GTŻ/Primus jeszcze raz pojedzie do Krakowa

Ponad 1000 kilometrów w podróży, stracone około 5 tys. złotych - takie były koszty wyjazdu grudziądzkich żużlowców na jeden wyścig przerwanego meczu z Wandą. - Tor bezsprzecznie nadawał się do jazdy - podkreśla prezes GTŻ/Primus Zbigniew Fiałkowski

W inauguracyjnym wyścigu Mariusz Puszakowski i Przemysław Kłos z przewagą kilkudziesięciu metrów pokonali Pawła Grygolca. W drugiej odsłonie prowadził Paweł Staszek, ale na prostej naprzeciwko startu Robert Przygódzki nie opanował motocykla i wpadł na Georgi Petranowa. Sędzia Jerzy Mądrzak zarządził powtórkę w 3-osobowym składzie, ale gospodarze zaczęli zabiegać o przerwanie spotkania z powodu złego stanu toru. Arbiter, po konsultacji ze służbami meteorologicznymi lotniska Balice, się do tego przychylił. - Nic nie wskazywało na poprawę - tłumaczył arbiter. - Decyzji sędziego nie komentuję, ale upadek zdarzył się na prostej, a nie na łuku i nie wynikał ze stanu toru. Wcześniej, przez pięć minut, lekko padało, ale jeśli to jest powód do przerwania meczu, to pozostaje tylko powiedzieć: "śmiech na sali". Później, przez ponad godzinę, sędzia nie mógł podjąć decyzji, zastanawiał się, choć w tym czasie nie spadła ani jedna kropla - podkreśla Fiałkowski.

Wyjazd na południe był dla grudziądzkiej drużyny bardzo kosztowny. Zawodnicy wyjechali dzień wcześniej i nocowali w hotelu pod Częstochową. - Jeśli skalkulować koszty, przejazd trzech busów i dwóch aut ze sprzętem oraz nocleg to wyjdzie około 5 tys. złotych. Nas stać na to, wypłacamy wszystko terminowo i mamy solidny budżet. Ale czy stać innych? - ocenia prezes GTŻ/Primus.

Oba kluby już ustaliły, że spotkają się ponownie w najbliższą niedzielę o 16. Termin musi jeszcze zatwierdzić Główna Komisja Sportu Żużlowego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.