Rutkowski, Wujec: Cały ten Jazz

Od jakichś dziesięciu lat fachowcy od NBA przepowiadają, że to już koniec Utah Jazz. Że pora na przebudowę, że para Stockton - Malone najlepsze lata ma już za sobą. I co roku udowadniają niedowiarkom, że plotki o ich boiskowej śmierci są przesadzone. Tym razem jednak to już naprawdę koniec.

Rok temu, po przegranych w play off meczach z Sacramento, Johnowi Stocktonowi skończył się kontrakt. Nikt nie wiedział, czy rozgrywający Jazz wróci na boisko - Stockton przez cały rok unikał pytań o przyszłość. Pomyślał o tym dopiero po zakończeniu sezonu - i uznał, że choć czterdziestka na karku, warto jeszcze powalczyć.

W tym roku było tak samo: też brak jakichkolwiek deklaracji w trakcie sezonu, też awans do play off i też przegrana z Sacramento. Tylko ostateczna decyzja była inna: to już koniec.

Dla Jazz oznacza to rewolucję. Karl Malone, któremu ochoty do gry nadal nie brakuje, prawdopodobnie opuści Utah, poszukując miejsca, w którym miałby szansę na upragniony tytuł mistrza NBA. Może zagra w Dallas, a może nawet w Los Angeles Lakers. W przyszłym sezonie o sile Jazz stanowić będzie młodzież - DeShawn Stevenson, Andrej Kirilenko i Curtis Borchardt. I Raul Lopez, który ma być następcą Stocktona na pozycji rozgrywającego... o ile to w ogóle jest możliwe.

Stockton trafił do NBA w 1984 roku wybrany w drafcie z numerem 16. Powszechnie uważano, że jest za mały, żeby zrobić karierę w lidze. Ówczesny menedżer i trener Jazz Frank Layden uspokajał niezadowolonych kibiców: "nie denerwujcie się, ten młokos z Gonzagi gra w stylu Dave'a Twardzika z Portland". Swoją drogą, to chyba największy komplement w życiu pana Twardzika (kimkolwiek on jest). Już dzień po drafcie Stockton zadzwonił do klubu z prośbą o wypożyczenie mu kaset z nagraniami meczów Jazz - chciał nauczyć się taktyki swojej nowej drużyny. I tak postępował przez następne 19 lat.

Niesłychanie szanowany przez ekspertów nigdy nie miał wielu fanów. Utah Jazz w czasach swej świetności był często zespołem najbardziej znienawidzonym przez kibiców. Grali jak maszyny: precyzyjnie i bez emocji. I rozbijali w proch drużyny, które się kochało - Phoenix Suns czy Houston Rockets...

Przy tym na tle gwiazd NBA Stockton wyglądał jak człowiek z innego Matriksa. Blady, cichy i wątły. Zawsze skupiony i poważny. Zawsze w tych samych niemodnych gatkach. Oschły, nieefektowny, nieciekawy. Nie narzekał, nie udzielał kontrowersyjnych wywiadów, nie kłócił się z sędziami, nie spóźniał się, nie łapał kontuzji. Nie dzielił meczów na ważniejsze i mniej ważne. Nie robił sztuczek, nie podawał z zamkniętymi oczami (pewnie dlatego, że wtedy łatwiej o błąd). Nie urządzał awantur o pieniądze.

Kiedy ustanowił rekord NBA w liczbie asyst, nie pozwolił sędziom na przerwanie meczu, żeby publiczność mogła (tak jak to ma miejsce w tego typu sytuacjach) uczcić to niecodzienne wydarzenie owacją na stojąco. Z punktu widzenia Stocktona nic wielkiego się nie stało - to podanie niczym nie różniło się przecież od tysięcy podobnych. Zawodowiec w każdym calu.

