Wisła Kraków - Widzew 1:0

Niewiele brakowało, żeby piłkarze Widzewa już cieszyli się z utrzymania w ekstraklasie. Mimo że przegrali z mistrzem Polski, nie byli gorszym zespołem. - Wszystko dlatego, że po raz pierwszy od dawna zagraliśmy na luzie - mówił Kazimierz Węgrzyn, kapitan łódzkiej drużyny

Przed wyjazdem na mecz z Wisłą trener Widzewa zapowiadał, że jego podopieczni zdobędą punkt, czym popsują gospodarzom fetę z okazji mistrzostwa Polski. I trzeba przyznać, że łódzki zespół był bliski powodzenia. Mimo porażki, łódzki zespół jest bardzo bliski utrzymania - potrzeba mu tylko remisu w ostatnim spotkaniu.

Biletów na sobotni mecz zabrakło już w połowie tygodnia. Nic dziwnego, skoro Wiśle brakowało tylko trzech punktów do zapewnienia sobie mistrzostwa polski. Nie było chyba na stadionie sympatyka gospodarzy, który wątpiłby w efektowne zwycięstwo swoich ulubieńców. Krakowska drużyna rozpoczęła grę w najsilniejszym składzie - z Mirosławem Szymkowiakiem, pauzującym ostatnio z powodu kontuzji.

Widzew, tak jak zapowiadał Smuda, wyszedł na boisko w ustawieniu defensywnym: z jednym napastnikiem (Piotrem Włodarczykiem) i dwoma defensywnymi pomocnikami (Maciejem Terleckim i Przemysławem Urbaniakiem).

Okazało się, że w ogromnym upale (w cieniu było ok. 30 st. Celsjusza) i na fatalnym, bo twardym i wyboistym, boisku lepiej radzili sobie znacznie niżej notowani łodzianie. Konsekwencja w obronie, szybkie kontrataki sprawiły, że przez blisko 50 min Widzew miał przewagę. - Łodzianie lepiej rozgrywają piłkę - komentował w przerwie Kazimierz Kmiecik, w przeszłości znakomity piłkarz Wisły, a jesienią drugi trener Widzewa. - Szkoda tylko, że są nieskuteczni.

W pierwszej połowie gra była jednak nudna, bo widzewiacy nie kwapili się z atakami, a ich przeciwnicy niewiele mogli zdziałać. Pierwszy i jedyny celny strzał przed przerwą Wisła oddała w 13 min, ale Zbigniew Robakiewicz pewnie złapał piłkę kopniętą z 16 m przez Marcina Baszczyńskiego. Pozostałe uderzenia krakowskich piłkarzy blokowali łódzcy obrońcy.

Znacznie groźniejsi byli podopieczni Franciszka Smudy. Gdyby w 16 min po strzale Macieja Terleckiego z 30 m piłka trafiła w bramkę, Adam Piekutowski nie miałby nic do powiedzenia. Na szczęście dla krakowskiego bramkarza piłka minęła spojenie słupka z poprzeczką o 20 cm.

Po tym wydarzeniu to widzewiacy przejęli inicjatywę, ale większość ich ataków kończyła się przed polem karnym. Wszystko dlatego, że Piotr Włodarczyk nie miał wsparcia u rywali. Poza tym sędzia Jacek Granat wszystkie ostre starcia interpretował na korzyść jeszcze wówczas kandydata do mistrzostwa Polski. Mimo to Włodarczyk był bliski powodzenia, ale jego strzał z pola karnego był niecelny.

W Widzewie kolejny raz dobrze spisywali się boczni obrońcy i pomocnicy. Para Giuliano i Patryk Rachwał zupełnie wyłączyła przyszłą gwiazdę europejskich stadionów - Kamila Kosowskiego. Piłkarz, którego chcą kupić m.in. Lyon i Inter Mediolan, przez 90 min tylko raz popisał się swoją firmową akcją i groźnym dośrodkowaniem. W pozostałych przypadkach przegrywał pojedynki z łodzianami, zwłaszcza z szybkim Brazylijczykiem.

Ale Giuliano, Rachwał czy Darcy Monteiro nie ograniczali się do przeszkadzania. Ich akcje były znacznie groźniejsze od przeciwników. W 32 min dwoma dośrodkowaniami popisał się Giuliano, ale za pierwszym razem obrońcy Wisły w ostatniej chwili uprzedzili Jerzego Podbrożnego, a później Uche - Monteiro.

