany o plany Jabłońskiego powiedział kiedyś, że u nas w kraju nie ma wielu specjalistów od żeglarstwa morskiego. Zresztą wciąż dziennikarze pytają Mateusza o Karola i odwrotnie?

- I zupełnie niepotrzebnie napuszczają nas na siebie. Ja mógłbym bowiem powiedzieć, że u nas nie ma też wielu specjalistów w żeglarskich klasach olimpijskich. Jest bowiem Paszke i Jabłoński od dużych jachtów, a w klasie Finn z kolei Kusznierewicz i bracia Szukielowie. Daleki jestem jednak od wyrażania opinii o innych żeglarzach. Nie sądzę, że jest to potrzebne, bowiem dla każdego z nas starczy wody do pływania i każdy znajdzie sobie na niej miejsce.

W pamiętnym artykule w Newsweeku napisano, że od Marka Kwaśnickiego, startując w barwach MK Cafe Sailling Team, dostawałeś sporo pieniędzy miesięcznie...

- Informacja ta służyła skłóceniu mnie z załoga. Chłopaki za pośrednictwem prasy mieli się dowiedzieć, że zarabiają mniej od Jabłońskiego. Startowałem i reklamowałem firmę MK Cafe, a Marek płacił mi taką kwotę, jaką sam zaakceptował. Zresztą Kwaśnicki sprzedał już swoją firmę, więc dalsze jej reklamowanie przez żeglarstwo nie leżało w jego interesie.

Co dzieje się z Twoją załogą jachtu Fundacji?

- Informacja o moich zarobkach wcale nie poróżniła mnie z chłopakami. Przeciwnie, wciąż współpracujemy ze sobą i żaden nie został w Fundacji. A jacht stoi na kołkach w Gdyni i ktoś go tam tylko pilnuje. Powinien już pływać, ale problem i w tym, że trzeba złożyć maszt na przykład. A tego już, jak widać, nikt się nie podejmuje. To trzeba po prostu umieć. Ja potrafię.

.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.