Ostatni dzień kariery Stocktona przebiegał dokładnie tak, jak cała kariera. Bez fajerwerków, honorów, prezentów. Nie było nawet konferencji prasowej. Ot, zwyczajny dzień pracy. Rano spotkał kolegę z drużyny Matta Harpringa. "Co słychać, co dzisiaj robisz?" - spytał Matt. "Nic ciekawego, idę na mecz - mój syn gra w koszykówkę" - odpowiedział John. Potem zaszedł do trenera na oficjalne spotkanie posezonowe. Poinformował go, że kończy karierę, po czym udał się do szatni i zaczął pakować rzeczy. Posprzątał grzecznie i wyszedł, nie mówiąc nic kolegom z drużyny.

Ale plotka już zdążyła się rozejść: na Stocktona czekali dziennikarze. Niechętnie odpowiedział na kilka pytań. "Myślę, że to już koniec. Pora na inne rzeczy". Żadnych patetycznych przemówień á la Michael Jordan - o miłości do koszykówki i takich tam. Stockton zmiękł dopiero przy pytaniu, za czym będzie najbardziej tęsknił - ze łzami w oczach odpowiedział, że nie wie, po czym podziękował przedstawicielom mediów i odszedł. Na dobre.

Liczby Johna Stocktona

41 lat, żonaty, sześcioro dzieci.

W rankingach wszech czasów NBA:

19 lat w jednym klubie (rekord NBA).

10 razy w Meczu Gwiazd.

9 razy najlepszy w klasyfikacji najlepiej podających

Rekordzista w liczbie asyst w ciągu jednego sezonu (1164 w 1990/91).

Rekordzista w średniej liczbie asyst na mecz (14,5 w 1989/90).

Zawsze wprowadzał swoją drużynę do play off.

W całej karierze opuścił tylko 22 z 1526 meczów.

Dwukrotny finalista NBA.

Dwukrotny złoty medalista olimpijski.

Wybrany do panteonu 50 najlepszych koszykarzy w historii.

Powiedzieli po odejściu Stocktona

"Za mało rzucał. Za dużo pomagał innym. Grał pomimo kontuzji. I zbyt często oddawał piłkę" - jedyne słowa krytyki w pożegnalnym komentarzu w "Deseret News" z Salt Lake City.

"Myślę, że nikt nie zdawał sobie sprawy, jak ogromną przyjemność sprawiała mu gra w koszykówkę. Był największym z wielkich" - trener Utah Jerry Sloan.

"Trzy razy w życiu zdarzyło mi się, że chciałem powiedzieć coś komuś bardzo bliskiemu. Z moim dziadkiem i ojcem nie zdążyłem - odeszli. Trzecią osobą jest John. Cieszę się, że powiedziałem mu, co czuję. Rozmawialiśmy, wracając samolotem z Sacramento. Nie wiedziałem wtedy, że odchodzi (...). To była, jak się okazuje, nasza ostatnia rozmowa jako kolegów z boiska. Bardzo osobista i dobra rozmowa" - Karl Malone.

"To był jeden z nielicznych gości, którzy zawsze woleli oddać piłkę. Nawet do mnie" - center Utah, Greg Ostertag.

"Najwyższy czas. Przez tyle lat nas wykańczał. Wspaniały gość i wspaniały koszykarz" - trener Dallas, Don Nelson.

"Dzięki niemu niscy faceci mogą marzyć o karierze w NBA" - Derek Harper.

Trzeci Polak w NBA?

Cezary Trybański już gra w Memphis Grizzlies, Maciej Lampe będzie zapewne jedną z gwiazd tegorocznego draftu. Trzecim Polakiem w NBA może być Szymon Szewczyk. Nazwisko 21-letniego centra grającego obecnie w Niemczech pojawia się coraz częściej w przed draftowych rozważaniach (patrz np. specjalistyczny serwis www.nbadraft.net). Szewczyk na razie nie jest wysoko notowany w rankingach, ale to akurat może się szybko zmienić. O Lampem kilka miesięcy temu słyszeli w NBA tylko nieliczni, dziś wróży mu się nawet szóste miejsce w drafcie.

Złota myśl

"Kiedy znowu zagram w koszykówkę? Pewnie jutro, z dzieciakami. To przecież nadal fajna gra" - John Stockton.

Michał Rutkowski, Paweł Wujec

Copyright © Agora SA