Po tym wydarzeniu jeden z najbardziej znanych kibiców Wisły - aktor Jan Nowicki - wstał i wyszedł ze stadionu. Wrócił dopiero pod koniec spotkania. Dzięki temu nie zobaczył sytuacji z 36 min. Włodarczyk w polu karnym łatwo ograł Arkadiusza Głowackiego i podał do stojącego przed pustą bramką Monteiro. Brazylijczyk zwlekał jednak ze strzałem (być może dlatego, że musiał kopnąć prawą nogą) i został zablokowany przez rozpaczliwie interweniującego Baszczyńskiego. Obrońca Wisły usiadł na piłce, dlatego Monteiro nie mógł mu jej wybić. W ogromnym zamieszaniu piłka trafiła pod nogi Włodarczyka, a ten z bliska wepchnął ją do siatki. Sędzia Jacek Granat najpierw wskazał ręką na środek boiska, ale zauważył, że jego asystent trzyma w górze chorągiewkę. Po konsultacji główny arbiter odwołał swoją decyzję i gola nie uznał. Piłkarze Widzewa protestowali, ale efektem była tylko żółta kartka dla Podbrożnego.

Wśród obserwatorów istniały dwie teorie tłumaczące decyzję Granata: pierwsza, że Włodarczyk był na spalonym, a druga, że wcześniej wybiegł poza boisko i nie miał prawa wrócić. - Na spalonym nie mogłem być, ponieważ piłkę kopnął w moim kierunku zawodnik Wisły - odpiera pierwszy zarzut napastnik Widzewa. - A co do drugiego, to owszem, wybiegłem za boisko, ale w ferworze walki, co nie jest zabronione.

Krakowianie odetchnęli, ale wciąż nie mieli pomysłu na sforsowanie łódzkiej defensywy. Ich akcje przerywali pomocnicy, na czele ze znakomicie grającym Terleckim, a poza tym znakomicie spisywali się obrońcy z niemal bezbłędnym Michałem Stasiakiem.

Wisła ma jednak indywidualności, które same potrafią przesądzić o losach meczu. I widać było, że gdy gra zespołowa szwankowała, doświadczona drużyna postawiła na umiejętności indywidualne. Najgroźniejszy był Kalu Uche, jednak Widzew imponował asekuracją. Gdy jeden z jego zawodników dawał się ogrywać, pomagał mu inny.

Niestety, mistrz Polski ma w swoich szeregach Macieja Żurawskiego. Prze 50 min czołowy strzelec ekstraklasy był mało widoczny, ale wystarczyła chwila nieuwagi, żeby stadion oszalał z radości. Maciej Stolarczyk nie wiedział, co zrobić z piłką, więc kopnął ją w pole karne. Tak był Żurawski, który mimo asysty Kazimierza Węgrzyna zaskakująco strzelił z ostrego kąta, a piłka wpadła do bramki pod brzuchem Robakiewicza. W tym czasie Widzew grał w dziesiątkę, bo poza boiskiem opatrywany był kontuzjowany Rachwał. Żurawski wbił Widzewowi w tym sezonie aż cztery gole, na pięć jakie zdobyła Wisła (w Łodzi było 2:4).

- Wisła zaczyna grać dopiero wtedy, gdy strzeli gola - mówił Marek Zając, były zawodnik krakowskiego klubu. I tak było. Łodzianie starali się odrobić straty, więc zaatakowali większą liczbą zawodników. Przez to gospodarze mogli grać z kontry i stwarzać więcej sytuacji. W 62 min po jedynym dobrym dośrodkowaniu Kosowskiego Żurawski nie trafił w piłkę stojąc w polu bramkowym. Najładniejszą akcję krakowianie przeprowadzili w 67 min. Szymkowiak zagrał piłkę przed pole karne do Żurawskiego, któremu jednak przeszkodził Stasiak. Napastnik Wisły zdecydował się na uderzenie przewrotką, ale lecącą w "okienko" piłkę wspaniałą paradą wybił Robakiewicz.

Widzew też miał okazje, a najlepszych nie wykorzystał Rachwał. Gdyby w 70 min zdecydował się uderzać na bramkę, zamiast podawać do Włodarczyka, mógł być remis. Łódzki pomocnik po podaniu Podbrożnego miał przed sobą tylko Piekutowskiego!

W końcówce zmęczeni upałem widzewiacy nie atakowali już z takim animuszem, dlatego Wisła spokojnie doczekała się ostatniego gwizdka sędziego i mogła rozpocząć świętowanie mistrzostwa Polski.

Łódzki zespół cały czas jest zagrożony grą w barażach, dlatego w ostatniej kolejce, w której podejmuje KSZO Ostrowiec (we wtorek o godz. 18, musi zdobyć przynajmniej punkt. - Wygramy - zapowiedzieli zgodnie łódzcy gracze.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.